czwartek, 12 października 2023

TOP 10: Polskie filmy wojenne

1 września to data niezbyt mile wspominana w naszym kraju. Tego dnia bowiem rozpoczyna się rok szkolny. Nie, no żart. Chodzi oczywiście o rocznicę wybuchu II wojny światowej. Ponieważ nosiłem się od jakiegoś czasu ze stworzeniem listy TOP 10 polskich filmów wojennych, uznałem, że właśnie ten dzień będzie idealnym pretekstem do jej opublikowania. Czemu akurat taki wybór rankingu? Czy nie wystarczy stworzyć ogólną topkę filmów wojennych, obejmującą produkcje z całego świata? No nie. Uważam bowiem, że polskie obrazy wojenne to jakby osobny gatunek filmowy. Z uwagi na charakter walk na naszych ziemiach oraz ogólny przebieg wojennej zawieruchy, nasze produkcje mówiące o tych czasach posiadają specyficzne elementy, które odróżniają je od tych z innych krajów. Mamy długą i bogata tradycję kina wojennego. Wiem, że większość z nich dotyczy jednego konfliktu i widać to w moim Topie, ale czy może to dziwić? Przecież wielu filmowców samemu przeżyło tę wojnę i czerpało z własnych doświadczeń. Jest to najważniejszy w najnowszej historii Polski konflikt zbrojny. Dzieła tworzące moje zestawienie mają zróżnicowany charakter. Opowiadają zarówno o działaniach zbrojnych, ale i także o codziennej walce cywilów o przetrwanie. Najciekawsze z nich łączą ze sobą te dwa tropy. Tacy Amerykanie np. też nakręcili wiele filmów o II wojnie światowej, jednak wszystkie one przedstawiają historie z frontu. Nie pokazują perspektywy zwykłych zjadaczy chleba. I nie mogą tego robić bo w USA nie było żadnych działań wojennych (nie liczę Pearl Harbor). Nie było żadnej okupacji, łapanek, publicznych egzekucji, bombardowań ani obozów. Oni tego nie znają i nie mają świadomości jak wygląda rzeczywistość, w której nie wiesz czy dożyjesz jutra. Dlatego właśnie jesteśmy lepsi od nich. Jesteśmy lepszym narodem. W ogóle jesteśmy jednym z lepszych narodów, jeśli nie najlepszym. I nasze filmy o wojnie też są lepsze. Kiedyś widziałem na YouTubie listę 10 najlepszych filmów wojennych i oczywiście przeważająca większość z nich była produkcji hamerykańskiej podczas gdy sama Polska jest w stanie zaproponować 10 własnych pozycji i na pewno nie byłaby to gorsza lista. Musimy opierać się historyczno-kulturowemu imperializmowi państwa, które i tak chyli się ku upadkowi. Mamy własne doświadczenia i własną tożsamość narodową (trigger warning), o którą należy dbać (chociaż w przyszłości i tak nie będzie państw). Dlatego też postanowiłem stworzyć poniższe zestawienie.



