poniedziałek, 15 maja 2023

TOP 10: Science fiction

Science fiction, czyli po polskiemu sajens fikszon to taki gatunek, w którym są elementy nauki i fikcji. Jest trochę nauki i trochę fikcji. Najlepiej jak wartości te są rozsądnie wywarzone. Najgorzej jak jest za mało nauki, a za dużo fikcji. Przynajmniej jak na mój gust. Prawdziwy sci-fi to właśnie taki, który mimo swojej fantastycznej natury, opiera się jednak w jakiejś mierze na naukowych przesłankach. Może to być nawet teoria, ale zawsze lepiej i wiarygodniej to wygląda, a widz nie czuje się robiony w konia. Autorem pierwszego dzieła uważanego za przedstawiciela gatunku był niejaki Lukian z Samosat, autor "Prawdziwej Historii". Gościu już nie żyje, ale warto wspomnieć o nim jako o literackim pionierze science fiction. Jeśli chodzi o świat kina, to niestety zbyt często twórcy uciekają w świat fantazji. Takich ludzi należy obijać kijami i wyganiać z wiosek. Innym elementem, który moim zdaniem psuje odbiór tego typu dzieł nawet dobrych jest wpychanie na siłę wątków osobistych bohaterów. Najlepszym czy też najgorszym w tym przypadku przykładem jest "Interstellar" czyli film, który miał wielkie ambicje stania się "Odyseją kosmiczną" naszych czasów, a ostatecznie skończył jako "Trudne sprawy w kosmosie", będąc okraszony nachalną i ordynarną narracją końcową, w której kładzie się widzom do głów, co jest dobre i ważne w życiu, tak jakby nie mogli oni sami na to wpaść. Innymi przykładami owych złowrogich trendów są dzieła takie jak "Grawitacja", "Nowy początek" czy "Prometeusz", w których, zamiast skupić się na autentyzmie i powadze sytuacji, twórcy poszli na bakier nie tylko z nauką, lecz i logiką i "posłali" w misję bandę niezrównoważonych emocjonalnie oszołomów i pijaków. Na tym właśnie polega i zawsze będzie polegać wyższość "Odysei" Kubricka, w której pokazano prawdziwą monotonię życia zdobywców kosmosu oraz ich niezachwiany, nieludzki wręcz spokój w najbardziej nawet ekstremalnych sytuacjach. Prawda jest bowiem taka, że w obliczu przełomowych odkryć czy wiekopomnych wydarzeń czyjeś szczęście rodzinne nie ma znaczenia, a jest w filmach wspominane tylko dlatego, żeby zdobyć przychylność gawiedzi, która inaczej by się nie popłakała na seansie.



10. Inwazja łowców ciał 1956


Na pierwszy ogień idzie dzieło pochodzące z zupełnie innej epoki i nieco już może archaiczne. Niemniej jednak myślę, że zasługuje tutaj na wspomnienie jako symbol epoki oraz idealny przykład tego, jak kino stara się dotrzymać kroku historii, stanowiąc swoista odpowiedź i komentarz na temat stanu świata jak najbardziej realnego, jak również jego zagrożeń. Poza tym główny motyw wykorzystany w filmie wszedł do kanonu gatunku i jest jednym z częściej powtarzanych w obrazach tego typu. Jednym bowiem z częstszych zagrożeń ze strony filmowych kosmitów jest podbieranie ludzkich ciał i przemienianie ich w obcych. Wizja taka jest mocno nieprzyjemna i może budzić spory dyskomfort. Łatwo może też być wykorzystywana jako metaforyczne ukazanie wroga próbującego zinfiltrować i przeniknąć do naszego społeczeństwa, by przejąć nad nim kontrolę. "Inwazja łowców ciał" doczekała się godnego następcy w postaci wersji z roku 1978, która nieco się różni, będąc bardziej mroczną oraz nieposiadającą happy endu. Obie wersje umiejętnie budują atmosferę narastającej paranoi i wizji świata, w którym nie wiadomo kto jest kim, a otaczający nas ludzie to tylko nieczułe, pozbawione emocji klony. Można to odczytywać jako ostrzeżenie przed ogarniającą nas znieczulicą oraz zatraceniem ludzkich odruchów.

