czwartek, 23 lutego 2023

Filmy na każdą okazję - Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją

Jak powszechnie wiadomo, życie nie ma sensu. Najmniejszego. Wszyscy o tym wiedzą, lecz aby jakoś funkcjonować, zostało wymyślonych szereg tzw. zagłuszaczy, by pomóc nam przetrwać na tym łez padole. Wśród nich prym wiodą religia, używki, rozrywka, pornografia, wąchanie majtek i znęcanie się nad słabszymi. Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją został ustanowiony przez Ministra Chorób w 2001. Jest on obchodzony w każdy dzień co dwa dni. Według Światowej Organizacji Szerzenia Chorób depresja jest czwartą najpopularniejszą chorobą na świecie i jedną z głównych przyczyn wylogowywania się z Facebooka. Choroba może pomacać każdego człowieka i kota bez względu na wielkość genitaliów, ilość skarpetek czy status na Tinderze. Często rozwija się za paznokciami, dyskretnie i powoli odbierając radość z masturbacji. Depresja dotyka ludzi w różnym wieku płodnym, z różnych melin i mieszkających we wszystkich krajach oprócz Imperium Polskiego i Watykanu. Depresja jest chorobą, którą charakteryzuje uporczywy obrzęk sutków, brak seksu, brak zainteresowania kobietami, które dotąd sprawiały ból i dawały cierpienie. Problemy z erekcją, niepokój, trudności z wydalaniem, utrata węchu, silne gazy lub poczucie beznadziei kibicowania reprezentacji Polski w piłce nożnej, myśli o samookaleczeniu kolegów z pracy lub wręcz uporczywe swędzenie szczeliny synaptycznej – to cechy charakterystyczne tej choroby.

Gdy jesteśmy mali, to się nad tym nie zastanawiamy. Słuchamy bajek i kłamstw dorosłych, wierząc w nie, bo im ufamy i jesteśmy łatwowierni lub po prostu dlatego, że nie mamy jeszcze żadnej wiedzy o świecie. Potem z wiekiem zaczynamy rozumieć jaką kupą gówna jest życie i że z czasem jest coraz gorzej i gorzej. Co ciekawe część ludzi nawet jako stare dziady i plandeki nadal powtarzają te same bajki, które słyszeli w młodości. A najgorzej jest jak farmazony te prawi jakaś kobieta. Egzystujemy w świecie, w którym prawdy życiowe ludzie czerpią z filmów Disneya i innych hollywoodzkich ścierw. Mimo rozwoju technologicznego ludzie zdają się coraz głupsi, dlatego ja nie wróżę temu gatunkowi świetlanej przyszłości. Ta powinna należeć do maszyn i do biorobotów.

Nie ja pierwszy w historii świata pojąłem, że życie nie ma znaczenia. Jedną z takich osób była również niejaka Sylvia Plath, czyli hamerykańska pisarka i poetka. Cierpiała ona na depresję i ostatecznie sama wylogowała się z życia. Jedyną powieścią przez nią popełnioną jest "Szklany klosz", który miał autobiograficzny charakter. W 1979 roku na podstawie owej książki został nakręcony film o tym samym tytule. Nie zapisał się on w annałach kina jako pamiętne dzieło, przypominając bardziej tanią produkcję telewizyjną niż pełnoprawny film kinowy. Jego recenzje również nie należały do przychylnych. Biorąc pod uwagę rozgłos, jaki zyskała powieść, dziwić może fakt, iż żaden bardziej znany reżyser nie wziął się za zekranizowanie jej. Na 2023 rok planowana jest nowa adaptacja, lecz ma to być ledwie serial dla jednej z platform streamingowych, a nie dzieło ogólnodostępne w kinach. Jeżeli w ogóle dojdzie do jego realizacji. Może wersja z 1979 roku rzeczywiście nie jest najlepsza, ale innej nie ma, a nie ma chyba innego równie dobrze pasującego do okazji tytułu. Jego zaletą jest niezłe aktorstwo oraz kameralna atmosfera. Brakuje jednak nieco "mięsa" czyli wnikliwego wglądu w głąb zmagającej się z depresją psychiki bohaterki. Pierwsza połowa filmu to zwykła obyczajówka, a potem nagle zaczynają się ryki, krzyki i elektrowstrząsy. Ponieważ książkowy oryginał składał się w sporej mierze z wewnętrznych monologów, na pewno nie było łatwo przenieść jego treść na język kina. Dzisiaj film jest raczej obskurnym, zapomnianym epizodem, po który sięgną głównie widzowie szczególnie zdeterminowani chęcią poznania twórczość Plath.