10. Orzeł 1958

ORP Orzeł to słynny polski okręt podwodny, który uciekł przed internowaniem z Estonii, by potem przedostać się jakimś cudem aż do Wielkiej Brytanii. Potem służył na Morzu Północnym, aby w końcu zaginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. O jego historii opowiada film "Orzeł" z 1958 roku. Z tym wyjątkiem, iż skupia się on na epizodzie tallińskim oraz samej ucieczce. To jednak wystarczy do stworzenia ciekawego i angażującego obrazu. "Orzeł" posłużył filmowcom za idealną okazję do bohaterstwa, poświęcenia oraz niezłomności polskich żołnierzy. Można go również odczytywać jako pean na temat ogólnie pojmowanej polskiej charakterności. Mimo że jest to film z gatunku tych wojennych, to jego ton nie jest śmiertelnie poważny. Momentami jest wręcz zabawowy. Produkcja posiada sporo elementów rozluźniających. Jednym z nim jest na pewno pokładowy pies i jego relacja z bosmanem oraz jednym z marynarzy Rokoszem. Sama postać Rokosza jest również swoistym comic reliefem. Jest to osoba bardzo zawadiacka i pełna sprytu. Do tego odważna i oddana sprawie, gotowa walczyć za kraj niezależnie od sytuacji. Rokosz jest poniekąd archetypowym Polakiem i jego koniec jest tak samo tragiczny, jak samej ojczyzny, której z takim oddaniem był gotów bronić. Również relacje członków załogi oraz ich rozmowy niepozbawione są humoru, oraz specyficznego rodzaju wzajemnej sympatii. Zabiegi te sprawiają, że "Orzeł" jawi się bardziej jako piękna przygoda niż pełnokrwisty dramat wojenny. Jego ton jest wręcz pogodny, a sam film powstał, jak się wydaje, ku pokrzepieniu serc. Nie jest to jednak w żadnym stopniu wada. I nie jest on też przez to w żaden sposób mniej profesjonalny. Wręcz przeciwnie. Umiejętnie przedstawia życie na okręcie podwodnym. Posiada wiele scen pełnych fachowych określeń i jest jak najbardziej wiarygodny pod względem ukazania wojennych zmagań. To między innymi właśnie dzięki tej mieszance powagi i lekkości znalazł się na mojej liście.

9. Trzecia część nocy 1971

"Trzecia część nocy" to pozycja wyróżniająca się w moim rankingu. Jego akcja rozgrywa się w czasie II Wojny Światowej, nie jest to jednak typowy film wojenny. Bardziej określiłbym go mianem dramatu psychologicznego. Skupia się on bowiem w głównej mierze na doświadczeniach głównego bohatera w okupowanym kraju pod kątem jego relacji z innymi uczestnikami tych wydarzeń oraz jego wewnętrznych przeżyciach z nimi związanych. Nie ma tu zatem efektownych scen batalistycznych, strzelanin czy żołnierskiego życia. Jest za to dużo poetyki, niejednoznaczności oraz wątków rodem z polskiego kina lat 70. Jeśli ktoś nie wie, o czym mówię to mam tu na myśli dużo niejasnej gadaniny, oniryczny klimat, dziwne zachowania bohaterów, jęki, krzyki, fabularne wątpliwości i ogólnie sporo chaosu. Ja to dobrze znam, bo za dziecka widziałem dużo naszych filmów z tej dekady. Dla współczesnego widza jednak seans "Trzeciej części nocy" może stanowić nie lada wyzwanie i jestem tego świadom. Można nawet powiedzieć, iż obraz ten jest w wielu aspektach archaiczny i dzisiaj nieoglądalny. Dlaczego zatem zdecydowałem się umieścić go w topce? Dla mnie już pierwsze jego ujęcia zasługują na zachwyt. Mamy tam do czynienia z niezwykle sugestywnymi kadrami polskiej wsi. Widzimy stare drzewa, łąki i ubłocone drogi spowite w jesiennej szarości. Obrazy te okraszone są słowami Biblii czytanymi przez Małgorzatę Braunek. Otwarcie to wywarło na mnie ogromne wrażenie i do dzisiaj pozostaje moim ulubionym fragmentem filmu. Jest to bardzo złowieszcza, atmosferyczna i mocno poetycka sekwencja. I taka jest cała produkcja. "Trzecią część nocy" porównać można do wiersza i to takiego, który jest mocno symboliczny. Całość opiera się na motywach biblijnych i im bliżej finału, tym bardziej miesza widzowi w głowie, a sama końcówka może stanowić całkowitą zagadkę. Jest to dzieło specjalne i nietypowe w nurcie kina wojennego. Uważam, że taka pozycja powinna mieć miejsce na mojej liście.