9. Diuna 1984

Kolejna pozycja na liście może uchodzić za kontrowersyjną. Samo umieszczenie pozycji z uniwersum Diuny na pewno nie może dziwić, jako że jest to klasyka gatunku. Chodzi bardziej o sam film, jaki wybrałem. Przede wszystkim wszyscy mają świeżo w pamięci najnowszą ekranizację z 2021 roku. Ona jest obecnie głównie kojarzona z dziełem Herberta i uznawana za czołowe przełożenie jego twórczości na srebrny ekran. Starsza wersja w reżyserii Davida Lyncha z 1984 jest natomiast odsądzana od czci i wiary, wyszydzana oraz krytykowana za produkcyjny chaos, oraz w sumie nawet nie wiem jeszcze za co. Ja jednak odwrócę te role i postawię niepopularną tezę mówiącą, że to wersja Lyncha dzierży palmę pierwszeństwa w tym wyścigu ekranizacji i postaram się wykazać jej wyższość. Diuna według niektórych to utwór, którego nie da się przenieść w pełni na język filmu. Jest to zadanie tym trudniejsze, gdy ktoś cały czas się wtrąca w proces produkcji i torpeduje działania reżysera. Tak było w przypadku Lyncha, który, aby nie dać się zlinczować odciął się od całego przedsięwzięcia. Dla mnie "Diuna" AD 1984 nie jest jednak dziełem w pełni nieudanym. Na pewno czuć w nim chaos, przejawiający się w poszatkowanym montażu, dziwnych ekspozycjach, pewnej sztuczności niektórych scen oraz ogólnemu wrażeniu niedopracowania. Mimo to posiada elementy rekompensujące te braki. Przede wszystkim towarzyszy mu specyficzna, trudna do określenia atmosfera dziwności i groteski. A dla mnie odpowiedni klimat jest o wiele ważniejszy niż fabuła czy wymuskane ujęcia prosto spod ręki grafików komputerowych. Drugą ważną zaletą są postacie odegrane przez tak zwanych aktorów charakterystycznych. Jest to już niestety prawie wymarła kasta w kinie, nad czym boleję, tym bardziej że zastąpiła ją armia klonów z olśniewająco białymi zębami i nieskazitelną skórą. W "Diunie" Lyncha aż roi się od cudacznych indywiduów, które samą swoją obecnością tworzą nastrój, wypełniając przestrzeń oryginalnością. Najbardziej celują w tym przedstawiciele rodu Harkonnenów, którzy w nowej wersji odarci są całkiem ze swojej obrzydliwości oraz grozy. "Diuna" na pewno nie jest obrazem perfekcyjnym, ale jej siła tkwi właśnie w tej niedoskonałości oraz w skutecznym sianiu słodkiego zamętu i wątpliwości w umysłach widzów.


8. TRON 1982

Miejsce siódme okupuje produkcja, która na pewno zapisała się w annałach głównie z uwagi na kwestie techniczne oraz sposoby wykonania. "TRON" bo o nim mowa przedstawiał futurystyczną wizję wirtualnego świata wewnątrz komputera. Jak na czas powstania była to wizja śmiała i prorocza. Trzeba przy tym dodać, że efekty wykorzystane w filmie nadal robią wrażenie i bynajmniej nie zestarzały się w zły sposób. Obraz utrzymany jest w stylistyce gier automatowych. Parę miesięcy po premierze filmu została z resztą wydana gra na automat nawiązująca do niego o tym samym tytule. Strona wizualna jest na pewno jednym z głównych atutów dzieła. Ostro kontrastowe, neonowe kostiumy oraz wnętrza pozostawiają trwały ślad w pamięci, stanowiąc jedno z bardziej oryginalnych rozwiązań stylistycznych dostępnych w domenie science fiction. Pomijając te aspekty "TRON" jest to zwyczajnie świetna rozrywka i dość klasyczna historia o walce głównego protagonisty z przeważającymi siłami wroga, który jest w istocie złym władcą. Jest to wielka filmowa przygoda, nawiązująca do niemalże rycerskich eposów o szlachetnych bohaterach. Na pewno jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana gatunku.