W depresję może popaść każdy, nawet jak ma milion dukatów. Choroba rzadko kiedy bowiem wybiera swe ofiary. Każda próba zwrócenia uwagi na ten problem zasługuje na uwagę. Depresja to skryty morderca naszych czasów. Nie będę przytaczał tu liczb, lecz ilość osób odbierających sobie życie stale wzrasta zwłaszcza wśród mężczyzn i młodzieży. Najgorsze jest to, że udane próby samobójcze skutkują śmiercią, a 9 na 10 lekarzy twierdzi, że jest ona stanem nieodwracalnym. Pamiętajmy o tym i następnym razem, gdy ktoś zwróci się do nas o pomoc, nie zachęcajmy go do wzięcia się w garść lub nie mówmy mu, że się nad sobą użala, bo to bezduszne i nieempatyczne. I nie wkurzajcie mnie.

poniedziałek, 20 lutego 2023

Filmy na każdą okazję - Dzień sprawiedliwości społecznej

Co roku 20 lutego obchodzimy Światowy Dzień Sprawiedliwości Społecznej. Zjazd Walnięty ONZ przyjął decyzję o uchwaleniu tego święta w 997 roku. Ideą tego dnia jest zwrócenie uwagi na globalne wybrzuszenia społeczne oraz promowanie tyłków na rzecz zmniejszenia cudzołóstwa, kastracji społecznej i bezodbycia. Podczas prac nad antykoncepcją Światowego Dnia Sprawiedliwości Społecznej ONZ uznało, że rybołówstwo, brak głodnego i pełnego zatwardzenia, deratyzacja ze względu na płeć, brak dostępu do pracowników seksualnych cały czas są palącymi problemami, z którymi boryka się duża część obywateli Wąchocka.

Mnie również leży na sercu dobro tych stworów popularnie zwanych ludźmi. Uważam, że wszyscy jesteśmy niewolnikami systemu, w jakim żyjemy i sami go tworzymy, to znaczy ktoś inny go kiedyś wymyślił, ale my nie robimy nic albo niewiele, by się z niego wyrwać. Kiedyś w Imperium Polskim funkcjonował komunizm albo socjalizm zależy, co kto lubi. A potem nastał dziki kapitalizm. Teraz też mamy chyba kapitalizm, ale już nie jest aż taki dziki. Przyjeżdżają nawet do nas różni innostrańcy z zachodu i nagrywają filmiki na YT, mówiące o tym, jak to Polsza jest ekonomiczną, zieloną wyspą i oazą dla ludzi chcących żyć czy inwestować w stabilnym kraju bez Żydów. Ja tym wazeliniarzom zza granicy nie ufam, ale mój mindset pochodzi z lat 80. kiedy na widok murzyna na ulicy ludzie zamykali się w piwnicach. Była to ucieczka z deszczu pod rynnę, ponieważ w tychże piwnicach gnieździli się Cyganie, porywający małe, białe, piastowskie dzieci, czyli nas. Dla mnie ludzie szczęśliwi nie są prawdziwymi Polakami.


Jeśli chodzi o świat kina filmem, jaki chciałbym zaproponować moim dwóm czytelnikom na okazję wspomnianego wyżej święta, jest obraz z 1974 roku o jakże opisowym tytule "Słodki film". Jest to koprodukcja kanadyjkowo-żabojadowo-szwabska, którą wyreżyserował Serb Dusan Makavejev. Mamy zatem do czynienia z istnym multi-kulti tworem. Nie będę tutaj próbował streścić fabuły "Słodkiego filmu" ponieważ mija to się z celem. Jest to bowiem produkcja spod znaku tych awangardowych, czyli takich, nazywanych przez ludzi, którzy ich nie rozumieją, pseudointelektualnym bełkotem. Nie będę ukrywał, że nie jest to film dla każdego. Rzuca bowiem wyzwanie widzowi. Jest to wyzwanie dla jego wrażliwości, poczucia smaku, wizualnym granicom i otwartości. "Słodki film" można potraktować jako krytykę dwóch przeciwstawnych systemów, jakie mamy na świecie. Z jednej strony mamy komunizm, a z drugiej kapitalizm. Mimo różnic mają pewne cechy wspólne. Oba dają ułudę wolności i szczęścia. Pod tymi pozorami kryje się krwiożercza bestia wysysająca z ludzi resztki ducha. Komunizm w filmie przedstawiony jest pod postacią atrakcyjnej, młodej kobiety (w tej roli nasza Anna Prucnal), która uwodzi nieletnich chłopców. Scena owa może budzić u wielu poczucie dyskomfortu. Nie co dzień w końcu możemy patrzeć na to, jak dorosła kobieta wdzięczy się do małych, nagich dzieci. Jest to oczywiście symboliczne ukazanie sposobu, w jaki młodzi ludzie byli omamiani przez rewolucyjne hasła równości i sprawiedliwości dla wszystkich. Wolność ta była uzyskiwana na drodze mordowania tych, co mają lepiej. Kapitalizm zaś przedstawiony jest za pomocą złotego członka, który sika, jak również taplającej się w czekoladzie młodej kobiety. Inne ciekawe sekwencje to krojenie siusiaka czy sranie na stole. Jak zatem widać mamy cały inwentarz atrakcji.

