wtorek, 31 października 2023

TOP 10: Wilkołaki

Wprawdzie na moim blogu pojawił się już kiedyś tekst z okazji Halloween, ale ponieważ temat jest dość szeroki, to postanowiłem także w tym roku coś napisać. W sumie to zestawienie nie wiąże się jakoś specjalnie ze świętem czy jego genezą, ale ociera się o gatunek horroru, więc pasuje do tej okazji. Z tego, co wiem to wspólne oglądanie horrorów to jedna z hamerykańskich halloweenowych tradycji. A jednym z bardziej powszechnych motywów kina grozy są wilkołaki. Są to obok wampirów czy zombie najbardziej popularne stwory, jakie pojawiają się w filmach. I należą do moich ulubionych, zatem uznałem, że warto stworzyć ranking dzieł im poświęconych. Zwłaszcza że wybór jest dosyć spory. Trzeba przyznać, że wiele produkcji z tymi potworami w roli głównej posiada wątpliwą jakość, lecz myślę, że jest możliwe wygrzebać też jakieś wartościowe pozycje. Wilkołaki ponoć nie istnieją naprawdę, bo to fizycznie niemożliwe, żeby jeden organizm zmienił się w drugi. Mimo to ludzie nawet w dzisiejszych czasach twierdzą, że je widzieli. Sprawa jest zagadkowa. Osobiście sam chciałbym być wilkołakiem, bo można wtedy chodzić nocą nago i oddawać mocz gdzie popadnie. Poza tym dysponuje się nadludzką siłą, którą można wykorzystać do miażdżenia ludzkich czaszek i rozrywania ich ciał na strzępy.



10. Wilkołak 1941

Ranking otwiera najstarsza pozycja bo pochodzący z 1941 roku "The Wolf Man". Jest to zarazem pierwsza produkcja wielkiego studia z wilkołakiem w tle, która odniosła sukces. Otworzyła tym samym drzwi dla wszystkich późniejszych filmów o lykantropach. Jest to poniekąd taki kamień milowy podgatunku, który wskazał ścieżkę oraz wyznaczył standardy. Warto tu nadmienić, że nie była to pierwsza próba studia Universal jeśli chodzi o temat wilkołaków. Sześć lat wcześniej wyprodukowali obraz "Werewolf of London", który jednak nie okazał się kasowym sukcesem. Jak widać nie zniechęciło to ich i spróbowali ponownie co miało pozytywne skutki. Doceniając rolę "Wolfmana" oraz jego historyczne znacznie, muszę przyznać, że nie zrobił on jednak na mnie wielkiego wrażenia. Jak to się często mówi nie zestarzał się dobrze. Dzisiaj jest już mocno archaiczny i niczym nie straszy. Sama postać wilkołaka przypomina bardziej jakiegoś małpoluda i nie jest moim zdaniem efektowna. Mimo to warto wspomnieć, że rolę tą odegrał Lon Chaney Jr. czyli ikona kina grozy, syn niemniej słynnego Lona Chaneya, mistrza ekranowych metamorfoz. Wiele filmów ze stworami w centralnym miejscu posiada mocno nostalgiczny żeby nie powiedzieć smutny wydźwięk. Dotyczy to zwłaszcza tych, w których bohater zmienia się w jakąś bestię. Nie inaczej jest w przypadku "Wolfmana". Ten melancholijny rys stanowi jednak jedną z zalet produkcji. Obraz można traktować jako sentymentalną podróż w czasie. Poleciłbym go głównie fanom starego kina, horroru w szczególności. Zwłaszcza miłośnikom klasycznych obrazów z potworami typu Dracula czy Frankenstein na czele.

9. Zły wpływ księżyca 1996

"Bad Moon" czyli "Zły wpływ księżyca" po polskiemu to hamerykańsko-kanadyjski horror z 1996 roku. Jego fabuła nie jest zbyt odkrywcza i opowiada o pewnym jegomościu ugryzionym podczas podróży do Nepalu przez wilkołaka. Jest to zatem swoisty ukłon w stronę wspomnianego już pierwszego wilkołaczego filmu "Wilkołaka z Londynu" z 1935 roku, którego bohater również zaraził się lykantropią w Tybecie. Następnie protagonista "Złego wpływu księżyca" wraca w rodzinne strony gdzie oczywiście zaczyna mordować kogo popadnie. Stara się walczyć z "nałogiem" i przykuwa się podczas pełni kajdankami do kibla, ale nie zawsze zdąża. Jego sytuację komplikuje pojawienie się siostry z synem oraz psem. Film nie odniósł sukcesu komercyjnego oraz dostał negatywne opinie od krytyków. Ja jednak uważam go za warty uwagi. Przede wszystkim dla drobnych elementów, które odróżniają go od innych przedstawicieli podgatunku. Chodzi mi to głównie o silny wątek rodzinny jak również o motyw psa. W decydujących momentach to on właśnie odgrywa niepośrednią rolę. Jestem fanem czworonogów i zawsze doceniam gdy zostaną godnie wykorzystane w kinie. Tutaj mamy właśnie tego przykład. Ich poświęcenie i współpraca z ludźmi zostały tu docenione oraz umiejętnie uwypuklone. Drugim atutem produkcji jest kostium i samo wykonanie potwora. Transformacja wygląda może tanio bo jest to tylko słaby CGI, ale po przemianie wygląda już całkiem porządnie oraz co najważniejsze dość przerażająco.

8. Srebrna kula 1985

Lata 80. to złota dekada horrorów. Powstało wtedy wiele pamiętnych i kultowych dziś produkcji z tego gatunku. Wiele z nich zahaczało o kino klasy B oraz mieszało grozę z humorem co sprawiało, że obecnie posiadaj ten silny ładunek nostalgii oraz tęsknoty za epoka i prostszymi czasami. Nie inaczej jest z dziełem "Srebrna kula". Sam tytuł sugerować może jaka jest jego tematyka. Nie od dziś bowiem wiadomo, że to właśnie srebrnych kul używa się do zabicia wilkołaka. Ten pochodzący z 1985 roku film posiada wszelkie składowe kina lat 80. Małe miasteczko jako miejsce akcji, młodociany główny bohater, który odkrywa pewien sekret, w co oczywiście nikt mu początkowo nie wierzy czy szalonego wujka, który wprowadza elementy komediowe. Bezsprzeczna zaleta produkcji jest obsada. W skład jej wchodzą Corey Haim czyli jeden z naczelnych dziecięcych aktorów dekady, niezawodny Gary Busey, również ikona tego okresu, Everett McGill czyli idealnie odgrywąjcy villianów aktor charakterystyczny czy w końcu młoda i słodka Megan Follows, naczelna odtwórczyni roli Ani z Zielonego Wzgórza. Mieszanka ta zapewnia widzowi nieskrępowana rozrywkę, wsparta przez scenariusz autorstwa samego Stephena Kinga. Forma potwora jest w tym przypadku dwunożna, a sam kostium jest całkiem imponujący. "Srebrna kula" to pozycja z rodzaju tych lekkich i przyjemnych, lecz na pewno z tego względu nie gorszych.