7. Gwiezdne wojny: Część V - Imperium kontratakuje 1980

Nadeszła pora na prawdziwego giganta gatunku oraz jedną z najsłynniejszych i najbardziej popularnych serii w historii kina. Chodzi oczywiście o "Gwiezdne wojny", które na stan dzisiejszy doczekał się dziewięciu odsłon filmowych. Ja postanowiłem nie rozpatrywać każdego z nich osobna tylko wyróżnić całą sagę jako całość. "Gwiezdne wojny" jak sama nazwa wskazuje, dzieją się w kosmosie. Mamy latające pojazdy i wielkie statki strzelające do siebie laserami. Problem w tym, że jest to zwykła bajka, a słowo science jest tu właściwie nieobecne. Mamy za to dużo fiction. Obraz ten jest bardziej baśnią czy też filmem fantasy osadzonym w kosmicznych realiach. Wybrałem jako przedstawiciela serii część piątą, a właściwie trzecią, czyli "Imperium kontratakuje". Jest ona bowiem uważana przez wielu za najlepszą część pierwszej trylogii i ja podzielam tę opinię. Jest ona dużo mroczniejsza od pozostałych oraz posiada bardziej duszny klimat. Inne atuty to pamiętne kadry umiejscowione w ikonicznych lokacjach. Ja jakimś wielkim fanem "Gwiezdnych wojen" nigdy nie byłem, ale początkowe trzy filmy z serii uznaje za udane doświadczenie. Należy pamiętać, że to od nich się wszystko zaczęło. Oglądając je jako młody widz, dałem się pochłonąć temu światowi. Stanowiły one przede wszystkim rozrywkę na wysokim poziomie, będąc książkowym przykładem przygody w starym, dobrym stylu. Przygody, którą odbiorcy mogą przeżywać razem z bohaterami i takiej, która nie nudzi się przy kolejnych seansach. "Gwiezdne wojny" pozostaną już na zawsze w świadomości globalnego odbiorcy jako kanoniczny reprezentant kina przygodowego.


6. Zakazana planeta 1956

Teraz pora na lekką prywatę. Na czwartym miejscu umieszczam bowiem jeden z moich ulubionych filmów ever, czyli "Zakazaną planetę". Ta wiekowa już produkcja pochodząca z roku 1956, stanowi znamienny przykład epickiej wizji przeniesionej na ekran. Lata 50. to prawdziwy boom, jeśli chodzi o kino science fiction. Wpływ na to miały w dużej mierze wydarzenia ogólnoświatowe. Większość z tych produkcji była jednak ledwie lekką rozrywką dla mas. Opierały się głównie na jakiejś formie inwazji obcej cywilizacji na Ziemię oraz efektownych jak na tamte czasy scen akcji. No i gadaniu. "Zakazana planeta" oferowała jednak coś zupełnie innego. Sama akcja filmu ma miejsce poza naszą planetą, w przestrzeni kosmicznej oraz na obcym globie. Był to pierwszy film science fiction, którego akcja osadzona była właśnie w takim miejscu. Dzieło zawiera jednak również wiele innych innowacji głównie, jeśli chodzi o efekty specjalne oraz scenografię. Także fabuła "Zakazanej planety" wyróżnia ją spośród pozostałych obrazów dekady. Nie mamy tu do czynienia z prostą historią, lecz z iście psychologicznymi czy nawet filozoficznymi zagadnieniami. Film odwołując się do twórczości Szekspira i Freuda, angażuje widza, poruszając tematykę granic możliwości ludzkiego umysłu oraz zadając moralne pytania o to, czy jesteśmy w istocie potworami, gdy atawistyczna strona natury człowieka bierze nad nim górę. Koncepcje poruszane w dziele pozostają jednymi z bardziej intrygujących w historii gatunku sci-fi. Jest tu mowa o ostatecznej formie wolności, czyli o tworzeniu myślą oraz pozbyciu się fizycznych pośredników. Ta całkowita wolność może jednak stanowić również śmiertelne zagrożenie dla tych, którzy osiągną ten wysoki stan rozwoju technicznego oraz świadomości. Pozostaje bowiem jedna siła, której kontrolować się nie da, a mianowicie podświadomość i potwory, które czają się w jej najmroczniejszych zakamarkach. Monumentalne dekoracje i tła "Zakazanej planety" zawsze budzą we mnie podziw, jak i dreszcz emocji. Jest to kino pełną gębą, czyli takie, które zabiera odbiorców w zupełnie inny, magiczny świat, w podróż do krańców wyobraźni.