8. Wołyń 2016

Żeby nie było. Po 2000 roku też powstawały dobre, polskie filmy. Wojenne też. Chociaż niewiele. Co najmniej dwa jednak da się wyłuskać. Jednym z nich jest "Wołyń" z roku 2016. Zaczynamy zatem od najnowszej pozycji. Obraz wyreżyserował niesławny Wojtek, znany z kręcenia filmów o rzyganiu. Szczerze to miałem obawy czy podoła on zadaniu w tym przypadku. "Wołyń" opowiada bowiem o bardzo trudnych kwestiach z naszej historii. Jest to także śliski temat z uwagi na sytuację geopolityczną. Nie wiadomo było czy Wojtek wykaże się odpowiednim wyczuciem, by nie polaryzować opinii publicznej i nie obrazić naszych przyszywanych braci zza wschodniej granicy. Niektórzy twierdzili nawet, że produkcja ta jest niepotrzebna. Moje obawy dotyczyły innej sprawy. Znając styl Wojtka, istniało ryzyko, iż pójdzie on w tanią eksploatację, a ekran zalany zostanie hektolitrami polskiej krwi i flakami. Też polskimi. Jak się na szczęście okazało, reżyser powstrzymał się od tego. W zamian spróbował stworzyć obraz zrównoważony, gdzie aspekt społeczno-obyczajowy harmonijnie przeplata się z morderczymi wizjami. I próbę tę oceniam jako pozytywną. Nie ma tutaj epatowania przemocą, a raczej quasi dokumentalny zapis wydarzeń. Nie jest to fabularnie jakieś wielkie dzieło, ale oferuje wystarczająco, by być zadowolonym z seansu. Co ważne udało się oddać atmosferę grozy oraz paranoi niczym z koszmarnego snu. Omawiany okres jest jednym z tych czasów, w których zdecydowanie nie chciałbym nigdy się znaleźć, nawet w formie eksperymentu myślowego. "Wołyń" to dobry przykład kina wojennego, które opowiada nie o żołnierskim znoju, a o losie zwykłych ludzi, zwanych cywilami. Udowadnia, że to właśnie ta grupa społeczna najwięcej cierpi podczas różnych działań okołowojennych. Umieszczenie "Wołynia" na liście TOP 10 jest może nieco na wyrost, ale jednak uważam, że obraz ten zasługuje na takie wyróżnienie z uwagi na swoją realizacyjną jakość, wagę historyczną, jak i wartości artystyczne.

7. Miasto 44 2014

"Miasto 44" to jedna z dwóch współczesnych pozycji w moim rankingu. Współczesnych, czyli takich, które powstał po roku 2000. Film będzie miał już niedługo 10 lat, ale na pewno można go postrzegać jako dzieło nowe. Jest to być może kontrowersyjny wybór z mojej strony, lecz udowadnia, że nadal jesteśmy w stanie kręcić dobre kino wojenne. Jest wiele osób, które nie go nie lubią i nie podobają im się użyte przez reżysera wybory artystyczne. Przyznaję, że pewne umieszczenie pewnych scen było dość ryzykowne. Były one jakby zdecydowanie zbyt nowoczesne i nie pasowały przez to do tematu produkcji. Nic dziwnego, że ludzie tak je odbierają. Film opowiada przecież o wydarzeniach bądź co bądź tragicznych, dla wielu niemalże uświęconych i takich, których nie należy w żaden sposób kalać. Ja również miałem swoje wątpliwości, lecz po seansie uznałem, że te sceny nie wpływają negatywnie na odbiór dzieła. Nie niszczą one klimatu ani nie sprawiają, że widz nie może wczuć się w pełni w przedstawione wydarzenia i oddać się immersji. Na ogół jestem sceptyczny co do młodych, polskich aktorów. W przypadku "Miasta 44" wydaje mi się, iż zdali egzamin. Ich główną zaletą było to, że ich postacie nie był irytujące. Może jedynie Antek tutaj trochę odstawał. Współczesne polskie produkcje wojenne mają często niestety telewizyjny sztych. Wyglądają bardziej niczym jakieś inscenizacje czy reklamy, gdzie zamiast wiarygodności mamy różnych przebierańców. W "Mieście 44" udało się na szczęście jakoś uniknąć. Najlepszą jednak stroną produkcji są sceny batalistyczne. W sumie to głównie dzięki nim oceniam ten film pozytywnie i uznałem, że zasłużył na miejsce w topce. Są one bowiem bardzo profesjonalnie nakręcone i absolutnie nie odstają w stosunku do bardziej znanych obrazów. Finał filmu uwieńcza zaś wymowne przejście panoramy Warszawy od tego zrujnowanego do współczesnej metropolii. Moment ten jest jednocześnie epicki, jak i poniekąd wzruszający.

