piątek, 3 lutego 2023

3 fajne filmy z... - Niemcy

Niemcy są posądzani o braku wielu rzeczy np. o brak poczucia humoru, o brak ładnych kobiet, czy brak umiejętności śpiewu. Ogólnie rzecz biorąc o brak subtelności, poczucia estetyki i gruboskórność. Takie przynajmniej opinie panowały w czasach gdy dorastałem. Dzisiaj po latach i po obejrzeniu i przesłuchaniu odpowiedniej ilości niemryjskich dzieł muszę stwierdzić, że są to nieco krzywdzące opinie. Niemiec nie świnia i ma swoją sztukę. Twórcy z tego kraju zajmują skądinąd ważną i zasłużoną rolę w historii kinematografii. Wystarczy wspomnieć słynnych reżyserów przedwojennych takich jak Fritz Lang czy F.W. Murnau. Potem w bardziej nam bliższych czasach uznanie zdobyli Volker Schlöndorff, R.W. Fassbinder czy Wim Wenders. Jest zatem w czym wybierać.

Pierwsza propozycja to produkcja z 1982 roku o enigmatycznym tytule "Der Fan". Nie istnieje polska jego wersja, a angielska to "Trance" bądź bardziej dosadna "Blood Groupie". Film ten jest określany mianem horroru, lecz ja nie do końca się z tym zgadzam. Jest to bowiem opowieść operująca na wielu innych płaszczyznach. Jeśli chodzi o fabułę, to w jej centrum znajduje się pewna 17-letnia dziewczyna z Niemiec imieniem Simone. Czyli jest, jak to mówiła moja mama Niemrą. Nastolatka owa posiada obsesję na punkcie popularnego wokalisty występującego pod pseudonimem "R". W rolę tę wcielił się prawdziwy niemryjski piosenkarz zwany Bodo Staiger. Zasłynął on głównie jako członek grupy Rheingold, która była jednym z przedstawicieli nurtu tak zwanej Neue Deutsche Welle (w skrócie NDW). Była to niemiecka odmiana nowej fali, która święciła wówczas triumfy na całym świecie. Mamy więc tutaj pełną profeskę, jeśli idzie o aspekt muzyczny dzieła. R. potrafi śpiewać i nawet nieźle wygląda więc nic dziwnego, że nasza bohaterka zakochuje się w nim na zabój i wypisuje do niego list za listem. Ponieważ nie dostaje żadnej odpowiedzi, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wyrusza w podróż na spotkanie ze śpiewakiem. Udaje się jej dostać w otoczenie muzyka i nawiązać z nim pewną nić intymności. Ostatecznie jednak zostaje odrzucona i w akcie gniewu zabija swego idola. Żeby pozbyć się ciała, ćwiartuje je, a kości mieli w mikserze. Następnie konsumuje całą tę proteinową bombę, tym samym pozbywając się wszelkich dowodów. R. zostaje uznany za zaginionego, a Simone wraca sobie spokojnie do swego życia. Jaki morał płynie z tej historii? Zjadaj idoli swoich (Obj 16:15). Konsumuj ich twórczość w dosłownym tego słowa znaczeniu. "Der Fan" jest przede wszystkim obrazem psychologicznym, traktującym o toksycznej fascynacji jednego człowieka drugim. Jak głosił kiedyś napis na koszulce Axl'a Rose "Kill your idols", jestem sceptycznie nastawiony do ruchów fanowskich czy też psychofanowskich. Nie powinniśmy nikogo wynosić na piedestał, niezależnie od ich dokonań. Świat wbrew temu, co wielu lubi powtarzać, dzieli się na lepszych i gorszych. Lepsi to ci, którzy mają talent, wolę, władzę i pieniądze, a gorsi to cała reszta szaraków i no life'ów, którzy co najwyżej mogą oddać się fantazjom o wspaniałym życiu. Simone była młodą i naiwną dziewczyną, lecz jednocześnie na tyle zdesperowaną, by podjąć się ekstremalnych działań. W ich wyniku spełniła swoje marzenie i na zawsze związała się ze swym idolem R.