7. Późne fazy człowieczeństwa 2014


Kolejnym wyróżniającym się i łamiącym ramy typowego horroru obrazem jest pochodzący z 2014 film "Późne fazy człowieczeństwa". Jest to dość przewrotny tytuł, ponieważ ma, można powiedzieć, podwójne znaczenie. Po pierwsze chodzi tu oczywiście o nawiązanie do przemiany w wilkołaka, a po drugie dzieło ukazuje także zmagania pewnego starszego mężczyzny z własnym przemijaniem. Człowiek ten to niewidomy weteran wojny w Wietnamie, który wprowadza się do domu spokojnej starości. Jak się okazuje, nie jest to taka spokojna starość, jak by się mogło wydawać, jako że na terenie ośrodka grasuje prawdziwy wilkołak, który eliminuje po kolei rezydentów. Nasz bohater jako jedyny domyśla się, kto jest sprawcą mordów i próbuje na własną rękę rozprawić się z bestią. Oprócz tej głównej osi narracyjnej mamy także pokrewne wątki takie jak walka i pogodzenie się z własnym sumieniem, refleksje na temat życia, trudne relacje rodzinne czy ostracyzm oraz miejsce ludzi starszych w społeczeństwie. Wszystkie one zostały bardzo zgrabnie wplecione w fabułę i dopełniają się nawzajem. Mimo iż jest to obraz raczej skromny i z drugiego szeregu to aktorsko prezentuje się całkiem znośnie. Jest to zasługa obsady, którą tworzy raczej drugi garnitur aktorski, co nie wpływa jednak ujemnie na ostateczny efekt. Postacie są wyraziste i wzbudzają emocje. Najsłabszym elementem produkcji wydają się projekty samych potworów, a konkretnie to ich kostiumy. Przypominają one bardziej takie gremliny na sterydach niż wilki, ale mnie się i tak podobały. Pokazują się one z resztą w pełnej krasie dopiero w finale filmu, co też jest jego swoistą zaletą. "Późne fazy człowieczeństwa" to w dużej mierze dramat obyczajowy okraszony nutką grozy co czyni go bardzo oryginalnym i świeżym spojrzeniem na gatunek. Potrafi wzbudzić w widzu autentyczną zadumę, nie będąc pozbawionym głębi. Angażuje i potrafi sprawić, że kibicujemy bohaterowi, co jest chyba najważniejsze w kinie.

6. Dog Soldiers 2002


Tworząc moje zestawienie starałem się wyszukać tytuły, które będą się czymś wyróżniać oraz wyłamujące się kanonom. Takim na pewno jest "Dog Soldiers" czyli brytyjska produkcja z 2002 roku. Gdy wychodził nie odbił się głośnym echem ponieważ jest to raczej niszowy twór. Dzisiaj jednak ma kultowy status i jest często wskazywany jako jedna z ciekawszych wilkołaczych pozycji. Wprawdzie mamy pustkowie, las i opuszczony dom, ale za to bohaterowie różnią się od tych najczęściej spotykanych. Nie są to bowiem jacyś zwykli cywile, lecz zawodowi żołnierze. Zmienia to znacząco optykę i postać rzeczy gdyż w należy się spodziewać, że będą oni lepiej przygotowani do konfrontacji ze stworami nocy. I poniekąd tak jest, ale generalnie w bezpośrednim starciu również oni nie maja oczywiście szans. Obraz jest nastawiony dużo bardziej na akcję niż budowanie nastroju grozy. Nie wpływa to jednak ujemnie na wrażenia, a to z uwagi, że akcja ta jest wartka i umiejętnie poprowadzona. Film trzyma ciągle w napięciu i ma odpowiednie tempo. Zamknięcie bohaterów w odosobnionej lokacji potęguje poczucie zagrożenia oraz zaszczucia. Kostiumy wilkołaków prezentują odpowiedni poziom chociaż oszczędzono tutaj ewidentnie na futrze. Jest ono głównie widoczne w okolicach głowy i pyska. Natomiast reszta ciała jest łyso co nadaje mu bardziej smukłego wyglądu. Szczegół ten nie jest raczej istotny chociaż ja osobiście wole owłosione kreatury. "Dog Soldiers" to zacna rozrywka, nieskomplikowana, lecz satysfakcjonująca. Spełnia tym samym swoja podstawowa funkcję. Gdy dodamy do tego finalny twist mamy tutaj pełnokrwisty produkt filmowy.