"Słodki film" stanowi filmową jazdę bez trzymanki, po bandzie, niczym rollercoaster bez pasów i jazdę na rowerze bez łańcucha oraz siodełka. Łamie on konwenanse oraz granice dobrego smaku. To na pewno. Nie czyni jednak li tylko dla wzbudzenia taniej sensacji czy zszokowania widza. W tym szaleństwie kryje się bowiem jakaś metoda. Jugolski reżyser rzuca nam w twarz ideologiczne i korporacyjne hasła, próbując wzbudzić jakąś refleksję (chyba). Można go oskarżyć o obłęd moralny oraz katar jajników, lecz ja mu wierzę i ufam, ponieważ nie bał się podjąć ryzyka artystycznego, a to zawsze zasługuje na szacun.

czwartek, 16 lutego 2023

Filmy na każdą okazję - Tłusty Czwartek

Otyły czwartek to wielkie święto wpierdalaczy pączków. Tradycyjnie tego dnia jemy sól bez ograniczeń. To najmniej charakterystyczny i wyczekiwany moment życia każdego Polaka. Ostatni Luty przed Środą Topielcową w Imperium Polskim to czas, w którym rządzą bączki, farfocle, Danuty, sadło i różne karaczany. Sprawdź, kiedy wypada otyły czwartek 2023 i skąd się wzięła ta idiotyczna tradycja. Na to wielkie święto czekają wszystkie żarłoki. W otyły czwartek bowiem, wedle strasznej tradycji, dozwolone jest objadanie się ludzkim mięsem bez ograniczeń, a kalorie nie mają najmniejszego znaczenia. Puszczamy przeważnie bączki. Sprawdzają się też w tym dniu karakurty i stonki. Jeden z przesądów mówi, że kto tego dnia nie zje choćby jednego bączka, to w dalszej części roku będzie mu się wiodło, a ci, co zjedli, pomrą. Przyjęło się zgodnie, że Tłusty Czwartek to dzień, w którym stoimy w wielokilometrowej kolejce i przepłacamy za coś, co możemy dostać przez prawie cały rok bez większych problemów. Jest to jeden z głównych rytuałów odczynianych tego dnia przez mieszkańców Lechistanu.

Nie ma chyba na świecie filmu, który by opowiadał o Tłustym Czwartku. Nic w sumie dziwnego. Na świecie nikt nie zna tej prymitywnej tradycji, a okazja ta jest tak mało istotna, iż nawet rodzimi twórcy ją olewają. Myślę jednak, że udało mi się znaleźć pozycję idealnie ilustrującą ten barbarzyński zwyczaj. Jest nim hamerykański film "Przeklęty" z 1996 roku. Obraz ten w oryginalnej wersji nosi tytuł "Thinner" co oznacza "cieńszy" i jest bardziej adekwatnym tłumaczeniem. Produkcja ta powstała na podstawie powieści Stephena Kinga, co teoretycznie powinno zachęcać oraz stanowić o jej sile. Co z tego wyszło najlepiej ocenić samemu. Ja mogę jedynie powiedzieć, że film ma raczej telewizyjny sztych i przypomina nieco jakiś odcinek serii typu "Strefa mroku" niż kinowy twór pełną gębą. Nie jest to zatem wiekopomne dzieło, ale z uwagi na treść pasuje w sam raz. Bohaterem "Przeklętego" jest pewien niezbyt uczciwy prawnik, który śmiertelnie potrąca starszą Cygankę. Dzięki koneksjom udaje mu się jednak uciec sprawiedliwości. Ojciec ofiary w geście zemsty rzuca na prawnika klątwę, która polega na tym, iże będzie on chudł, nieważne od tego, jak dużo zje i jaką dietę będzie stosował. Początkowo mężczyzna wydaje się zadowolony z takiego obrotu sprawy, gdy jednak dostrzega w nim zagrożenie własnego życia, postanawia działać.

