niedziela, 30 kwietnia 2023

Filmy na każdą okazję - Dzień Konia

Był już Dzień Jeża, Dzień Małpy to teraz pora na Dzień Konia. Konie odegrały niepoślednią rolę w historii ludzkości. Gdyby nie było koni, nie byłoby, chociażby najazdu Mongołów na Europę. Niektórzy jedzą konie. Nie wiem dlaczego. Koń jak się tak przyjrzeć z bliska jest bardzo dziwny i momentami straszny. Fun Fact: konie nie potrafią oddychać pyskiem. Robią to tylko nozdrzami. Są też dość bystre i przystosowane do spania na stojąco. Mało się o tym mówi, ale na początku drugiej wojny światowej III Rzesza korzystała z usług setek tysięcy koni. Koń to jedyne zwierzę na 2 litery, gdy się go napisze przez Q.

Nie wszyscy ludzie są źli. Są też tacy, którzy kręcą filmy fabularne, których główną postacią jest zwierzę, chociażby koń. Stwór ten był niemym bohaterem wszystkich filmów historyczno-wojennych z uwagi na jego zastosowanie w armii. Pamiętam, że w dzieciństwie zawsze się martwiłem o konie i pytałem mamy, co się stało z tymi końmi, które na ekranie giną bądź się przewracają. Dzisiaj już wiem, że część z nich rzeczywiście przypłaciła rolę w filmie życiem. Inne doznały poważnych obrażeń nóg, co dla konia oznacza koniec kariery. W dzisiejszych czasach już by na to nie pozwolono. Zresztą w kinie króluje obecnie CGI, więc nawet konie są sztuczne.

Z okazji Święta Konia chciałem przybliżyć obraz nieco inny tzn. taki który ukazuje trudny los zwierzęcia. Chodzi mi tutaj o krótkometrażową "Kostkę cukru" autorstwa Jacka Bławuta. Ten trwający niecałe 10 minut obraz ukazuje nam kulisy wielkiej gonitwy. Wszystko zaczyna się od ujęcia ze stajni, gdzie jeden kuń dostaje tytułową kostkę cukru. Nie wiedziałem, że konie mają takie parcie na cukier. Ta początkowa sekwencja nie stanowi płynnego obrazu, jest kolażem zdjęć, co nadaje jej surowego charakteru. Potem mamy już serię ujęć z gonitwy. Na początku wszystko jest ok. Konie pędzą w galopie, a ludzie się tym emocjonują. Niestety ktoś mądry poustawiał na trasie wyścigu przeszkody w postaci żywopłotów oraz rowów z wodą. Biedne konie, które w naturalnym środowisku nie są zmuszone skakać przez cokolwiek, potykają się o te przeszkody i ryją pyskami w ziemię. Jest to bardzo niebezpieczne zarówno dla nich, jak i tych karzełków, którzy siedzą im na plecach. Ostatecznie część z koni doznaje kontuzji i nie może nawet samemu wstać. Delikwenci ci są odciągani na bok, gdzie za zasłoną z jakiejś szmaty są dobijani strzałem w głowę. Tak oto kończy się ta historia. Autorowi dokumentu udało się pokazać coś bez używania zbędnych słów. Bazuje tylko na sugestywnych obrazach, naturalnych dźwiękach oraz nastrojowej muzyce. Udało mu się także uciec od taniej melancholii czy też prób wyciskania łez widza na siłę. Tylko osoby dotknięte obłędem moralnym jak chociażby Dawid Bułka, mogą pozostać obojętne na ten cichy dramat zwierzęcia. Na koniec obserwujemy widzów rozchodzących się do domów. To koniec atrakcji na dziś, dla nich to kolejny dzień, a dla kogoś innego oznaczał on ostatni dzień życia.