5. Zdjęcia Ginger 2000


Filmowcy na ogół czynią wilkołakami mężczyzn. W zdecydowanej większości przynajmniej. Może kobiety mniej pasują na potwory, bo są jednak tym ostatnim bastionem człowieczeństwa i są postrzegane jako niewinne i czyste. W każdym razie jest to miła odmiana, gdy również one przeistaczają się w potwory. Taką właśnie sytuację zaobserwować możemy w pochodzącym z 2000 roku filmie "Zdjęcia Ginger". Jest to z pozoru dość prosty w zamyśle horror. Mamy dwie siostry, które zafascynowane są śmiercią i wszystkim, co krwawe. Pewnego razu zostają zaatakowane przez nieznaną istotę, a starsza z nich zostaje ugryziona. Następnie w jej zachowaniu oraz wyglądzie zachodzić zaczynają niepokojące zmiany. Jak się nie trudno domyślić dziewczyna zmienia się powoli w wilkołaka. W porównaniu jednak ze standardowymi zasadami proces ten nie zachodzi od razu, lecz stopniowo. Obraz jest tak zbudowany, że przemiana postępuje wraz z trwaniem seansu, a ostateczną formę nastolatka przyjmuje dopiero w jego finale. Trzeba przyznać, że sam projekt stwora jest dość łysy i przypomina bardziej jakiegoś wyrośniętego szczura niż wilka. Nie to jest jednak tutaj najważniejsze. "Zdjęcia Ginger" zmienia się niepozornie w dzieło, które zawiera o wiele więcej głębi, niż się można pierwotnie spodziewać. Pierwszym, oczywistym skojarzeniem jest na pewno metafora, jaką staje się tu likantropia. Ma ona mianowicie symbolizować bolesną i traumatyczną transformację w osobę dorosłą. I jest to przemiana, która nie kończy się dobrze. Ogólnie muszę przyznać, że ostateczny wydźwięk filmu jest dość refleksyjny, żeby nie powiedzieć smutny. Postać Ginger jest targana konfliktami zarówno wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi. Wpisuje się tym samym w tragiczną wilkołacką narrację.

4. Wilkołaki 1981


"Wilkołaki" to najbardziej chyba nietypowa pozycja na liście. Nie jest to bowiem typowy horror. W sumie to długimi momentami w ogóle nie jest to horror. Przypomina bardziej film kryminalny czy też detektywistyczny. Fabuła skupia się na serii brutalnych morderstw. Śledztwo w tej sprawie prowadzi pewien doświadczony, lecz nieco cyniczny policjant. Trop prowadzi go do indiańskich robotników pracujących na wysokościach oraz ich legend o wilczych duchach. Akcja filmu ma miejsce całkowicie w mieście Nowy Jork, pośród jego parków, opuszczonych kamienic, mostów i drapaczy chmur. Nie mamy tu zatem żadnych owianych mgłą wiosek, lasów czy zamków gdzieś na prowincji. Fakt ten sprawia, że obraz wyróżnia się spośród dzieł grozy oraz nadaje mu oryginalnego charakteru. Trzeba jednocześnie przyznać, że wspomniane lokacje także są mocno klimatyczne i mroczne. Produkcja powstała na podstawie powieści Whitleya Striebera czyli tego samego, któremu kosmici wkładali sondy w odbyt. Tak jak wspomniałem na początku "Wilkołaki" są pozycją wyjątkową jeśli chodzi o filmy o wilkołakach. Sposób ukazania całego zagadnienia oraz samego stworzenia jest tutaj o wiele bardziej niejednoznaczny i w sumie nie mamy tu jasnych odpowiedzi. Warto też zaznaczyć, że nie ma tu scen transformacji czy też efektów praktycznych. Jest to dzieło bardziej kameralne, nastrojowe oraz skromne, a same stwory sa pokazane w formie zwykłych wilków. Przemiana owa ma tutaj bowiem naturę bardziej duchowa niż fizyczna i nawiązuje do indiańskich podań. Jest to ponury w formie oraz treści obraz, w którym nie ma jasnego podziału na dobro i zło. Czyni go to tym bardziej intrygującym.

3. Skowyt 1981


Moje pierwsze zetknięcie z filmem "Skowyt" z 1981 roku to króciutki opis fabuły w gazecie z programem telewizyjnym. Było tam napisane, że pewna kobieta wyjeżdża na wieś aby dojść do siebie po trudnych przeżyciach. Na miejscu słyszy w nocy przenikliwe wycie. Wkrótce okazuje się, że wszyscy mieszkańcy miejscowości w jakiej przebywa to wilkołaki. Pamiętam, że opis ten mnie jakoś przeraził. Podziałał na moją wyobraźnię bo gdy pomyślałem sobie, że jestem w podobnej sytuacji to ogarniał mnie strach. Świadomość, że jest się gdzieś w odludnym, obcym miejscu w otoczeniu nieludzkich bestii, całkowicie bezbronny i zdany na ich łaskę była mocno nieprzyjemna i trudna do zniesienia. Po latach było mi dane obejrzeć owe dzieło i mimo że może nie przeraziło mnie aż tak bardzo to jednak doceniłem je jako prawilny horror. "Skowyt" na trwałe zapisał się w historii jako jedno z donioślejszych dzieł spod wilkołaczego znaku. W pamięci widzów zapisały się zwłaszcza szczegółowe oraz dość długie sekwencje przemiany w stwora. W ogóle efekty specjalne to element, na którym produkcja stoi. Nic z resztą dziwnego jako, że odpowiedzialnym za nie był Rob Bottin czyli prawdziwy mistrz w swym fachu, którego opus magnum stanowi bez wątpienia "Coś" Johna Carpentera z 1982 roku. Już jednak w "Skowycie" pokazał on swój wielki talent do tworzenia zaawansowanych i realistycznych efektów, które do dziś mogą budzić uznanie oraz wzbudzać strach wymieszany z poczuciem obrzydzenia. Również finał filmu może budzić zachwyt, pozostawiając w pamięci trwał ślad. Jest to zaskakująca i odważna scena, która jednocześnie może budzić niezbyt wesołą refleksję oraz nawet empatię w stosunku do umęczonej duszy wilkołaka. Bo w końcu każdy dotknięty likantropią ostatecznie cierpi i jest bohaterem bądź co bądź tragicznym.