6. Eroica 1957

Jakoś tak się złożyło, że większość filmów z mojej listy powstała w latach 50. Nie inaczej jest z "Eroicą". Film ten to wyjątkowa pozycja na liście. Jest tak z uwagi na dużo lżejszy ton opowieści. A właściwie to dwóch opowieści, ponieważ film tworzą dwa segmenty. Pierwszy opowiada o losach warszawskiego cwaniaka, który próbuje jakoś przetrwać w czasach Powstania Warszawskiego. Jest to słodko-gorzka historia człowieka, który nie chciał być bohaterem. Druga część ma miejsce w niemieckim obozie, z którego jeden z więźniów postanawia uciec, nie mogąc znieść towarzystwa współwięźniów. Segment ten również miesza elementy humorystyczne z tragicznymi, których kanwą jest tak zwane polskie piekiełko, istniejące jak widać nie tylko w naszych czasach. Uznałem, że warto także umieścić w moim topie film, który będzie mniej dramatyczny w wymowie. Taki, który posiada dystans do całej tej wojennej zawieruchy i pozwala być może nabrać tego dystansu widzowi. "Eroicę" oglądałem bardzo dawno temu i zawsze był to dla mnie film, wpisujący się w kanon nie tylko polskiego kina wojennego, ale ogólnie polskiej kinematografii. Zawsze odpowiadała mi jego forma oraz barwne postacie, tworzące specyficzny klimat. Pokazuje ona, że nie wszyscy na wojnie byli bohaterscy, waleczni i nieskazitelni. Nawet wśród żołnierzy. Nie każdy obraz opowiadający o wojnie musi być podniosły i wzbudzać patriotyczne odruchy. Główną cechą i przywarą "Eroiki" jest ukazanie reakcji zwykłych ludzi na dramatyczne wydarzenia, jakich stali się mimowolnymi uczestnikami.

5. Zamach 1958

"Zamach" jak wiele filmów wojennych inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami. To, co go wyróżnia to fakt, iż robi to niejako w mniejszej skali. Opowiada o wąskiej grupie osób zaangażowanych w wykonanie wyroku śmierci na kacie Warszawy, czyli Franzu Kutscherze. W filmie nie pada wprawdzie jego nazwisko, ale wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Także imiona i pseudonimy bohaterów zostały zmienione. Nie pada również nazwa organizacji przygotowującej akcje. Wszystko to zostało zrobione tak, aby obraz mógł spokojnie powstać z uwagi na czasy, w jakich był kręcony. "Zamach" to film konkretny. Przedstawia określone wydarzenia i cała fabuła, łącznie ze zgłębianie portretów psychologicznych postaci, dąży do ostatecznego finału. Tak jak wiele obrazów z tego okresu, głównym motywem, jaki wybrzmiewa z "Zamachu" jest tragizm całego pokolenia młodych ludzi, którzy zostali zmuszeni przez okoliczności do podjęcia zbrojnej walki z okupantem. Pamiętam, że w szkole na języku polskim cały czas kładli nam do głów opowieści o tych ludziach poświęcających swoje życie. Nie mieli oni czasu dorosnąć. Nie mogli cieszyć się życiem (chyba). Rzeczywistość wymagała od nich stania się żołnierzami, którzy nie zawahają się zabijać. Czuję się, jakbym pisał wypracowanie. Wszystko to znaliśmy z książek, których oczywiście nie czytałem. Słowo pisane do mnie nigdy nie przemawiało. Co innego obraz. "Zamach" to film, który dla mnie przynajmniej, o wiele lepiej ukazuje tamte czasy, działając na wyobraźnię widza. Jego quasi dokumentalny charakter idealnie pasuje to poruszanej tematyki. Nadaje on obrazowi surowego klimatu, który sobie bardzo cenię. Najlepsza scena w filmie to z pewnością nie sam zamach, ale moment, w którym grupa konspiratorów natrafia na ulicach Warszawy na niemiecki patrol. Na pytanie, co niosą w walizkach, zamachowcy buńczucznie odpowiadają, że broń i granaty. Dochodzi do prawdziwego Mexican Standoffu, w którym to Niemcy wymiękają i się wycofują. Sposób ukazania tej dramatycznej sytuacji jest iście mistrzowski, niosąc spory ładunek emocjonalny i tworząc prawdziwie kozacką aurę. Scena owa ogniskuje niejako całą naturę niebezpiecznego życia w podziemiu. I cecha ta jest typowa dla całego dzieła, stanowiąc jego główną zaletę.