czwartek, 20 kwietnia 2023

TOP 10: Horror

Horror to chyba jeden z najbardziej popularnych gatunków filmowych. Jeśli chodzi o ilość, to na pewno plasuje się w pierwszej piątce bądź nawet sześćdziesiątka filmów. Czemu tak jest? Ludzie zawsze lubili się bać i nie inaczej jest teraz. Horror to specyficzny gatunek, który ma wiele podgatunków i wariacji. Ma szeroką rzeszę fanów na całym świecie oraz w Polandii. W sieci aż roi się od blogów poświęconych wyłącznie dziełom tego rodzaju. Ja również poświęciłem mu miejsce na blogu, próbując uszeregować, moim zdaniem, najlepsze i najciekawsze horrory, biorąc pod uwagę piętno, jakie dana produkcja odcisnęła na kinematografii oraz ludzkiej wyobraźni. Od razu zaznaczam, że może zabraknąć kilku znanych tytułów. Na pewno zabraknie współczesnych horrorów, ponieważ mimo tego, że od czasu do czasu pojawiają się nowe, ciekawe próby odświeżenia gatunku to jednak większość obecnie powstających filmów tego gatunku w ogóle nie straszy oraz nie posiada niezbędnych moim zdaniem cech dla horroru. Jest zbyt krzykliwa, nastawiona na tanią sensację, pełna zbędnych jump scare'ów, pozbawiona logiki oraz co najważniejsze klimatu.



10. W paszczy szaleństwa 1994


Jeden z moich ulubionych filmów Carpentera, niejako jego druga młodość oraz jedno z lepszych nawiązań do Lovecrafta w filmie. Przyznam, że umieszczenie na liście jest trochę na wyrost, a sama produkcja ma raczej taki telewizyjny sztych, to jednak zdecydowałem się na jej umieszczenie, ponieważ mam do niej pewną słabość. Jeśli chodzi o wykonanie, nie ma się tutaj do czego przyczepić. Efekty praktyczne nadal trzymają poziom, a projekty potworów są bardzo kreatywne i potrafią nastraszyć. Warstwa fabularna również nie zawodzi, eksplorując motyw powolnego zatracania się w szaleństwie. Podoba mi się w tym filmie, że odkrywamy sekret wraz z bohaterem i towarzyszymy mu w odkrywaniu mrocznej tajemnicy. A tajemnica ta z pozoru błaha, dotyczy wszystkich. Wizja świata opanowanego przez żądnych krwi wariatów na pewno może budzić radość, ale również ciarki. Zwłaszcza że Carpenterowi udało się wprowadzić widza w stan paranoi rodem ze złego snu. Jest ona tym co, najbardziej straszy w tym obrazie. Seans pod koniec przypomina koszmarną sytuację, w której próbujemy przed czymś uciec, ale nie posuwamy się wcale do przodu. Zagrożenie za to depcze nam po piętach i jest coraz bliżej i bliżej. "W paszczy szaleństwa" to może nieco niedoceniany, lecz zacny reprezentant gatunku charakterystyczny dla dekady lat 90.

9. Nosferatu - symfonia grozy 1922

Najstarszy na liście film pochodzi z roku 1922. Jest to obraz sugestywny i mimo wieku nadal dobrze rozpoznawalny. Mimo że nie był to pierwszy filmowy Drakula, to jednak uchodzi za dzieło najbardziej klasyczne w tej materii. Oczywiście z uwagi na czas, jaki minął od premiery oraz popularności poruszanego tematu, "Nosferatu" dzisiaj nie budzi już tytułowej grozy. Upiorny wygląd wampira oraz jego powolne, przypominające insekta, ruchy nie są w stanie przestraszyć współczesnego widza. Nie można jednak nie docenić roli, jaką odegrał w budowaniu sławy wampirów, których popularność w kinie nie maleje. Ma również spore zasługi w rozwoju gatunku nadal inspirując twórców z różnych dziedzin kultury i sztuki. Trudno w przypadku takiego filmu nie popaść w banalność i nie operować wyświechtanymi hasłami. Ja ograniczę się może zatem do jednej rzeczy, a mianowicie słynnego ujęcia, w którym Nosferatu rzuca cień na bladą ścianę. Cień ów jest zwiastunem, na razie jeszcze niewidzialnego, zbliżającego się niebezpieczeństwa. Ta "obietnica" jest właśnie tym co, wprowadza największy niepokój.