2. Amerykański wilkołak w Londynie 1981


Jeśli idzie o sekwencje przemiany w wilkołaka to wspomniany powyżej "Skowyt" jest na ogół wymieniany jako wzór. Jest jednak inny film, który wydaje się przebijać to osiągnięcie. A jest nim horror komediowy z 1981 roku "Amerykański wilkołak w Londynie". Jak widać rok 1981 był chyba najlepszy w historii jeśli chodzi o filmy o wilkołakach bo aż trzy obrazy na mojej liście pochodzą z tego właśnie okresu. Omawiana produkcja wyróżnia się spośród innych przez mnie wspomnianych tym, że kładzie silny nacisk na elementy humorystyczne. Jest to naturalna kolej rzeczy jako, że film wyszedł spod ręki Johna Landisa znanego głównie właśnie z dzieł komediowych. Stworzył on skrypt do swojego filmu już w 1969 roku, ale nikt nie chciał mu sfinansować tego projektu bo wydawał się on zbyt straszny jak na komedie i zbyt zabawowy jak na horror. Gdy reżyser zdobył już sławę to nie miał jednak problemu ze znalezieniem studia. I może dobrze, że musiał tyle poczekać bo wydaje się, że w 1969 nie dysponowano środkami by w pełni realistycznie ukazać pewne aspekty fabuły. Nie dostalibyśmy raczej na pewno tej słynnej sekwencji przemiany w bestię, która uchodzi po dziś dzień za najbardziej innowacyjną, przerażającą oraz perfekcyjnie wykonaną. Także i mnie dzieło to kojarzy się głównie z tą sceną. Oprócz samego użycia efektów praktycznych, jej geniusz polega na w równej mierze na wyborze lokacji oraz ścieżki dźwiękowej. Transformacja nie ma bowiem miejsca w żadnym gęstym i ciemnym lesie ani ponurym lochu, a w zwykłym mieszkaniu. W dodatku sprawiającym całkiem przytulne wrażenie. W tle natomiast pobrzmiewa pogodna muzyczka w stylu lat 50. Zastosowanie takiego kontrastu nadaje scenie realizmu oraz potęguje wrażenia. "Amerykański wilkołak w Londynie", którego sam tytuł stanowi pewną formę parodii gatunku wpisał się na stałe do kanonu kina grozy i zapewne pozostanie tam już na zawsze. Jest to idealnie wyważony miraż gatunków i świetna rozrywka nie tylko na Halloween.

1. Towarzystwo wilków 1984


Filmem, który moim zdaniem zasługuje na miano najlepszego spośród tych, traktujących o wilkołakach jest "Towarzystwo wilków" czyli amerykańsko-brytyjska koprodukcja z 1984 roku. Nie jest to może najbardziej znana czy popularna produkcja z tego podgatunku, lecz moim zdaniem w pełni zasługuje na uznanie oraz zaszczytne pierwsze miejsce w rankingu. Uważam, że spełnia on wszystkie konieczne wymogi. Po pierwsze jest to produkcja o iście baśniowej atmosferze. Fabuła podzielona jest na segmenty, z których każdy opowiada osobną historię mimo tego, że są częściowo połączone. Każda z nich jest prezentowana przez pewną starszą panią swojej wnuczce. Są to zatem prawdziwe bajki dla dorosłych. Treść, jak i forma zatem jak najbardziej się zgadzają. Dodatkowo na nastrojowość filmu znacząco wpływa scenografia. Sam las jest nieprawdziwy, a drzewa i inne składowe przyrody, jak chociażby monstrualne grzyby, są ręcznie robione. Całość nabiera przez to bajkowego charakteru, który pamiętam z lat dzieciństwa i produkcji typu "Bajarz" czy "Niekończąca się opowieść". Także "Towarzystwo wilków" przenosi widza w magiczny świat prost ze snu z tą różnicą, że jego mieszkańcy są o wiele bardziej niebezpieczni. Inną zaletą filmu są pozostałe efekty praktyczne. Mam tu na myśli sekwencje przemiany, które są dość charakterystyczne i zapadające w pamięć. Według wizji autorów wilk wychodzi z wnętrza człowieka i jest to poniekąd symbolicznej ukazanie krwiożerczości ludzkiej natury. "Towarzystwo wilków" urzekło mnie swoim klimatem grozy i niesamowitości, będąc idealnym przykładem kina spod znaku wilkołaków, mieszając elementy horroru i fantasy.

czwartek, 12 października 2023

TOP 10: Polskie filmy wojenne

1 września to data niezbyt mile wspominana w naszym kraju. Tego dnia bowiem rozpoczyna się rok szkolny. Nie, no żart. Chodzi oczywiście o rocznicę wybuchu II wojny światowej. Ponieważ nosiłem się od jakiegoś czasu ze stworzeniem listy TOP 10 polskich filmów wojennych, uznałem, że właśnie ten dzień będzie idealnym pretekstem do jej opublikowania. Czemu akurat taki wybór rankingu? Czy nie wystarczy stworzyć ogólną topkę filmów wojennych, obejmującą produkcje z całego świata? No nie. Uważam bowiem, że polskie obrazy wojenne to jakby osobny gatunek filmowy. Z uwagi na charakter walk na naszych ziemiach oraz ogólny przebieg wojennej zawieruchy, nasze produkcje mówiące o tych czasach posiadają specyficzne elementy, które odróżniają je od tych z innych krajów. Mamy długą i bogata tradycję kina wojennego. Wiem, że większość z nich dotyczy jednego konfliktu i widać to w moim Topie, ale czy może to dziwić? Przecież wielu filmowców samemu przeżyło tę wojnę i czerpało z własnych doświadczeń. Jest to najważniejszy w najnowszej historii Polski konflikt zbrojny. Dzieła tworzące moje zestawienie mają zróżnicowany charakter. Opowiadają zarówno o działaniach zbrojnych, ale i także o codziennej walce cywilów o przetrwanie. Najciekawsze z nich łączą ze sobą te dwa tropy. Tacy Amerykanie np. też nakręcili wiele filmów o II wojnie światowej, jednak wszystkie one przedstawiają historie z frontu. Nie pokazują perspektywy zwykłych zjadaczy chleba. I nie mogą tego robić bo w USA nie było żadnych działań wojennych (nie liczę Pearl Harbor). Nie było żadnej okupacji, łapanek, publicznych egzekucji, bombardowań ani obozów. Oni tego nie znają i nie mają świadomości jak wygląda rzeczywistość, w której nie wiesz czy dożyjesz jutra. Dlatego właśnie jesteśmy lepsi od nich. Jesteśmy lepszym narodem. W ogóle jesteśmy jednym z lepszych narodów, jeśli nie najlepszym. I nasze filmy o wojnie też są lepsze. Kiedyś widziałem na YouTubie listę 10 najlepszych filmów wojennych i oczywiście przeważająca większość z nich była produkcji hamerykańskiej podczas gdy sama Polska jest w stanie zaproponować 10 własnych pozycji i na pewno nie byłaby to gorsza lista. Musimy opierać się historyczno-kulturowemu imperializmowi państwa, które i tak chyli się ku upadkowi. Mamy własne doświadczenia i własną tożsamość narodową (trigger warning), o którą należy dbać (chociaż w przyszłości i tak nie będzie państw). Dlatego też postanowiłem stworzyć poniższe zestawienie.