4. Pokolenie 1954

Andrzej Wajda to nazwisko, które zna chyba każdy. I nie mam tu na myśli, tylko miłośników kina, ale ogólnie każdego. Jest on także kojarzony za granicą. Obok Krzysztofa Kieślowskiego jest to chyba najbardziej znany polski reżyser w świecie. Słyszałem opowieści, że jego filmy są pokazywane w szkołach artystycznych na całym świecie. W Polsce natomiast wielu ludzi zarzuca mu bycie świnią, komunistą, pachołkiem Moskwy i tym podobne. Do tego zarzucił kiedyś konia ze skarpy. Debiutem Wajdy było "Pokolenie" z 1954 roku. Dzieło to również polaryzuje widownię, podobnie jak jego twórca. Opowiada ono o młodym robotniku, który chcąc walczyć z okupantem, wstępuje w szeregi Gwardii Ludowej. Jego działania oraz cała fabuła okraszona jest licznymi tyradami bohaterów na temat wyższości ludowych ideałów nad wszystkimi innymi. Jest nawet słynna scena wytłuszczania komunistycznych młodemu bohaterowi przez starszego kolegę. Wszystkie te momenty dziwnie się ogląda. Są one bowiem jakoś tak sztucznie skonstruowane, że człowiek ma wrażenie, jakby przełączał się co jakiś czas między zwykłym filmem a jakimiś telezakupami, w których towarem są różne światopoglądy. Cieniem może się również rzucać ukazanie w złym świetle konkurencyjnej dla GL organizacji, jakim było AK. Na szczęście niecały film jest przesiąknięty takimi momentami, ale nie dziwię się, gdy ktoś nazywa go propagandowym. Sam uważam obraz ów za godny uwagi, ważny oraz dość dobry. Dla mnie jednak liczą się bardziej kwestie stricte filmowe. Oceniam "Pokolenie" pod kątem rzemiosła, które jest tutaj na bardzo wysokim poziomie. Uwielbiam czarno-białe, silnie kontrastowe ujęcia, a takich jest tutaj pełno. I to nie tylko z uwagi na rok powstania. Są one bowiem świadomym wyborem twórców. Wzbogacają one estetykę filmu, nadając mu schludności. W filmie obecne są także ślady gębowania. Jako że jestem fanem dobrego gębowania, także ten element przypadł mi do gustu. Ekstremalnie ciasne kadry na twarze bohaterów dodają dziełu przejmującego charakteru. Jeśli aktor ma charyzmę oraz odpowiedni wygląd nie musi nawet nic mówić, by sama jego facjata wiele wyrażała. W "Pokoleniu" dobrym tego przykładem była postać młodego Żyda grana przez Zygmunta Hobota. Obsada zresztą to może i największy atut produkcji. Tworzą ja w głównej mierze młodzi aktorzy u progu wielkich karier. Wystarczy wymienić tu takie nazwiska jak Łomnicki, Cybulski, Janczar, Polański, Modrzyńska. Ba, jedną z ról odgrywa nawet Paździoch. Wszyscy oni stworzyli wiarygodne kreacje. Ich postacie są z krwi i kości. To młodzi ludzie zmuszeni przez okoliczności do najwyższych poświęceń. I o nich głównie jest film Wajdy. Dlatego też uważam, że zasługuje on na docenienie.