8. Opętanie 1981


Czas na polski akcent w zestawieniu, czyli wyreżyserowane przez pochodzącego z Imperium Polskiego Andrzeja Żuławskiego "Opętanie". Film ten to nie jest typowy horror. Operuje on na innych płaszczyznach niż inni przedstawiciele gatunku. Nie mamy tu do czynienia z żadnym potworem czy innym straszydłem. Przynajmniej na początku. Przez większą część seansu jest to zwykły dramat psychologiczny czy też film obyczajowy. Dopiero pod koniec przybiera nadnaturalny wyraz. Atmosferę niepokoju oraz dziwność czuć jednak przez cały seans. Można powiedzieć, że "Opętanie" opowiada o horrorze mężczyzny, którym jest zdrada przez ukochaną kobietę oraz jej strata. Na samą myśl, że nasz partner może lubić kogoś bardziej od nas i – co gorsza – oddaje się mu, wielu ludzi ogarnia mieszanka bólu i wściekłości. Jest to wybuchowa mikstura. I jest to także widoczne w filmie, który wraz z czasem pochłania bohaterów w derealizacji i szaleństwie. Największą zaletą tego obrazu jest jednak gra aktorska. Żuławskiemu udało się popchnąć swych aktorów do granic ich możliwości wyrazu. Zwłaszcza żeńską część obsady. Ciekawe, że reżyserzy lubią się tak znęcać nad aktorkami, z którymi pracują. "Opętanie" to film, jakich teraz czasami brakuje, czyli zgodny w 100 procentach z artystyczną wizją twórców.


7. Omen 1976

"Omen" to dziś już oczywiście klasyka gatunku. Mimo że nie jestem niby pełnokrwistym hipsterem, to jednak doceniam też standardy. Nawet jak są znane i popularne. Okazuje się, że pewne rzeczy nieprzypadkowo są uważane za ważne czy też przełomowe. W horrorach mamy różne straszaki. Potwory, kosmici lub diabeł. W przypadku "Omenu" mamy do czynienia z tym ostatnim. To, czym wyróżnia się ten film, jest fakt uczynienia głównego antagonisty z bękarta. Dzisiaj może nie budzi to takiego zdziwienia, ale sądzę, że kiedyś robiło to wrażenie na publice. Odkłąd obejrzałem "Omen" zawsze sprawdzam okoliczne dzieci czy mają trzy szóstki na czubku głowy. Obraz oferuje widzowi mroczną atmosferę, przejmująca muzykę umiejętnie ją potęgującą, rzetelne aktorstwo oraz ikoniczne ujęcia z dekapitacją, oraz wiszącą nianią na czele. Przy okazji odradzam oglądanie remake'u z roku z 2006 roku, który był niepotrzebny i stanowił jakieś popłuczyny po oryginale.


6. Mucha 1986

Żeby była jasność, nie uważam, że wszystkie remaki są złe. Przykładem jak najbardziej prawilnego remaku jest "Mucha". Pierwsza wersja pochodzi z 1958. Jest ona klasycznym dziełem, nadal wartym uwagi. David Cronenberg nadał mu jednak w nowszej wersji całkiem innego, własnego charakteru. Historia o człowieku morfującym się z insektem idealnie z resztą się nadawała dla mistrza body horroru. Pamiętam, że podczas seansu musiałem w pewnych momentach odwrócić wzrok, bo bałem się tego, co zobaczę, ale byłem wtedy bardzo młody, miałem ledwie 28 lat. Tak czy owak, dobrze to świadczy o filmie grozy, jeśli budzi grozę. "Mucha" to jednak nie tylko sama rozrywka napędzana przez kreatywne i świetnie wykonane praktyczne efekty specjalne. Jest to także film mocno psychologiczny, który stawia pytania o to, gdzie leżą ludzkie granice poznania i doświadczenia bliskości drugiej osoby. Zwłaszcza finał filmu wzbudza w nas uczucie obrzydzenia wymieszane ze smutkiem oraz litością. Obraz, który na pewno pozostaje w pamięci.