10. Orzeł 1958

ORP Orzeł to słynny polski okręt podwodny, który uciekł przed internowaniem z Estonii, by potem przedostać się jakimś cudem aż do Wielkiej Brytanii. Potem służył na Morzu Północnym, aby w końcu zaginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. O jego historii opowiada film "Orzeł" z 1958 roku. Z tym wyjątkiem, iż skupia się on na epizodzie tallińskim oraz samej ucieczce. To jednak wystarczy do stworzenia ciekawego i angażującego obrazu. "Orzeł" posłużył filmowcom za idealną okazję do bohaterstwa, poświęcenia oraz niezłomności polskich żołnierzy. Można go również odczytywać jako pean na temat ogólnie pojmowanej polskiej charakterności. Mimo że jest to film z gatunku tych wojennych, to jego ton nie jest śmiertelnie poważny. Momentami jest wręcz zabawowy. Produkcja posiada sporo elementów rozluźniających. Jednym z nim jest na pewno pokładowy pies i jego relacja z bosmanem oraz jednym z marynarzy Rokoszem. Sama postać Rokosza jest również swoistym comic reliefem. Jest to osoba bardzo zawadiacka i pełna sprytu. Do tego odważna i oddana sprawie, gotowa walczyć za kraj niezależnie od sytuacji. Rokosz jest poniekąd archetypowym Polakiem i jego koniec jest tak samo tragiczny, jak samej ojczyzny, której z takim oddaniem był gotów bronić. Również relacje członków załogi oraz ich rozmowy niepozbawione są humoru, oraz specyficznego rodzaju wzajemnej sympatii. Zabiegi te sprawiają, że "Orzeł" jawi się bardziej jako piękna przygoda niż pełnokrwisty dramat wojenny. Jego ton jest wręcz pogodny, a sam film powstał, jak się wydaje, ku pokrzepieniu serc. Nie jest to jednak w żadnym stopniu wada. I nie jest on też przez to w żaden sposób mniej profesjonalny. Wręcz przeciwnie. Umiejętnie przedstawia życie na okręcie podwodnym. Posiada wiele scen pełnych fachowych określeń i jest jak najbardziej wiarygodny pod względem ukazania wojennych zmagań. To między innymi właśnie dzięki tej mieszance powagi i lekkości znalazł się na mojej liście.

9. Trzecia część nocy 1971

"Trzecia część nocy" to pozycja wyróżniająca się w moim rankingu. Jego akcja rozgrywa się w czasie II Wojny Światowej, nie jest to jednak typowy film wojenny. Bardziej określiłbym go mianem dramatu psychologicznego. Skupia się on bowiem w głównej mierze na doświadczeniach głównego bohatera w okupowanym kraju pod kątem jego relacji z innymi uczestnikami tych wydarzeń oraz jego wewnętrznych przeżyciach z nimi związanych. Nie ma tu zatem efektownych scen batalistycznych, strzelanin czy żołnierskiego życia. Jest za to dużo poetyki, niejednoznaczności oraz wątków rodem z polskiego kina lat 70. Jeśli ktoś nie wie, o czym mówię to mam tu na myśli dużo niejasnej gadaniny, oniryczny klimat, dziwne zachowania bohaterów, jęki, krzyki, fabularne wątpliwości i ogólnie sporo chaosu. Ja to dobrze znam, bo za dziecka widziałem dużo naszych filmów z tej dekady. Dla współczesnego widza jednak seans "Trzeciej części nocy" może stanowić nie lada wyzwanie i jestem tego świadom. Można nawet powiedzieć, iż obraz ten jest w wielu aspektach archaiczny i dzisiaj nieoglądalny. Dlaczego zatem zdecydowałem się umieścić go w topce? Dla mnie już pierwsze jego ujęcia zasługują na zachwyt. Mamy tam do czynienia z niezwykle sugestywnymi kadrami polskiej wsi. Widzimy stare drzewa, łąki i ubłocone drogi spowite w jesiennej szarości. Obrazy te okraszone są słowami Biblii czytanymi przez Małgorzatę Braunek. Otwarcie to wywarło na mnie ogromne wrażenie i do dzisiaj pozostaje moim ulubionym fragmentem filmu. Jest to bardzo złowieszcza, atmosferyczna i mocno poetycka sekwencja. I taka jest cała produkcja. "Trzecią część nocy" porównać można do wiersza i to takiego, który jest mocno symboliczny. Całość opiera się na motywach biblijnych i im bliżej finału, tym bardziej miesza widzowi w głowie, a sama końcówka może stanowić całkowitą zagadkę. Jest to dzieło specjalne i nietypowe w nurcie kina wojennego. Uważam, że taka pozycja powinna mieć miejsce na mojej liście.

8. Wołyń 2016

Żeby nie było. Po 2000 roku też powstawały dobre, polskie filmy. Wojenne też. Chociaż niewiele. Co najmniej dwa jednak da się wyłuskać. Jednym z nich jest "Wołyń" z roku 2016. Zaczynamy zatem od najnowszej pozycji. Obraz wyreżyserował niesławny Wojtek, znany z kręcenia filmów o rzyganiu. Szczerze to miałem obawy czy podoła on zadaniu w tym przypadku. "Wołyń" opowiada bowiem o bardzo trudnych kwestiach z naszej historii. Jest to także śliski temat z uwagi na sytuację geopolityczną. Nie wiadomo było czy Wojtek wykaże się odpowiednim wyczuciem, by nie polaryzować opinii publicznej i nie obrazić naszych przyszywanych braci zza wschodniej granicy. Niektórzy twierdzili nawet, że produkcja ta jest niepotrzebna. Moje obawy dotyczyły innej sprawy. Znając styl Wojtka, istniało ryzyko, iż pójdzie on w tanią eksploatację, a ekran zalany zostanie hektolitrami polskiej krwi i flakami. Też polskimi. Jak się na szczęście okazało, reżyser powstrzymał się od tego. W zamian spróbował stworzyć obraz zrównoważony, gdzie aspekt społeczno-obyczajowy harmonijnie przeplata się z morderczymi wizjami. I próbę tę oceniam jako pozytywną. Nie ma tutaj epatowania przemocą, a raczej quasi dokumentalny zapis wydarzeń. Nie jest to fabularnie jakieś wielkie dzieło, ale oferuje wystarczająco, by być zadowolonym z seansu. Co ważne udało się oddać atmosferę grozy oraz paranoi niczym z koszmarnego snu. Omawiany okres jest jednym z tych czasów, w których zdecydowanie nie chciałbym nigdy się znaleźć, nawet w formie eksperymentu myślowego. "Wołyń" to dobry przykład kina wojennego, które opowiada nie o żołnierskim znoju, a o losie zwykłych ludzi, zwanych cywilami. Udowadnia, że to właśnie ta grupa społeczna najwięcej cierpi podczas różnych działań okołowojennych. Umieszczenie "Wołynia" na liście TOP 10 jest może nieco na wyrost, ale jednak uważam, że obraz ten zasługuje na takie wyróżnienie z uwagi na swoją realizacyjną jakość, wagę historyczną, jak i wartości artystyczne.