3. Westerplatte 1967

"Westerplatte" to film, który musiał powstać. Bohaterska obrona wybrzeża w pierwszych dniach wojny idealnie bowiem nadaje się na przeniesienie na srebrny ekran. To prawdziwie filmowa opowieść o ludzkim poświęceniu w obliczu przeważających sił wroga. Westerplatte jest symbolem polskiego heroizmu, ale także tragicznego losu. To zobowiązuje. Film opowiadający o tych wydarzeniach musi trzymać odpowiednio wysoki poziom. I wersja z roku 1967 jak najbardziej spełnia te oczekiwania. Jego twórcy postawili na realizm i dokumentalny charakter. Są tu oczywiście ukazane ludzkie rozterki oraz relacje. Najważniejsze jest jednak ukazanie samych działań wojennych oraz postępu sytuacji. To właśnie czyni z "Westerplatte" obraz godny uwagi. Jest to obraz, który największy nacisk kładzie na możliwie wierne odwzorowanie walk jakie miały miejsce we wrześniu 39 roku. Wymowna scena pierwszego wybuchu rozpoczyna prawdziwy festiwal eksplozji i wystrzałów. Widz przeniesiony zostaje w sam środek działań. Towarzyszy bohaterom na każdym kroku, a bliskość ta pozwala niemalże poczuć się jak jeden z obrońców. Ujęcia walk do dziś mogą służyć za przykład, jak należy kręcić efektowne i autentyczne sceny batalistyczne. Pozwalają one z łatwością zaangażować się w ekranowe wydarzenia i mimo że każdy zna ostateczne rozstrzygnięcie bitwy, to jednak człowiek cały czas kibicuje polskim żołnierzom. Gdy w finale jeden z niemieckich oficerów określa ich mianem bandytów, niejednemu kinomanowi może otworzyć się nóż w kieszeni. "Westerplatte" to pod kątem technicznym może i jeden z lepszych polskich obrazów wojennych i pozycja obowiązkowa dla fanów gatunku.

2. Dziś w nocy umrze miasto 1961

Gdy przeczytałem tytuł tego filmu, byłem pewien, że chodzi tu o Warszawę w kontekście powstania. Okazało się jednak, iż tytułowym miastem jest niemieckie Drezno. Pod koniec wojny metropolia ta została całkowicie zniszczona w wyniku alianckich bombardowań. I te właśnie wydarzenia posłużyły za kanwę do powstania "Dziś w nocy umrze miasto". Fabuła śledzi losy pewnego polskiego jeńca, który uciekł z transportu i skrył się w Dreźnie, czyli mieście, które znał z czasów przedwojennych. Jego tułaczka stanowi wprowadzenie do finału, jakim jest samo bombardowanie. Mężczyzna trafia po drodze na młodą Niemkę, która wydaje się całkowicie nieświadoma sytuacji, w jakiej znalazło się miasto. Z tego powodu musi się nią zaopiekować niejako wbrew sobie. Film powoli się rozkręca, początkowo jako bardziej kino obyczajowe skupione na codziennym życiu mieszkańców Drezna i ich sposobach na radzenie sobie z wojennymi rozterkami. Z ciekawością obserwujemy ich postawy i pozorną pewność, iż miastu, w którym żyją, nic nie grozi. Przy okazji podziwiać można całą plejadę młodych jeszcze wtedy polskich aktorów, którzy później zdobyli uznanie. Wielu z nich zalicza tu jedynie epizody, ale są one znaczące i pamiętne. Najlepszą częścią filmu pozostaje jednak zdecydowanie sekwencja bombardowania. Jest ona bardzo intensywna i chaotyczna, tak zresztą, jak można by się tego spodziewać. Sprawia realistyczne wrażenie, a spowite w ogniu budynki tworzą iście apokaliptyczną atmosferę. Obrazu zniszczenia i degrengolady dopełniają przemykający w panice pomiędzy płomieniami ludzie. Są to mieszkańcy miasta, przyjezdni, zbiegli więźniowie, nawet alianccy żołnierze. Fakt ten pokazuje, że w obliczu niszczącej nawałnicy nikt nie był uprzywilejowany ani bezpieczny. Jedną z najbardziej poruszających scen jest na pewno ta, w której grupa zbiegłych więźniów wymierza własnoręcznie sprawiedliwość na swoim niedoszłym oprawcy i jego psie. "Dziś w nocy umrze miasto" to obraz bardzo sugestywny. Stanowi wybitny przykład antywojennej narracji, którego głos wybrzmiewa donośnym echem także po upływie kilku dekad.