5. Metropolis 1927

Nadszedł moment na sięgnięcie głęboko do historii kina. W 1927 roku światło dzienne ujrzało dzieło owiane dziś sławą oraz cieszące się niemałą estymą, a mianowicie "Metropolis". Ten niemiecki film wyszedł spod ręki Fritza Langa, człowieka o uznanej renomie w świecie kina. Jednym z jego bardziej znanych osiągnięć jest właśnie omawiany obraz. Nie powinna nikogo odstraszać data jego powstania czy też fakt, że jest to film niemy. Seans "Metropolis" oferuje bowiem wiele atrakcyjnych doświadczeń wizualnych. Rozmach, z jakim stworzono film, może budzić zachwyt i uznanie także w dzisiejszych czasach. Jest to obraz wyprzedzający zdecydowanie swą epokę, zrealizowany w sposób absolutnie brawurowy oraz odważny w formie wyrażania wizji reżysera. Prawie każdy kadr z filmu, wycięty z jakiegokolwiek fragmentu może jest starannie i pięknie skomponowany i można by go powiesić w jakiejś galerii lub domu jako osobny obraz. Bardzo cenię sobie tego typu filmy, gdzie występuję podobne zjawisko. "Metropolis" umiejętnie balansuje elementy sci-fi, dramatu, filmu akcji czy też wręcz katastroficznego oraz romansu. Zawiera więc właściwie wszystko, co może przyciągnąć uwagę nawet współczesnego widza. Pomysły wykorzystane w nim stanowiły inspirację dla pokoleń następnych twórców i na trwałe odcisnęły swoje piętno na gatunku, jak i całej popkulturze. Jest to fakt mało przez nas uświadomiony, lecz wystarczy obejrzeć produkcję Langa, by zdać sobie z tego sprawę.


4. Terminator 1984

Pora na obraz, który zapoczątkował jedną z najbardziej popularnych sag w kinie, a mianowicie "Terminatora". Mam tu konkretnie na myśli pierwszy film z serii, czyli wersję z roku 1984. Zdecydowałem się go wybrać kosztem drugiej części, ponieważ uważam, że bardziej pasuje on do zestawienia. "Terminatora" można równie dobrze nazwać filmem akcji, jednak z uwagi na motywy podróży w czasie czy sztucznej inteligencji spokojnie mieści się on w ramach kina sci-fi. Ogólnie seansowi towarzyszy ciągły, futurystyczny nastrój oraz narastające z każdą minutą napięcie, sięgające zenitu w finałowej sekwencji pościgu oraz walki z mechanicznym napastnikiem. Dla mnie zawsze głównym atutem produkcji była niesamowita, przygniatająca atmosfera. Jest ona mroczna oraz zimna niczym stal, z jakiej zbudowany jest antagonista. Jego chłodna, nieludzka aparycja oraz zabójcza determinacja może stanowić wzór do dziś. Wprowadza on na ekran poczucie zaszczucia i nieuchronnej beznadziejności, jak i efekt zaciskającej się pętli. Obsadzenie Arnolda Schwarzeneggera w roli Terminatora było strzałem w dziesiątkę i nie wyobrażam sobie by mógł go zagrać ktoś inny. Ta desperacka ucieczka przed bezduszną maszyną okraszona została muzyką autorstwa Brada Fiedela. Soundtrack ten pozostaje jednym z moich ulubionych, wprowadzając klimat elektronicznego zagrożenia, ciągłego natężenia emocjonalnego oraz czającego się niezniszczalnego zagrożenia. "Terminator" może śmiało uchodzić za dzieło kultowe i klasyczny przykład starego kina, które w równej mierze co na fabułę i akcję stawiało na budowanie świata, jak i atmosfery. Są to największe atuty filmu, które nigdy nie zostaną zdystansowane przez gwiazdorską obsadę czy setki efektów CGI. 