7. Miasto 44 2014

"Miasto 44" to jedna z dwóch współczesnych pozycji w moim rankingu. Współczesnych, czyli takich, które powstał po roku 2000. Film będzie miał już niedługo 10 lat, ale na pewno można go postrzegać jako dzieło nowe. Jest to być może kontrowersyjny wybór z mojej strony, lecz udowadnia, że nadal jesteśmy w stanie kręcić dobre kino wojenne. Jest wiele osób, które nie go nie lubią i nie podobają im się użyte przez reżysera wybory artystyczne. Przyznaję, że pewne umieszczenie pewnych scen było dość ryzykowne. Były one jakby zdecydowanie zbyt nowoczesne i nie pasowały przez to do tematu produkcji. Nic dziwnego, że ludzie tak je odbierają. Film opowiada przecież o wydarzeniach bądź co bądź tragicznych, dla wielu niemalże uświęconych i takich, których nie należy w żaden sposób kalać. Ja również miałem swoje wątpliwości, lecz po seansie uznałem, że te sceny nie wpływają negatywnie na odbiór dzieła. Nie niszczą one klimatu ani nie sprawiają, że widz nie może wczuć się w pełni w przedstawione wydarzenia i oddać się immersji. Na ogół jestem sceptyczny co do młodych, polskich aktorów. W przypadku "Miasta 44" wydaje mi się, iż zdali egzamin. Ich główną zaletą było to, że ich postacie nie był irytujące. Może jedynie Antek tutaj trochę odstawał. Współczesne polskie produkcje wojenne mają często niestety telewizyjny sztych. Wyglądają bardziej niczym jakieś inscenizacje czy reklamy, gdzie zamiast wiarygodności mamy różnych przebierańców. W "Mieście 44" udało się na szczęście jakoś uniknąć. Najlepszą jednak stroną produkcji są sceny batalistyczne. W sumie to głównie dzięki nim oceniam ten film pozytywnie i uznałem, że zasłużył na miejsce w topce. Są one bowiem bardzo profesjonalnie nakręcone i absolutnie nie odstają w stosunku do bardziej znanych obrazów. Finał filmu uwieńcza zaś wymowne przejście panoramy Warszawy od tego zrujnowanego do współczesnej metropolii. Moment ten jest jednocześnie epicki, jak i poniekąd wzruszający.

6. Eroica 1957

Jakoś tak się złożyło, że większość filmów z mojej listy powstała w latach 50. Nie inaczej jest z "Eroicą". Film ten to wyjątkowa pozycja na liście. Jest tak z uwagi na dużo lżejszy ton opowieści. A właściwie to dwóch opowieści, ponieważ film tworzą dwa segmenty. Pierwszy opowiada o losach warszawskiego cwaniaka, który próbuje jakoś przetrwać w czasach Powstania Warszawskiego. Jest to słodko-gorzka historia człowieka, który nie chciał być bohaterem. Druga część ma miejsce w niemieckim obozie, z którego jeden z więźniów postanawia uciec, nie mogąc znieść towarzystwa współwięźniów. Segment ten również miesza elementy humorystyczne z tragicznymi, których kanwą jest tak zwane polskie piekiełko, istniejące jak widać nie tylko w naszych czasach. Uznałem, że warto także umieścić w moim topie film, który będzie mniej dramatyczny w wymowie. Taki, który posiada dystans do całej tej wojennej zawieruchy i pozwala być może nabrać tego dystansu widzowi. "Eroicę" oglądałem bardzo dawno temu i zawsze był to dla mnie film, wpisujący się w kanon nie tylko polskiego kina wojennego, ale ogólnie polskiej kinematografii. Zawsze odpowiadała mi jego forma oraz barwne postacie, tworzące specyficzny klimat. Pokazuje ona, że nie wszyscy na wojnie byli bohaterscy, waleczni i nieskazitelni. Nawet wśród żołnierzy. Nie każdy obraz opowiadający o wojnie musi być podniosły i wzbudzać patriotyczne odruchy. Główną cechą i przywarą "Eroiki" jest ukazanie reakcji zwykłych ludzi na dramatyczne wydarzenia, jakich stali się mimowolnymi uczestnikami.