5. Dziecko Rosemary 1968

Kolejny polski akcent, czyli "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego. W sumie trudno coś nowego i oryginalnego napisać o tak znanym i kultowym filmie. Pamiętam, że moje pierwsze zetknięcie z nim to opowieści mojej mamy o jakże charakterystycznym motywie muzycznym. Potem miałem okazję obejrzeć cały film i przyznam, że mimo upływu lat do dziś mam go świeżo w pamięci. Przyznaję także, że i w tym dziele były momenty, gdzie wolałem zakryć oczy, gdyż bałem się nie tyle tego co zostało pokazane, ale tego czego nie widać. "Dziecko Rosemary" kojarzy mi się z kolorem czerwonym. Może to wina polskiego plakatu, sam nie wiem. Inne skojarzenia, jakie mam to paranoja, którą Polański niejednokrotnie się posługiwał w swoich filmach, przewrotne zakończenie i jakiś ogólny dyskomfort. Nawet samo patrzenie na wychudzoną Mię Farrow było pewnym wyzwaniem. Jest to kolejna produkcja na liście, która bazuje w dużej mierze na specyficznym klimacie, który niestety jakby odchodzi do lamusa.


4. Lśnienie1980

Sztanlej Kubrak wybitnym reżyserem był. Nakręcił niedużo filmów, ale prawie każdy jest dziś traktowany jak arcydzieło. Trzeba przyznać, że większość jego filmów ocierała się o wybitność, zwłaszcza pod kątem techniki wykonania. Gdy pierwszy raz zetknąłem się z tym filmem, a leciał któregoś dnia w tv, od początku przykuł moją uwagę. Bardzo cenię sobie udane intra w kinie, a ten obraz ma jedno z lepszych. Panoramiczne ujęcia z lotu ptaka na kępy drzew i wijącą się wśród skał jezdnię przy akompaniamencie złowieszczej muzyki autorstwa złowieszczej Wendy Carlos od razu obiecuje coś ekstra. I nie zawiodłem się, chociaż szczerze mówiąc "Lśnienie" nigdy nie było filmem, który wzbudzałby we mnie strach. Bazuje on bardziej na podskórnym poczuci niepokoju, czegoś, co wisi w powietrzu i czai się w ciemnych zakamarkach. Jest pełen symboli, niedomówień i dwuznaczności. Jak niejeden film Kubricka pozostaje otwarty na interpretacje. Mnie najbardziej urzekły zdjęcia oraz muzyka. Udało się uchwycić upiorność olbrzymiego, opuszczonego budynku gdzieś na końcu świata.


3. Egzorcysta 1973

Podium otwiera kolejny klasyk, czyli film, którego pominąć nie sposób. Chodzi o dzieło Williama Friedkina z 1973 roku "Egzorcysta". Podobnie jak w "Omenie" straszakiem jest tutaj demon, a więc siły piekielne. I tutaj również w centralnym miejscu znajduje się osoba nieletnia. Film zawiera wiele epickich momentów, które były powielane w innych produkcjach. I chociaż tytuł ten jest już nieco przykurzony oraz posiada vibe dekady, w jakiej powstał, to nadal broni się jako film grozy oraz satysfakcjonująca rozrywka. Mimo że obraz ma charakter fantastyczny, to ja jednak odbieram go również w nieco innym świetle. "Egzorcysta" jest dla mnie dziełem o bólu istnienia. O bolesnym i trudnym procesie dorastania i przepoczwarzania się w kogoś nowego, w osobę dorosłą. Mówi o traumie, jaką jest życie samo w sobie. O koszmarze bycia zamkniętym we własnym ciele i ograniczeniom, jakie to ze sobą niesie. Film ma dla mnie mocno ponury wydźwięk, mimo happy endu. Po seansie ma się dziwne poczucie jakieś formy porażki i ledwie pyrrusowego zwycięstwa.