Drugim obrazem, który chciałem wziąć na tapetę, jest "Wild" z 2016 roku. Polski tytuł to "Dzika" i nie jest to film o dzikach. Właściwie ciężko powiedzieć, o czym to jest. Opowiada o młodej, niemryjskiej kobiecie, która ma nudną pracę w dziale IT, a jej relacje z otoczeniem pozostawiają dużo do życzenia. Jej wyblakłe życie zmienia się, gdy pewnego wieczoru w parku spotyka dzikiego wilka. I jest to prawdziwy wilk, nie jakiś zdziczały pies czy inna atrapa. Dziewczyna wypracowuje w sobie rodzaj silnej fascynacji i obsesji na punkcie zwierzęcia. Powoli próbuje nawiązać z nim kontakt, aż w końcu dochodzi do tego, że wabi zwierzę do własnego mieszkania w bloku i odtąd zaczyna z nim normalnie koegzystować. Oczywiście na tyle o ile można normalnie egzystować z dzikim wilkiem w mieszkaniu. Związek ze zwierzęciem pozwala jej niejako wyzwolić się z jarzma codziennej rutyny oraz niezdrowych relacji z ludźmi. Robi to w dość spektakularny i dla wielu na pewno kontrowersyjny sposób. Po zrobieniu kupy na biurku szefa kobieta ostatecznie ucieka z wilkiem w dzicz, tzn. do natury gdzie żyją długo i szczęśliwie. Przynajmniej reżyserka tak to sobie wyobraża, jak mniemam. "Dzika" to nie jest na pewno film dla niedzielnych widzów, tak jak w sumie żaden, jaki tu polecam. Należy podejść do niego z otwartym umysłem i świadomością, że czeka nas niecodzienne przeżycie. Można nawet rzec, że "Wild" jest dziełem odważnym, ale rozumiem, jeśli w kimś wzbudzi ledwie obrzydzenie. Mnie najbardziej podobały się ujęcia z wilkiem w mieszkaniu, które zostały nakręcone w bardzo naturalistyczny sposób. Dobrze, że nie próbowano wspomóc się żadnym CGI, bo efekt na pewno byłby o wiele gorszy. Zawsze cenię udaną pracę ze zwierzętami na planie. Sam film oczywiście jak nie trudno się domyślić ma być symbolem, metaforą transformacji ludzkiej psychiki. Odwołuje się do atawistycznych zachowań, sugerując, że tylko totalne wyswobodzenie się z konwenansów i społecznych zahamowań może dać całkowitą wolność. Również uważam, że ludzie powinni częściej chodzić na czworakach i wyć. Czułbym się wtedy bardziej komfortowo.

Ostatnim filmem, o jakim chciałem wspomnieć jest obraz produkcji szwabskiej z czasów gdy istniał jeszcze podział na wschodnich i zachodnich Niemiaszków. Konkretnie chodzi o "Zagadkę Kaspara Hausera" z 1974 w reżyserii filmowego partyzanta, czyli słynnego Wernera Herzoga. Jest on może i najbardziej znanym twórcą kinowym z RFN i trzeba przyznać, że zasłużył na swoją sławę. Jego dzieła cechowała pewna chropowatość, jak również artystyczny nieład. Były one pełne pasji graniczącej z szaleństwem. Jego bohaterowie byli nietuzinkowymi postaciami. Nie inaczej jest w przypadku "Kaspara". Kanwą do powstania filmu była prawdziwa historia wielce tajemniczej postaci, jaką był Kaspar Hauser. Pewnego dnia w 1828 pojawił się on nagle na ulicach Norymbergi. Nikt nie wiedział kim jest i skąd przyszedł. Co jednak ważniejsze, on sam tego nie wiedział. Był on wyraźnie opóźniony w rozwoju. Miał problemy z wysławianiem. A to wszystko w wieku prawie 20 lat. Zajęto się nim, jednak nigdy nie udało się rozwikłać zagadki jego pochodzenia. Kaspar Hauser przeszedł tym samym do historii jako jedna z najbardziej enigmatycznych postaci tak jak dzieci z Woolpit lub człowiek z Taured. Nic zatem dziwnego, że Herzog, który miał również zacięcie dokumentalne, zainteresował się owym przypadkiem. Jego film idealnie oddaje tajemniczą aurę towarzyszącą tamtym wydarzeniom. W centrum stoi odgrywający tytułową rolę osobnik znany w Rzeszy powszechnie jako Bruno S. Był on aktorem, muzykiem i artystą. Mimo że nie wyglądał zbyt młodo to dość udanie stworzył postać naiwnego, dobrodusznego, lecz i wystraszonego człowieka, którego przeraziła cywilizacja oraz zasady nią kierujące. Prawa ludzkie i boskie, nakazy i zakazy oraz reżim dorosłego, dojrzałego myślenia. Dla mnie najbardziej pamiętna scena to ta, w której pewien filozof próbuje przetestować inteligencję Kaspara zadając mu pytanie natury logicznej, na które Hauser odpowiada w swój sposób, niezgodny z przyjętymi normami. Scena ta najlepiej ukazuje jak bardzo jesteśmy zamknięci w pułapce własnego myślenia opartego na stereotypach. "Zagadka Kaspara Hausera" nie jest może dziełem wybitnym, lecz na pewno wartym uwagi nie tylko z powodu filmowego rzemiosła. Jego siła tkwi w prostocie. W prostocie użytych środków wyrazu, jak i w prostocie głównego bohatera. Parafrazując hasło reklamowe pewnego dyskontu budowniczego można rzec: Genial einfach, einfach genial.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...