5. Zamach 1958

"Zamach" jak wiele filmów wojennych inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami. To, co go wyróżnia to fakt, iż robi to niejako w mniejszej skali. Opowiada o wąskiej grupie osób zaangażowanych w wykonanie wyroku śmierci na kacie Warszawy, czyli Franzu Kutscherze. W filmie nie pada wprawdzie jego nazwisko, ale wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Także imiona i pseudonimy bohaterów zostały zmienione. Nie pada również nazwa organizacji przygotowującej akcje. Wszystko to zostało zrobione tak, aby obraz mógł spokojnie powstać z uwagi na czasy, w jakich był kręcony. "Zamach" to film konkretny. Przedstawia określone wydarzenia i cała fabuła, łącznie ze zgłębianie portretów psychologicznych postaci, dąży do ostatecznego finału. Tak jak wiele obrazów z tego okresu, głównym motywem, jaki wybrzmiewa z "Zamachu" jest tragizm całego pokolenia młodych ludzi, którzy zostali zmuszeni przez okoliczności do podjęcia zbrojnej walki z okupantem. Pamiętam, że w szkole na języku polskim cały czas kładli nam do głów opowieści o tych ludziach poświęcających swoje życie. Nie mieli oni czasu dorosnąć. Nie mogli cieszyć się życiem (chyba). Rzeczywistość wymagała od nich stania się żołnierzami, którzy nie zawahają się zabijać. Czuję się, jakbym pisał wypracowanie. Wszystko to znaliśmy z książek, których oczywiście nie czytałem. Słowo pisane do mnie nigdy nie przemawiało. Co innego obraz. "Zamach" to film, który dla mnie przynajmniej, o wiele lepiej ukazuje tamte czasy, działając na wyobraźnię widza. Jego quasi dokumentalny charakter idealnie pasuje to poruszanej tematyki. Nadaje on obrazowi surowego klimatu, który sobie bardzo cenię. Najlepsza scena w filmie to z pewnością nie sam zamach, ale moment, w którym grupa konspiratorów natrafia na ulicach Warszawy na niemiecki patrol. Na pytanie, co niosą w walizkach, zamachowcy buńczucznie odpowiadają, że broń i granaty. Dochodzi do prawdziwego Mexican Standoffu, w którym to Niemcy wymiękają i się wycofują. Sposób ukazania tej dramatycznej sytuacji jest iście mistrzowski, niosąc spory ładunek emocjonalny i tworząc prawdziwie kozacką aurę. Scena owa ogniskuje niejako całą naturę niebezpiecznego życia w podziemiu. I cecha ta jest typowa dla całego dzieła, stanowiąc jego główną zaletę.

4. Pokolenie 1954

Andrzej Wajda to nazwisko, które zna chyba każdy. I nie mam tu na myśli, tylko miłośników kina, ale ogólnie każdego. Jest on także kojarzony za granicą. Obok Krzysztofa Kieślowskiego jest to chyba najbardziej znany polski reżyser w świecie. Słyszałem opowieści, że jego filmy są pokazywane w szkołach artystycznych na całym świecie. W Polsce natomiast wielu ludzi zarzuca mu bycie świnią, komunistą, pachołkiem Moskwy i tym podobne. Do tego zarzucił kiedyś konia ze skarpy. Debiutem Wajdy było "Pokolenie" z 1954 roku. Dzieło to również polaryzuje widownię, podobnie jak jego twórca. Opowiada ono o młodym robotniku, który chcąc walczyć z okupantem, wstępuje w szeregi Gwardii Ludowej. Jego działania oraz cała fabuła okraszona jest licznymi tyradami bohaterów na temat wyższości ludowych ideałów nad wszystkimi innymi. Jest nawet słynna scena wytłuszczania komunistycznych młodemu bohaterowi przez starszego kolegę. Wszystkie te momenty dziwnie się ogląda. Są one bowiem jakoś tak sztucznie skonstruowane, że człowiek ma wrażenie, jakby przełączał się co jakiś czas między zwykłym filmem a jakimiś telezakupami, w których towarem są różne światopoglądy. Cieniem może się również rzucać ukazanie w złym świetle konkurencyjnej dla GL organizacji, jakim było AK. Na szczęście niecały film jest przesiąknięty takimi momentami, ale nie dziwię się, gdy ktoś nazywa go propagandowym. Sam uważam obraz ów za godny uwagi, ważny oraz dość dobry. Dla mnie jednak liczą się bardziej kwestie stricte filmowe. Oceniam "Pokolenie" pod kątem rzemiosła, które jest tutaj na bardzo wysokim poziomie. Uwielbiam czarno-białe, silnie kontrastowe ujęcia, a takich jest tutaj pełno. I to nie tylko z uwagi na rok powstania. Są one bowiem świadomym wyborem twórców. Wzbogacają one estetykę filmu, nadając mu schludności. W filmie obecne są także ślady gębowania. Jako że jestem fanem dobrego gębowania, także ten element przypadł mi do gustu. Ekstremalnie ciasne kadry na twarze bohaterów dodają dziełu przejmującego charakteru. Jeśli aktor ma charyzmę oraz odpowiedni wygląd nie musi nawet nic mówić, by sama jego facjata wiele wyrażała. W "Pokoleniu" dobrym tego przykładem była postać młodego Żyda grana przez Zygmunta Hobota. Obsada zresztą to może i największy atut produkcji. Tworzą ja w głównej mierze młodzi aktorzy u progu wielkich karier. Wystarczy wymienić tu takie nazwiska jak Łomnicki, Cybulski, Janczar, Polański, Modrzyńska. Ba, jedną z ról odgrywa nawet Paździoch. Wszyscy oni stworzyli wiarygodne kreacje. Ich postacie są z krwi i kości. To młodzi ludzie zmuszeni przez okoliczności do najwyższych poświęceń. I o nich głównie jest film Wajdy. Dlatego też uważam, że zasługuje on na docenienie.

3. Westerplatte 1967

"Westerplatte" to film, który musiał powstać. Bohaterska obrona wybrzeża w pierwszych dniach wojny idealnie bowiem nadaje się na przeniesienie na srebrny ekran. To prawdziwie filmowa opowieść o ludzkim poświęceniu w obliczu przeważających sił wroga. Westerplatte jest symbolem polskiego heroizmu, ale także tragicznego losu. To zobowiązuje. Film opowiadający o tych wydarzeniach musi trzymać odpowiednio wysoki poziom. I wersja z roku 1967 jak najbardziej spełnia te oczekiwania. Jego twórcy postawili na realizm i dokumentalny charakter. Są tu oczywiście ukazane ludzkie rozterki oraz relacje. Najważniejsze jest jednak ukazanie samych działań wojennych oraz postępu sytuacji. To właśnie czyni z "Westerplatte" obraz godny uwagi. Jest to obraz, który największy nacisk kładzie na możliwie wierne odwzorowanie walk jakie miały miejsce we wrześniu 39 roku. Wymowna scena pierwszego wybuchu rozpoczyna prawdziwy festiwal eksplozji i wystrzałów. Widz przeniesiony zostaje w sam środek działań. Towarzyszy bohaterom na każdym kroku, a bliskość ta pozwala niemalże poczuć się jak jeden z obrońców. Ujęcia walk do dziś mogą służyć za przykład, jak należy kręcić efektowne i autentyczne sceny batalistyczne. Pozwalają one z łatwością zaangażować się w ekranowe wydarzenia i mimo że każdy zna ostateczne rozstrzygnięcie bitwy, to jednak człowiek cały czas kibicuje polskim żołnierzom. Gdy w finale jeden z niemieckich oficerów określa ich mianem bandytów, niejednemu kinomanowi może otworzyć się nóż w kieszeni. "Westerplatte" to pod kątem technicznym może i jeden z lepszych polskich obrazów wojennych i pozycja obowiązkowa dla fanów gatunku.

