środa, 22 marca 2023

Filmy na każdą okazję - Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową

Kolejny dzień, kolejne święto. Tym razem nie tyle coś świętujemy, a bardziej czemuś przeciwdziałamy. Konkretnie to chodzi o walkę z dyskryminacją rasową. Rasy są różne, chociaż tak naprawdę pojęcie rasy jest błędne. Gdzieś tak kiedyś czytałem. Więc nie ma ras, ale są uprzedzenia rasowe np. takie, że w Hollywood nie lubią Polaków. Wszystko dlatego, że nie ma tam polskiej mafii. Przeciętny zjadacz chleba, czyli Wszechpolak tak naprawdę w życiu będzie miał znikomą szansę wejść w prawdziwą interakcję z kimś, kto niby reprezentuje inną rasę. Jesteśmy bowiem homogenizowanym społeczeństwem, a jak powiedział wieszcz "Normalnym jest nie lubić nieznajomych". Nie demonizujmy jednak Wielkiej Lechii, dziki i u nas się uchowa. Byle tylko nie kradł nam naszych piastowskich kobiet.

Mój wybór odpowiedniego dla tej okazji filmu nie jest oczywisty. Tytuł, o którym chcę wspomnieć, nie opowiada o niewolnictwie ani żadnych konfliktach zbrojnych na tle rasowym. Mówi za to o tym, jak można zapobiegać tym napięciom i dyskryminacji. Obraz nie ma polskiej nazwy, a oryginalna brzmi "The Lathe of Heaven". Jest to ekranizacja powieści Facetki Le Guin. Książki oczywiście nie czytałem, bo nie umiem czytać, ale film obejrzałem. Dzieło to jest raczej bardzo mało znane i przypomina bardziej film telewizyjny, a nie kinowy. Nie znaczy to jednak, że czegoś mu brakuje. Jest to porządna produkcja, która porusza temat świadomego śnienia. Główny bohater cierpi, jeśli to dobre słowo, na pewną przypadłość - otóż to jego sny spełniają się na jawie. Trafia on pod opiekę pewnego ambitnego doktora, który początkowo nie wierzy protagoniście. Gdy jednak przekonuje się o ich prawdziwości jego tez, postanawia wykorzystać tę zdolność. Wpada on na cwany plan naprawy świata. Namawia bohatera, aby ten we śnie rozprawił się z największymi bolączkami ludzkości. Jedną z nich jest rasizm. Problem w tym, że sny nie są dosłowne i potrafią płatać figle. I tak oto prosty ludzki umysł na postawiony problem nierówności rasowej wymyśla prosty plan - niech wszyscy mają jeden kolor skóry. I żeby nikogo nie faworyzować niech będzie to zupełnie inny kolor od istniejących. W ten oto sposób wszyscy ludzie stali się szaroniebiescy. W sumie to dobry plan. Zrównać wszystkich. Tak samo można zrobić z innymi cechami np. wzrostem, kolorem włosów, oczu, wielkością genitaliów. Każdemu po równo tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Ludzie muszą zrozumieć, że różnorodność powoduje nierówności, z której rodzą się frustracje. Dopiero gdy wszyscy będą jednakowi, zapanuje prawdziwe równouprawnienie. Na razie możemy je osiągnąć jedynie poprzez ubranie wszystkich w jednakowe kombinezony. Na głowę natomiast należy każdemu nałożyć papierową torbę z otworami na oczy. Wiem, że na początku ludzie by się wzbraniali, ale założę się, że szybko zrozumieliby i poczuli zalety takiego rozwiązania. Trzeba też oczywiście wszystkich ogolić na łyso oraz zlikwidować płciowość, ale nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość.

Rozwiązanie przedstawione w "The Lathe of Heaven" jest dość naiwne oraz stanowi pewnego rodzaju oszustwo, chociaż intencje były dobre. Wiadomo jednak, jak to jest z intencjami. Więcej z nimi kłopotu niż pożytku. Dlatego ja nikomu sam z siebie nie pomagam, tylko czekam, aż ktoś sam poprosi o pomoc. A najbezpieczniej jest w ogóle nikomu nie pomagać. Sam obraz zaś udowadnia, że można stworzyć interesujące i angażujące dzieło spod znaku science fiction, nawet nie posiadając wielkiego budżetu ani gwiazd w obsadzie. Można postawić na nastrój, kameralność oraz swobodę, jaką daje nam wyobraźnia.

piątek, 10 marca 2023

Filmy na każdą okazję - Dzień Mężczyzn

Mężczyzna też jest człowiekiem. I też zasługuje na swoje święto. Przypada ono na 10 dzień marca. Jest to mniej znane święto od dnia Samicy, więc tym bardziej zasługuje na uwagę. W sumie nie wiadomo po co to święto istnieje i jak powstało. Mężczyźni jak wiadomo i tak nie mają uczuć więc dla nich to obojętne, czy ktoś o nich pamięta. Nie zależy im wcale na tych skarpetach, krawatach czy spinkach do mankietu, które dostają jako prezenty. Mężczyzna jest twardy, a pod spodem owłosiony. Ma cielisty kolor skóry. Na ogół ma parę oczu i uszu. Ponieważ mężczyzn jest sporo, znaleźli oni również miejsce na srebrnym ekranie. Wybór jest ogromny, a kryteria różnorakie. Ja chciałem się skupić na obrazie z 1973 roku o tytule "Strach na wróble". Nie jest to oczywiście film o żadnym strachu na wróble, a o specyficznej znajomości dwóch ludzi. Jeden był marynarzem, drugi to były więzień. Razem podróżują przez kraj, każdy z innym celem podróży w głowie. Cel ten jednak nie jest tutaj ważny, a sama droga. Doświadczenie to bowiem zbliża ich do siebie. Między mężczyznami rodzi się rodzaj silnej więzi. Ma ona braterski charakter. Dzielą razem swoją niedolę, chwile wesołe i dobre, jak i te trudne i złe. Jeden wnosi do tej relacji dystans i poczucie humoru, drugi bezpośredniość oraz tężyznę fizyczną. Każdy na swój sposób stanowi wsparcie dla drugiego.