2. Coś 1982

Jak już wspominałem dobry remake, nie jest zły. Warto jednak przy tym pamiętać o tym, aby nie robić kolejnej kopii dzieła, lecz by stworzyć nową jakość. Tak też zrobił John Carpenter, gdy na warsztat wziął klasyczne dzieło "Istota z innego świata" i stworzył obraz, który umiejscawiam tak wysoko na mojej liście. Chodzi tutaj o kultowy w naszych czasach film "Coś". Dzieło to zostało niezbyt przychylnie przyjęte przez ówczesną publikę oraz krytyków. Był to okres panowania "E.T." i nikt nie był gotowy oglądać złych kosmitów. Uznanie zdobywał latami, a obecnie ma status dzieła kultowego. Jego główną zaletą jest niepokojąca atmosfera. Postępująca paranoja bohaterów udziela się także widzowi. Napięcie jest stopniowo podsycane, by eskalować w decydującym momencie. Klimat zaszczucia i totalnej izolacji od świata zewnętrznego czyli ratunku podkręcany jest przez ścieżkę dźwiękową autorstwa nie byle kogo, bo samego Ennio Morricone, który co ciekawe był za ten soundtrack nominowany do Złotej Maliny. Co kraj to obyczaj. Dziś już nikt nie śmie źle oceniać pracy mistrza przy tym konkretnym dziele. Jest ono bardzo charakterystyczne i już od pierwszego tonu czuć w nim podskórne napięcie. Wystarczy ledwie jeden ton aby wywołać gęsią skórkę. Reszta soundtracku nie odstaje, wybitnie wpływając na atmosferę. Grozę i nieokreślone zło czuć w każdym jej momencie. Największą jednak zaletą produkcji są bez wątpienia efekty specjalne. Ich autorem był Rob Bottin, który odwalił kawał dobrej roboty. Warto zaznajomić się z kulisami powstawania filmu, aby móc w pełni docenić wkład oraz inwencję twórców. "Coś" udowadnia nam, że efekty praktyczne nadal jeszcze górują nad komputerowymi i dla mnie przynajmniej nigdy się to nie zmieni. "Coś" to film, który każdy kinoman musi obejrzeć i znać. I jeśli ma trochę oleju w głowie powinien go docenić.


1. Obcy - 8. pasażer Nostromo 1979

Na pierwszym miejscu kolejna pozycja, która wraz z upływem lat zyskiwała nowych fanów oraz status kultu. Dziś jest już niemalże pomnikowa produkcja. Niestety seria ta jest o kilku lat regularnie odzierana ze swojego pierwotnego klimatu oraz tajemnicy, jaka spowijała fabułę. I to w dodatku przez jej oryginalnego twórcę. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi origin story, a przynajmniej mnie nie. Sukces "Obcego" zawsze opierał się na tym, co, nie jest widoczne, tzn. straszył tym, czego nie było widać. Sam Ksenomorf był widoczny na ekranie ledwie parę minut i to nigdy w pełnej krasie. Przy okazji warto dodać, że wcielający się w obcego Bolaji Badejo podczas screen testów bez kostiumu wyglądał może nawet bardziej przerażająco niż w przebraniu. "Obcy" tak naprawdę to film o oralnym gwałcie. I to bez względu na płeć. Dlatego może jakoś podskórnie jest dziełem niewygodnym oraz wzbudzającym niepokój i silny dyskomfort. Moim marzeniem jest posiadanie kiedyś mieszkania, które przypominałoby wystrojem wnętrza statku Nostromo. W przypadku "Aliena" udało się twórcom uchwycić na ekranie coś truly wyjątkowego. Nic w sumie dziwnego ponieważ przy jego tworzeniu zatrudnione zostały same asy na czele z H.R. Gigerem. To mniej więcej ta sama ekipa, która miała stworzyć "Diunę" Jodorowskiego. Ich dzieło przetrwało już kilka dekad i prawdopodobnie przetrwa jeszcze wiele prób czasu. Łącząc w sobie umiejętnie grozę, akcję i science fiction, cały zbudowany jest na ociekającej gęstym mrokiem, niemalże gotyckiej atmosferze. Sam widok Derelictu czyli opuszczonego statku obcych napawa napędzaną przez adrenalinę ekscytacją. Mistrzowskim posunięciem, godnym pierwszych klasycznych horrorów, było nie ukazanie w pełni Xenomorpha przez cały film. Ta aura tajemnicy potęgowanej przez ludzką wyobraźnię uczyniła stwora jednym z najbardziej docenianych i uwielbianych przeciwników z kosmosu. Wszystko w "Obcym" działa na odpowiednich poziomach, od trailera, przez napisy początkowe i całe intro po soczystą treść. Sama ścieżka dźwiękowa wystarczy do tego by odlecieć, gdzieś w przestrzeń kosmiczną, do zimnego i obcego miejsca, które jest tak nieludzkie jak pozbawione oczu ryło Obcego. Tagline produkcji głosił "w kosmosie nikt nie słyszy twojego krzyku" i jest to także jeden z lepszych zapowiadaczy filmu ever.