3. Bliskie spotkania trzeciego stopnia 1977

Podium otwiera jedno z największych osiągnięć speca od blockbusterów, czyli Stevena Spielberga. Mowa tu o "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" z roku 1977. Amerykański reżyser miał zupełnie inną wizję na nasz kontakt z kosmitami niż większość twórców na przestrzeni lat. Oni widzieli w gościach z kosmosu zagrożenie, kręcąc filmy o inwazjach oraz innego typu konfliktowych sytuacjach. Spielberg natomiast postanowił na początku swej kariery przedstawić przyjazny obraz obcych. Porywają oni wprawdzie ludzi, lecz potem ich grzecznie oddają. Tacy mili kosmici. "Bliskie spotkania..." to niesamowita filmowa przygoda, mieszająca elementy różnych gatunków. Oferuje rozrywkę, napięcie, momenty wzruszenia, zachwytu oraz ekscytacji. Nie jest przypadkiem, że jego seans zainspirował niejedną osobą do zainteresowania się astronomią oraz tajemnicami wszechświata. Dla mnie największą zaletą obrazu są pamiętne, wymowne sceny, które łączą w sobie epickość i monumentalność perfekcyjnie skrojone na potrzeby wielkiego ekranu. Na pierwszy plan wysuwają się tutaj, chociażby segment w Indiach, gdzie dziesiątki wiernych wskazuje palcem w niebo czy też końcowa sekwencja pierwszego kontaktu z obcymi oraz próby komunikacji z nimi za pomocą muzyki. O jakości filmu świadczy między innymi to, że można go oglądać wiele razy, nawet jeśli zna się go na pamięć. Takim właśnie dziełem są na pewno "Bliskie spotkania...". Posiada niepodrabialny klimat, oferując niezapomniane wrażenia filmowe.


2. Łowca androidów 1982

Są takie filmy, które mimo początkowych kłopotów z odbiorem oraz wolnemu startowi, na przestrzeni lat zyskują uznanie krytyków i widowni, uzyskując status kultowych. Takim dziełem jest na pewno "Łowca androidów" z 1982 roku w reżyserii Ridleya Scotta. Jest to film, który obecnie jest wskazywany przez zdecydowaną większość kinomaniaków jako szczytowe osiągnięcie gatunku science fiction, jak i kina ogólnie. Za największe zalety, które o tym decydują, wskazywane są przede wszystkim gęsta, specyficzna atmosfera, która jest mocno wyczuwalna od samego początku seansu, muzyka autorstwa Vangelisa, podsycająca futurystyczny nastrój filmu czy też niezapomniane kreacje aktorskie z Royem Batty'm na pierwszym planie. Każdy kadr z "Łowcy androidów" stanowi osobną, własną historię. Film posiada jedno z lepszych intro w historii, gdy wita nas panorama mrocznego świata przyszłości, pełnego ogromnych piramid oraz oświetlonych, industrialnych budowli. Potem mamy szansę podziwiać wnętrze miasta, rozświetlonego wielkimi neonami oraz ruchomymi reklamami, oferującymi lepsze życie dla przygnębionych, stłamszonych monumentalną architekturą miasta mieszkańców. Nieśpiesznie jesteśmy wciągani w ten ociekający cyberpunkowym klimatem świat, powoli wsiąkając w niego i jego brudną i syntetyczną aurę. Owa podróż napędzana jest przez ścieżkę dźwiękową autorstwa ówczesnego czołowego przedstawiciela muzyki elektronicznej, mistrza Vangelisa. Jego kompozycje stanowią nieodłączną część produkcji, skutecznie współtworząc wizję miasta przyszłości. Soundtrack ten może jednak również funkcjonować jako osobne dzieło i można go słuchać, pomijając aspekt wizualny. Jeśli chodzi o postacie to "Łowca androidów" posiada cały zestaw oryginalnych i charakterystycznych bohaterów, z których niejeden wpisał się do kanonu science fiction. Siłą filmu jest fakt, iż prawie dosłownie każda postać w nim występująca coś wnosi, tworząc własną, małą opowieść. Pomijając kwestie techniczne i realizacyjne "Łowca androidów" potrafi także zmusić widza do refleksji na temat granic człowieczeństwa i moralnych rozterkach, które nadchodzą wraz z technologicznym rozwojem.