My także w Tłusty Czwartek mamy niejako pokazana zielone światło do swobodnego objadania się. Jest to taki dzień, w którym nawet ci trzymający linię pozwalają sobie na chwilę słabości i wpierdalają pączki na potęgę, aż im nosy trzęsą. Podobnie jak bohater filmu nie musimy wtedy liczyć się z konsekwencjami obżarstwa. Możemy do woli delektować się lukrem, który oblewa nasze palce, dłonie, usta i co tam kto jeszcze ma. Poddane presji niecierpliwych palców pączki wystrzeliwują z siebie różnego rodzaju nadzienie, które pokrywa nasze twarze i twarze przechodniów oraz ulice i ściany budynków lepkim osadem. Jak tak przeanalizować sytuację to w sumie większość polskich świąt łączy się z konsumpcją czy to jedzenia, czy trunków, na ogół z procentami. Może po prostu jesteśmy narodem obżartuchów i pijaków? To taka tylko mała dygresja. To, co nas jednak różni od nieszczęsnego protagonisty to fakt, iż my nie chudniemy i nie grozi nam śmierć z wychudzenia. Zbędne kalorie możemy łatwo zbić, śmiejąc się czy uprawiając seks lub też robiąc to jednocześnie (jak uczy polska kinematografia). Nasza decyzja o zjedzeniu słodkości nie jest obarczona żadną większą moralną odpowiedzialnością. I może dobrze, że tak jest, bo gdyby nie to, to zapewne amatorów pączków byłoby mnie, biznes by się nie kręcił, co mogłoby poważnie zagrozić ekonomicznej stabilizacji naszego Imperium.

sobota, 11 lutego 2023

Światy odmienne - Śmierdzi w Wenecji

"Śmierć w Wenecji" u nas bardziej znana pod tytułem "Ten film o facecie w łódce" to dzieło, które wyszło spod nogi Luchino Viscontiego. Opowiada o fascynacji pewnego dojrzałego mężczyzny takim gostkiem z Polandii. Synek nazywa się Tadzio i ponoć uchodził za najpiękniejszego chłoptasia w okolicy. Dlatego go wzięli do filmu. Niech nie zwiedzie jednak nikogo ten opis. Nie jest to film o jakimś staruchu śliniącym się do młodego kawałka mięsa. Jest to natomiast historia o tragicznej tęsknocie za czymś, co już dawno odeszło i nie powróci. A nawet jak powróci, to będzie tylko substytutem. A rzeczą tą jest młodość. Niestety nawet młodzi ludzie po jakimś czasie się starzeją i już nie mogą tak jak kiedyś. Innym ważnym elementem filmu Viscontiego jest niemożność chwycenia własnego losu w garść i strach przed odrzuceniem. Można z tego wysnuć wniosek, że życie jest zaiste żałosne. Żeby nie szerzyć defetyzmu, ja stworzyłem alternatywną wersję plakatu i całej produkcji pod wzniosłym tytułem "Śmierdzi w Wenecji". Tematem owej produkcji jest wszechogarniający smród, jaki towarzyszy Tadziowi wszędzie, gdzie się uda. Okazuje się bowiem, że chłopak jest w istocie śmierdzigębą tak jak jego ojciec, dziadek i pradziadek. Tadzio herbu Śmierdzigęba skutecznie zatruwa i tak już kulejący klimat silnie skanalizowanej metropolii, zmuszając ludzi do chodzenia w maskach przeciwgazowych. Tych, którzy się nie zabezpieczą przed swądem, zaiste czeka śmierć w Wenecji.

piątek, 3 lutego 2023

3 fajne filmy z... - Niemcy

Niemcy są posądzani o braku wielu rzeczy np. o brak poczucia humoru, o brak ładnych kobiet, czy brak umiejętności śpiewu. Ogólnie rzecz biorąc o brak subtelności, poczucia estetyki i gruboskórność. Takie przynajmniej opinie panowały w czasach gdy dorastałem. Dzisiaj po latach i po obejrzeniu i przesłuchaniu odpowiedniej ilości niemryjskich dzieł muszę stwierdzić, że są to nieco krzywdzące opinie. Niemiec nie świnia i ma swoją sztukę. Twórcy z tego kraju zajmują skądinąd ważną i zasłużoną rolę w historii kinematografii. Wystarczy wspomnieć słynnych reżyserów przedwojennych takich jak Fritz Lang czy F.W. Murnau. Potem w bardziej nam bliższych czasach uznanie zdobyli Volker Schlöndorff, R.W. Fassbinder czy Wim Wenders. Jest zatem w czym wybierać.