1. Kanał 1956

Przyszła pora na najbardziej pomnikową chyba pozycję na liście. Mowa tu o "Kanale" Andrzeja Wajdy, którego fabuła skupia się na losach grupki powstańców, próbujących przedrzeć się kanałami do Śródmieścia Warszawy. Film jest uważany za jedno z lepszych osiągnięć polskiego reżysera, a uznanie zdobył głównie po tym, gdy został doceniony na festiwalu w Cannes. Jest to zatem obraz dość dobrze kojarzony za granicą. To wszystko jednak są tylko suche fakty. Dziennikarskie notki. Rzeczy niemówiące w zasadzie nic o samym dziele, które zamazują jego wizerunek. Ja wolę się skupić na tym, jakie wrażenie film ów wywarł na mnie. Przyznam szczerze, że jego początek nie jest piorunujący. Najbardziej nie pasuje mi w tym fragmencie Stanisław Mikulski w obsadzie. Nie wiem czemu, ale nie mogłem się przyzwyczaić do jego obecności na ekranie. Nie pasował mi on jakby do całej reszty, jak i ogólnej otoczki obrazu. Był wyjęty z innej bajki. Z bajki o Hansu Klossie. Mikulski był dla mnie aktorem jednej roli i nie potrafił za bardzo z niej wyjść w innych produkcjach, w jakich go widziałem. OK, ale to nie jest jakaś wielka wada. Po przeniesieniu akcji do kanałów film nabiera jakby nowego wydźwięku. Wpływ na to ma na pewno zmiana lokacji. Znajdujemy się nagle w miejscu pozbawionym światła, a sami powstańcy sami wkrótce tracą kolor swojej skóry, kiedy zostają oblepieni wszechobecnym brudem. Po jakimś czasie widać tylko biel oczu i zębów co daje sugestywny efekt i dodaje produkcji surrealistycznego sztychu. Ogólnie akcja filmu po zejściu do kanałów nabiera powoli onirycznego charakteru. Wraz ze skazanymi na zagładę bohaterami powoli zatracamy się w atmosferze beznadziei i szaleństwa. Jest to symboliczna podróż w otchłań, w jakiej znalazł się kraj. Niektórym zresztą taka wymowa dzieła się nie podobała. Ja cenię "Kanał" głównie ze względu na wykonanie. Bardzo lubię mocno kontrastowe czarno-białe obrazy. Mają one w sobie jakąś trudną do nazwania magię i dla mnie to one właśnie są wzorem i odniesieniem, jeśli chodzi o jakościowe kino. Moją ulubioną sceną z filmu pozostanie chyba na zawsze tekst "cicho kurwa twoja mać ty łachudro", wypowiedziany przez jednego z żołnierzy, gdy stary Janczar za głośno kaszle. Jest to jedyny raz, gdy usłyszałem przekleństwo na k. w tak starym filmie. I owa "kurwa" wypowiedziana w obliczu śmiertelnego zagrożenia zawsze będzie miała dla mnie większą wagę niż pierdyliard "kurw" wyplutych w "Psach" i innych podobnego typu tworach według zasady im mniej, tym lepiej. Zasada ta odnosi się zresztą do całego filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...