1. 2001: Odyseja kosmiczna 1968

Pierwsze miejsce nie powinno budzić żadnych wątpliwości czy zdziwienia. Jest tylko jeden film, który zasługuje na miano najlepszego dzieła sci-fi w historii, a mam tu na myśli "2001: Odyseję kosmiczną" w reżyserii Stanleya Kubricka z roku 1968. Obraz ten zdążył już na przestrzeni lat obrosnąć legendą, ale również wzbudzić wiele kontrowersji głównie wśród publiki. Pozostaje jednym z najbardziej doniosłych filmowych osiągnięć, ale również jednym z najbardziej nieklarownych filmów w dziejach. Zarzuca mu się przede wszystkim powolne tempo oraz niejasne zakończenie. Trzeba jednak zrozumieć, że zabiegi te był celowe i zgodne z zamierzeniami reżysera. Proszę mi wierzyć, że każdy kadr, każde słowo i każda sekunda została tutaj zaplanowana i pełni swoją ważną funkcję. Należy okazać szacunek i uznanie dla Kubricka za to, że udało mu się idealnie współgrającą serię sekwencji obrazu i dźwięku. I całe szczęście, że nie stosował żadnych skrótów czy łatwych rozwiązań, by uczynić swoje dzieło bardziej przystępnym dla nieprzystosowanego widza, ale pozostał wierny swej wizji, którą możemy podziwiać do dzisiaj. "Odyseja kosmiczna" dzisiaj jest głównie chwalona za wykorzystane efekty specjalne, które nawet po upływie wielu dekad wyglądają wiarygodnie oraz profesjonalnie. Zastosowane praktyczne techniki były innowacyjne i określiły kierunek dla innych twórców na kolejne lata. "Odyseja..." pozostaje produkcją przez wielu niezrozumiałą. Dla mnie jednak jest obrazem ponadczasowym. Jest to coś więcej niż film, a mianowicie egzystencjonalno-filozoficzna podróż w poszukiwaniu sensu istnienia oraz granic ludzkiego poznania. Jest to dzieło kompletne w każdym calu, którego treść określona jest perfekcyjną formą. Całość okraszona jest imponującą muzyką, która nadaje filmowi monumentalnego klimatu. Na ascetyczną atmosferę niebagatelny wpływ ma także oszczędna gra aktorska. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj Keir Dullea, który stworzył niezapomnianą postać Davida Bowmana, będącego oazą spokoju. Chłód, jakim emanuje na ekranie, jest dla mnie wzorem i symbolem tego, jaką postawę powinien prezentować prawdziwy astronauta wysłany w tak odpowiedzialną i niebezpieczną misję. Jest to kolejny element, który buduje wiarygodność dzieła, czyniąc z niego sztandarowy przykład "twardego" science-fiction. "2001: Odyseja kosmiczna" pozostanie na zawsze dziełem klasycznym, którego rola w kulturze masowej znajduje odzwierciedlenie w licznych odniesieniach na przestrzeni lat. Stanowi audiowizualną ucztę dla tych, którzy potrafią docenić talent i poświęcenie twórców.

sobota, 6 maja 2023

Polskie romkomy - XXI

DZISIAJ SRASZ ZE MNĄ

Niunia ma poukładane żebra: beznadziejną pracę, brzydkie córki i pierdzącego męża. Jednak z czasem guma w jej związku pęka. Kiedy bolcowanie Niuni przeżywa kryzys, samica przypadkowo spotyka w pracy starego i śmierdzącego stulejarza. Jebaka wywraca jej świat do góry uszami i budzi w niej puszczalską, którą była kiedyś, zanim została wzorową kurą domową i wyrodną matką.

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...