Pierwsza propozycja to produkcja z 1982 roku o enigmatycznym tytule "Der Fan". Nie istnieje polska jego wersja, a angielska to "Trance" bądź bardziej dosadna "Blood Groupie". Film ten jest określany mianem horroru, lecz ja nie do końca się z tym zgadzam. Jest to bowiem opowieść operująca na wielu innych płaszczyznach. Jeśli chodzi o fabułę, to w jej centrum znajduje się pewna 17-letnia dziewczyna z Niemiec imieniem Simone. Czyli jest, jak to mówiła moja mama Niemrą. Nastolatka owa posiada obsesję na punkcie popularnego wokalisty występującego pod pseudonimem "R". W rolę tę wcielił się prawdziwy niemryjski piosenkarz zwany Bodo Staiger. Zasłynął on głównie jako członek grupy Rheingold, która była jednym z przedstawicieli nurtu tak zwanej Neue Deutsche Welle (w skrócie NDW). Była to niemiecka odmiana nowej fali, która święciła wówczas triumfy na całym świecie. Mamy więc tutaj pełną profeskę, jeśli idzie o aspekt muzyczny dzieła. R. potrafi śpiewać i nawet nieźle wygląda więc nic dziwnego, że nasza bohaterka zakochuje się w nim na zabój i wypisuje do niego list za listem. Ponieważ nie dostaje żadnej odpowiedzi, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wyrusza w podróż na spotkanie ze śpiewakiem. Udaje się jej dostać w otoczenie muzyka i nawiązać z nim pewną nić intymności. Ostatecznie jednak zostaje odrzucona i w akcie gniewu zabija swego idola. Żeby pozbyć się ciała, ćwiartuje je, a kości mieli w mikserze. Następnie konsumuje całą tę proteinową bombę, tym samym pozbywając się wszelkich dowodów. R. zostaje uznany za zaginionego, a Simone wraca sobie spokojnie do swego życia. Jaki morał płynie z tej historii? Zjadaj idoli swoich (Obj 16:15). Konsumuj ich twórczość w dosłownym tego słowa znaczeniu. "Der Fan" jest przede wszystkim obrazem psychologicznym, traktującym o toksycznej fascynacji jednego człowieka drugim. Jak głosił kiedyś napis na koszulce Axl'a Rose "Kill your idols", jestem sceptycznie nastawiony do ruchów fanowskich czy też psychofanowskich. Nie powinniśmy nikogo wynosić na piedestał, niezależnie od ich dokonań. Świat wbrew temu, co wielu lubi powtarzać, dzieli się na lepszych i gorszych. Lepsi to ci, którzy mają talent, wolę, władzę i pieniądze, a gorsi to cała reszta szaraków i no life'ów, którzy co najwyżej mogą oddać się fantazjom o wspaniałym życiu. Simone była młodą i naiwną dziewczyną, lecz jednocześnie na tyle zdesperowaną, by podjąć się ekstremalnych działań. W ich wyniku spełniła swoje marzenie i na zawsze związała się ze swym idolem R.