"Strach na wróble" pochodzi ze złotego dla dramatów obyczajowych okresu. Początek lat 70. to czas, w którym twórcy filmowi zza Atlantyku skupili się na prostym człowieku i jego rozterkach życiowych. Powstałe wówczas produkcje poruszają uniwersalne problemy, które były aktualne wtedy, są teraz, jak i zapewne będą w przyszłości. A potem przyszedł Spielberg ze swoimi blockbusterami i wszystkich zaorał. Prędzej czy później musiało to nastąpić. Pozostaje nam cieszyć się tym, co zostało po tamtych czasach. "Strach na wróble" to trochę takie publiczne pranie brudów niczym we włoskim neorealizmie. Nikt tutaj nic nie upiększa, nie tuszuje niedoskonałości. Życie pokazane jest w sposób surowy, razem z cieniami i blaskami, jakie ze sobą niesie. Górnolotnie mówiąc, jest to kino z misją. Biorąc pod uwagę nienaganne, pozbawione niepotrzebnego blichtru, wykonanie na czele z grą aktorską Ala Pacińskiego i Człowieka-Haka, "Strach na wróble" będąc świetnym przykładem buddy movie idealnie nadaje się do świętowania Dnia Mężczyzny jako czasu, w którym liczy się lojalność i prostota. Prostata też.

środa, 1 marca 2023

Filmy na każdą okazję - Dzień walki przeciwko zbrojeniom atomowym

Pierwszego marca przypada Dzień Walki Przeciw Zbrojeniom Atomowym. Święto to powołano do życia, aby upamiętnić detonację bomby wodorowej w atolu Bikini w 1954 roku. Próbę to przeprowadzili barbarzyńcy, czyli Hamerykanie. Kraj ten od lat uważa się za światowego policjant, podczas gdy bardziej pasuje do niego określenie chuligan. Od lat uszczęśliwiają oni cały świat wbrew jego woli. Na szczęście żadne imperium nie trwa wiecznie. Motyw atomowy jest wszechobecny w światowej kinematografii odkąd czasu użycia tej broni. Strach przed wojną atomową był przez lata skutecznie podsycany za zimnej wojny i wyścigu zbrojeń dwóch największych imperiów, Bułgarii oraz Albanii.

Ja na tę okazję zdecydowałem się wybrać brytyjską produkcję pod tytułem "A gdy zawieje wiatr". Ten animowany obraz ukazuje reakcje zwykłych ludzi na konflikt atomowy. Bohaterami jest starsze małżeństwo, które pamięta jeszcze II wojnę światową. Tym razem jednak staje w obliczu większego zagrożenia. Obserwujemy ich przygotowania do spodziewanego ataku. Ujmują oni swoją prostotą i naiwnością. Nawet gdy sprawy przybierają katastrofalny obrót, starają się zachować swój dawny styl życia. Nie mają oni świadomości ani wiedzy, z czym tak naprawdę przyszło im się mierzyć. Ślepo ufają władzy i liczą na pozytywny obrót spraw. Niewinność ową podkreśla dodatkowo styl animacji, który przypomina kreskówki dla najmłodszych widzów.


Twórcy chcieli, jak mniemam, ukazać jak bardzo oderwani od rzeczywistości są zwykli zjadacze chleba w kontekście nuklearnego zagrożenia. Gdy powstawał film, czyli w latach 80. groźba globalnego konfliktu była jak najbardziej realna. Mimo to bohaterowie zachowują się jakby problemy z tego wynikające, były tylko tymczasowe, a ich codzienne rytuały jak picie herbaty, nie zostaną zaburzone. Do samego końca starają się zachować pozory normalności. Nawet, wtedy gdy choroba popromienna zaczyna się odbijać na ich zdrowiu, próbują zachować pogodę ducha, wypierając brutalną prawdę.


Dzisiaj już chyba nikt oficjalnie nie produkuje bomb atomowych. Arsenały jednak nadal istnieją i są gotowe do użycia. Można nawet kupić własną bombę na AliExpress. Niestety większość systemów jest od lat zautomatyzowana i wystarczy jeden błąd komputra, aby wysadzić nas wszystkich w powietrze. Już prawie do tego doszło na początku lat 80. ale taki Rusek temu zapobiegł. Przynajmniej jeden z nich się na coś przydał. Pomimo tego odnoszę wrażenie, że nuklearna zagłada nie jest tak bardzo trendy, jak kiedyś. Tak więc nie ma się czym przejmować. Ponoć prawda jest zupełnie inna, niż podają media, które zresztą jak wiadomo, mają krótkie nogi, bo kłamią. Możemy spać spokojnie. Do czasu aż nie obudzi nas blask tysiąca słońc.

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...