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

3 fajne filmy z... - Hiszpania

Jest taki kraj w Jewropie, w którym ciotki pokazują piersi swoim siostrzeńcom, a mężczyźni porównują nawzajem swoje siusiaki. Kraj ten to Hiszpania, a wiem o tych faktach dzięki hiszpańskiej kinematografii. Mimo że w Hiszpanii nic właściwie nie ma, a ludzie są kłótliwi i zbyt bezpośredni, to jednak udało mi się znaleźć trzy filmy z tego dziwacznego rejonu, na które warto zwrócić uwagę.

Pierwsza propozycja pochodzi z roku 2000. I chociaż jest to w istocie koprodukcja to jednak z uwagi na tematykę, jak i klimat, zdecydowanie należy go przydzielić do kategorii filmów hiszpańskich. Tytuł tej produkcji to "Vengo", a opowiada ona o waśniach między cygańskimi rodami. Trzeba tu zaznaczyć, że hiszpańscy cyganie, a konkretnie andaluzyjscy to nie to samo co nasi. A pieśni flamenco w ich wykonaniu to prawdziwe mistrzostwo świata. Reżyser filmu Tony Gatlif to pochodzący z Algierii obywatel świata, a właściwie to obywatel Europy. Jego dzieła są niejednorodne kulturowo oraz produkcyjnie. Czerpie on garściami z dziedzictwa kulturowego Starego Kontynentu, ukazując życie prowincji, z dala od miejskiego zgiełku i blichtru. Nie inaczej jest w przypadku "Vengo". Przedstawia ono z bliska społeczność dla nas egzotyczną, odległą i na pewno taką, z którą mało kto miał prawdziwy kontakt. Robi to w sposób nad wyraz naturalny i niewymuszony. Nie jest to laurka ani tania eksploatacja. Widać, że Gatlif zna charakterystykę ludzi, o których opowiada. Jest poniekąd częścią tego świata. "Vengo" łączy w sobie elementy dramatu obyczajowego, musicalu czy nawet kryminału. Jest barwny tak jak postacie, które go tworzą. Rdzeniem ich codziennej egzystencji jest taniec, muzyka i śpiew. Ponieważ akcja ma miejsce w Andaluzji, więc oczywiste jest, że głównym narzędziem tu użytym jest flamenco. Nie jest to jednak ta wersja muzyki, jaką znamy z telewizji bądź koncertów. Nie ma tu czerwonych sukni z falbanami, pięknych tancerek czy wirtuozerskiej gry na gitarze. Są prawdziwi ludzie, z krwi i kości. Nie ma pięknego śpiewu, jest za to swoisty krzyk istnienia. Flamenco rodzi się z trudu i znoju życia poza głównym nurtem, niejako na marginesie społeczeństwa. "Vengo" to pełnokrwisty obraz emocji od euforii po rozpacz. Porywający i autentyczny obraz cierpienia i pasji życia. Muzyka, taniec, miłość, honor, lojalność, zemsta i śmierć.

Kwestie nielegalnych uchodźców u nas na tapecie znalazły się całkiem niedawno. Inne kraje muszę się jednak zmagać z tym problemem od lat i nie jest on dla nich niczym nowym. Jednym z takich krajów jest Hiszpania, tym bardziej z uwagi na uwarunkowania geograficzne i bliskość Afryki. Obrazem, który porusza ów temat, jest "Bwana" z 1996 roku. Jak widać, jest to już całkiem odległy czas. Wystarczy wspomnieć, że w tym samym roku Budka Suflera obchodziła stulecie pracy scenicznej. "Bwana" to w języku suahili znaczy Pan. Film przedstawia nam perypetie pewnej typowej, szpanelskiej rodziny z klasy średniej. Ojciec taksówkarz, matka jędza i para nieistotnych dzieciaków. Ludzie ci trafiają nad morze, po drodze będąc zaczepiani przez lokalnych oprychów. Na miejscu spotykają Ombasiego, który przedostał się łodzią do wybrzeży kraju. W okolicy wałęsają się również niemieccy neonaziści. Nietrudno się domyślić, że z owej mieszanki nie zrodzi się nic dobrego. Ombasi okazuje się dobrodusznym człowiekiem, który znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Próbuje on uzyskać pomoc od hiszpańskich mieszczuchów, którzy jednak reagują na jego obecność nerwowo i nieco bojaźliwie. Ich niechęć jednoznacznie łączy się z kolorem jego skóry. Nie przeszkadza to jednak żonie taksówkarza w rojeniu sobie fantazji erotycznych na jego temat. Mamy więc tutaj do czynienia nie tylko z ludzkim tchórzostwem, ale także i hipokryzją. Mimo iż uchodźca ratuje skórę wczasowiczom, nie potrafią oni odwdzięczyć mu się w sytuacji, gdy to on potrzebuje pomocy. "Bwana" to seans, który nie pozostawia obojętnym i budzić może gniew na bierność bohaterów, którzy nie potrafią się zachować, jak na przyzwoitych ludzi przystało. Nie wiem, czy zamysłem reżysera było ukazanie białej rasy w złym świetle, lecz jedyną jasną postacią jego dzieła pozostaje nieszczęsny Ombasi. "Bwanę" określiłbym jako typowo hiszpański dramat o ludzkim tchórzostwie i braku odwagi cywilnej oraz krytykę klasy średniej, jak i ogólnie białasów.