Drugim obrazem, który chciałem wziąć na tapetę, jest "Wild" z 2016 roku. Polski tytuł to "Dzika" i nie jest to film o dzikach. Właściwie ciężko powiedzieć, o czym to jest. Opowiada o młodej, niemryjskiej kobiecie, która ma nudną pracę w dziale IT, a jej relacje z otoczeniem pozostawiają dużo do życzenia. Jej wyblakłe życie zmienia się, gdy pewnego wieczoru w parku spotyka dzikiego wilka. I jest to prawdziwy wilk, nie jakiś zdziczały pies czy inna atrapa. Dziewczyna wypracowuje w sobie rodzaj silnej fascynacji i obsesji na punkcie zwierzęcia. Powoli próbuje nawiązać z nim kontakt, aż w końcu dochodzi do tego, że wabi zwierzę do własnego mieszkania w bloku i odtąd zaczyna z nim normalnie koegzystować. Oczywiście na tyle o ile można normalnie egzystować z dzikim wilkiem w mieszkaniu. Związek ze zwierzęciem pozwala jej niejako wyzwolić się z jarzma codziennej rutyny oraz niezdrowych relacji z ludźmi. Robi to w dość spektakularny i dla wielu na pewno kontrowersyjny sposób. Po zrobieniu kupy na biurku szefa kobieta ostatecznie ucieka z wilkiem w dzicz, tzn. do natury gdzie żyją długo i szczęśliwie. Przynajmniej reżyserka tak to sobie wyobraża, jak mniemam. "Dzika" to nie jest na pewno film dla niedzielnych widzów, tak jak w sumie żaden, jaki tu polecam. Należy podejść do niego z otwartym umysłem i świadomością, że czeka nas niecodzienne przeżycie. Można nawet rzec, że "Wild" jest dziełem odważnym, ale rozumiem, jeśli w kimś wzbudzi ledwie obrzydzenie. Mnie najbardziej podobały się ujęcia z wilkiem w mieszkaniu, które zostały nakręcone w bardzo naturalistyczny sposób. Dobrze, że nie próbowano wspomóc się żadnym CGI, bo efekt na pewno byłby o wiele gorszy. Zawsze cenię udaną pracę ze zwierzętami na planie. Sam film oczywiście jak nie trudno się domyślić ma być symbolem, metaforą transformacji ludzkiej psychiki. Odwołuje się do atawistycznych zachowań, sugerując, że tylko totalne wyswobodzenie się z konwenansów i społecznych zahamowań może dać całkowitą wolność. Również uważam, że ludzie powinni częściej chodzić na czworakach i wyć. Czułbym się wtedy bardziej komfortowo.

Ostatnim filmem, o jakim chciałem wspomnieć jest obraz produkcji szwabskiej z czasów gdy istniał jeszcze podział na wschodnich i zachodnich Niemiaszków. Konkretnie chodzi o "Zagadkę Kaspara Hausera" z 1974 w reżyserii filmowego partyzanta, czyli słynnego Wernera Herzoga. Jest on może i najbardziej znanym twórcą kinowym z RFN i trzeba przyznać, że zasłużył na swoją sławę. Jego dzieła cechowała pewna chropowatość, jak również artystyczny nieład. Były one pełne pasji graniczącej z szaleństwem. Jego bohaterowie byli nietuzinkowymi postaciami. Nie inaczej jest w przypadku "Kaspara". Kanwą do powstania filmu była prawdziwa historia wielce tajemniczej postaci, jaką był Kaspar Hauser. Pewnego dnia w 1828 pojawił się on nagle na ulicach Norymbergi. Nikt nie wiedział kim jest i skąd przyszedł. Co jednak ważniejsze, on sam tego nie wiedział. Był on wyraźnie opóźniony w rozwoju. Miał problemy z wysławianiem. A to wszystko w wieku prawie 20 lat. Zajęto się nim, jednak nigdy nie udało się rozwikłać zagadki jego pochodzenia. Kaspar Hauser przeszedł tym samym do historii jako jedna z najbardziej enigmatycznych postaci tak jak dzieci z Woolpit lub człowiek z Taured. Nic zatem dziwnego, że Herzog, który miał również zacięcie dokumentalne, zainteresował się owym przypadkiem. Jego film idealnie oddaje tajemniczą aurę towarzyszącą tamtym wydarzeniom. W centrum stoi odgrywający tytułową rolę osobnik znany w Rzeszy powszechnie jako Bruno S. Był on aktorem, muzykiem i artystą. Mimo że nie wyglądał zbyt młodo to dość udanie stworzył postać naiwnego, dobrodusznego, lecz i wystraszonego człowieka, którego przeraziła cywilizacja oraz zasady nią kierujące. Prawa ludzkie i boskie, nakazy i zakazy oraz reżim dorosłego, dojrzałego myślenia. Dla mnie najbardziej pamiętna scena to ta, w której pewien filozof próbuje przetestować inteligencję Kaspara zadając mu pytanie natury logicznej, na które Hauser odpowiada w swój sposób, niezgodny z przyjętymi normami. Scena ta najlepiej ukazuje jak bardzo jesteśmy zamknięci w pułapce własnego myślenia opartego na stereotypach. "Zagadka Kaspara Hausera" nie jest może dziełem wybitnym, lecz na pewno wartym uwagi nie tylko z powodu filmowego rzemiosła. Jego siła tkwi w prostocie. W prostocie użytych środków wyrazu, jak i w prostocie głównego bohatera. Parafrazując hasło reklamowe pewnego dyskontu budowniczego można rzec: Genial einfach, einfach genial.

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...