2. Dziś w nocy umrze miasto 1961

Gdy przeczytałem tytuł tego filmu, byłem pewien, że chodzi tu o Warszawę w kontekście powstania. Okazało się jednak, iż tytułowym miastem jest niemieckie Drezno. Pod koniec wojny metropolia ta została całkowicie zniszczona w wyniku alianckich bombardowań. I te właśnie wydarzenia posłużyły za kanwę do powstania "Dziś w nocy umrze miasto". Fabuła śledzi losy pewnego polskiego jeńca, który uciekł z transportu i skrył się w Dreźnie, czyli mieście, które znał z czasów przedwojennych. Jego tułaczka stanowi wprowadzenie do finału, jakim jest samo bombardowanie. Mężczyzna trafia po drodze na młodą Niemkę, która wydaje się całkowicie nieświadoma sytuacji, w jakiej znalazło się miasto. Z tego powodu musi się nią zaopiekować niejako wbrew sobie. Film powoli się rozkręca, początkowo jako bardziej kino obyczajowe skupione na codziennym życiu mieszkańców Drezna i ich sposobach na radzenie sobie z wojennymi rozterkami. Z ciekawością obserwujemy ich postawy i pozorną pewność, iż miastu, w którym żyją, nic nie grozi. Przy okazji podziwiać można całą plejadę młodych jeszcze wtedy polskich aktorów, którzy później zdobyli uznanie. Wielu z nich zalicza tu jedynie epizody, ale są one znaczące i pamiętne. Najlepszą częścią filmu pozostaje jednak zdecydowanie sekwencja bombardowania. Jest ona bardzo intensywna i chaotyczna, tak zresztą, jak można by się tego spodziewać. Sprawia realistyczne wrażenie, a spowite w ogniu budynki tworzą iście apokaliptyczną atmosferę. Obrazu zniszczenia i degrengolady dopełniają przemykający w panice pomiędzy płomieniami ludzie. Są to mieszkańcy miasta, przyjezdni, zbiegli więźniowie, nawet alianccy żołnierze. Fakt ten pokazuje, że w obliczu niszczącej nawałnicy nikt nie był uprzywilejowany ani bezpieczny. Jedną z najbardziej poruszających scen jest na pewno ta, w której grupa zbiegłych więźniów wymierza własnoręcznie sprawiedliwość na swoim niedoszłym oprawcy i jego psie. "Dziś w nocy umrze miasto" to obraz bardzo sugestywny. Stanowi wybitny przykład antywojennej narracji, którego głos wybrzmiewa donośnym echem także po upływie kilku dekad.

1. Kanał 1956

Przyszła pora na najbardziej pomnikową chyba pozycję na liście. Mowa tu o "Kanale" Andrzeja Wajdy, którego fabuła skupia się na losach grupki powstańców, próbujących przedrzeć się kanałami do Śródmieścia Warszawy. Film jest uważany za jedno z lepszych osiągnięć polskiego reżysera, a uznanie zdobył głównie po tym, gdy został doceniony na festiwalu w Cannes. Jest to zatem obraz dość dobrze kojarzony za granicą. To wszystko jednak są tylko suche fakty. Dziennikarskie notki. Rzeczy niemówiące w zasadzie nic o samym dziele, które zamazują jego wizerunek. Ja wolę się skupić na tym, jakie wrażenie film ów wywarł na mnie. Przyznam szczerze, że jego początek nie jest piorunujący. Najbardziej nie pasuje mi w tym fragmencie Stanisław Mikulski w obsadzie. Nie wiem czemu, ale nie mogłem się przyzwyczaić do jego obecności na ekranie. Nie pasował mi on jakby do całej reszty, jak i ogólnej otoczki obrazu. Był wyjęty z innej bajki. Z bajki o Hansu Klossie. Mikulski był dla mnie aktorem jednej roli i nie potrafił za bardzo z niej wyjść w innych produkcjach, w jakich go widziałem. OK, ale to nie jest jakaś wielka wada. Po przeniesieniu akcji do kanałów film nabiera jakby nowego wydźwięku. Wpływ na to ma na pewno zmiana lokacji. Znajdujemy się nagle w miejscu pozbawionym światła, a sami powstańcy sami wkrótce tracą kolor swojej skóry, kiedy zostają oblepieni wszechobecnym brudem. Po jakimś czasie widać tylko biel oczu i zębów co daje sugestywny efekt i dodaje produkcji surrealistycznego sztychu. Ogólnie akcja filmu po zejściu do kanałów nabiera powoli onirycznego charakteru. Wraz ze skazanymi na zagładę bohaterami powoli zatracamy się w atmosferze beznadziei i szaleństwa. Jest to symboliczna podróż w otchłań, w jakiej znalazł się kraj. Niektórym zresztą taka wymowa dzieła się nie podobała. Ja cenię "Kanał" głównie ze względu na wykonanie. Bardzo lubię mocno kontrastowe czarno-białe obrazy. Mają one w sobie jakąś trudną do nazwania magię i dla mnie to one właśnie są wzorem i odniesieniem, jeśli chodzi o jakościowe kino. Moją ulubioną sceną z filmu pozostanie chyba na zawsze tekst "cicho kurwa twoja mać ty łachudro", wypowiedziany przez jednego z żołnierzy, gdy stary Janczar za głośno kaszle. Jest to jedyny raz, gdy usłyszałem przekleństwo na k. w tak starym filmie. I owa "kurwa" wypowiedziana w obliczu śmiertelnego zagrożenia zawsze będzie miała dla mnie większą wagę niż pierdyliard "kurw" wyplutych w "Psach" i innych podobnego typu tworach według zasady im mniej, tym lepiej. Zasada ta odnosi się zresztą do całego filmu.

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...