Ostatnia propozycja to film "Dzikie historie" z 2014 roku. Liczba mnoga w tytule nie jest żadną pomyłką, jako że na obraz ten składa się kilka pomniejszych sekwencji. Kilka przypowiastek z morałem tworzy tu zgrabną całość. Wszystkie segmenty opowiadają o wysoce stresujących sytuacjach oraz o tym, jak bohaterowie tych wydarzeń zachowują się w trudnych momentach. Nie będę się tu bawił w przytaczanie fabuły każdej historii z osobna. Wystarczy wspomnieć, że mamy tu do czynienia z radykalnymi postawami. Z tego, co kojarzę to postacie w filmach hiszpańskich, ale także włoskich czy francuskich często właśnie wpadają w furię z byle powodu. Nie wiem na ile to prawda, ale sądząc po "Dzikich historiach" większość z nich to niezrównoważeni ekstremiści. A może są to tylko jednostki, które zwyczajnie osiągnęły swój stan krytyczny i pękły? U nas w Polszy również jesteśmy narażeni na codzienny stres i nerwy. Sam się nieraz zastanawiam, jak jeszcze daję radę w tym grajdole z powrozem na szyi, gdzie zewsząd atakuje mnie agresja, brak empatii i szacunku dla drugiego człowieka. Czasem czuję się jak wypuszczony z lasu, maniakalny zabójca straconego czasu - tak pisał sam Mickiewicz i ja się z tymi słowami identyfikuję. Cytując innego wieszcza Marię Słowacką "Skłonności agresywne człowieka nie są wrodzone, lecz powstają w wyniku reakcji na bodźce płynące z zewnątrz. Są skutkiem konfliktu między nim a kulturą, która tłumi twórcze możliwości człowieka" można powiedzieć, że ataki agresji nie muszę koniecznie świadczyć o tym, że ktoś jest z natury agresywny, lecz został na takiego "wychowany" przez otoczenie i jest poniekąd ofiarą systemu. Tak jak, chociażby Carl Panzram lub Gary Gilmore. Ja np. czuję się jak spętane, dzikie zwierzę w klatce, które ktoś całe życie dźga kijem przez kraty. I nie wiem co się stanie, gdy zerwę kiedyś sznury i wydostanę się z klatki na zewnątrz.

Jak widać, nawet tacy zwykli za przeproszeniem, Hiszpanie potrafili nakręcić co najmniej trzy filmy warte uwagi. Świadomie unikałem tu najbardziej znanych hiszpańskich nazwisk świata kina jak Almodovar, Bunuel, Saura, Puyol czy Raul Gonzalez Blanco. Zresztą w tym latynoskim, filmowym koglu-moglu państwowe granice się często zacierają. Produkcje z tego kręgu kulturowego cechują się ekspresyjnością, szaleńczym wręcz pragnieniem kosztowania życia wbrew przeciwnościom losu, spontanicznością, nieprzewidywalnością i grubymi brwiami. Ich tematyka dotyka ludzkich emocji, smutków i radości.

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...