piątek, 31 grudnia 2021

Polskie romkomy - XIX

"Ścierka" to historia o niezwykłej, wręcz niespotykanej nienawiści Michała Żyda i Majtki Olkowicz, studentki fotografii na Akademii Sztuk Brzydkich w Wąchocku. Dziewczyna planuje swoją przyszłość - stypendium w burdelu we Florencji to spełnienie jej najskrytszych marzeń. Jednakże życie czasem płata figle i nie pozwala pojechać Majtce do Szwecji. Poznaje przystojnego Michała Żyda, doskonałego spermiarza, męża przebiegunowionej Zdziry. Los tej pary połączy się w nietypowym miejscu - w miejskim szalecie. Serial pokazuje życie mdłych ludzi z pastą do butów, których celem są nienawiść i szybki orgazm. „Ścierka” jest adaptacją albańskiego formatu pt. „Obrzezany żołądź w akcji”.

niedziela, 19 grudnia 2021

Polskie romkomy - XVIII

"Jak się pozbyć muslimów" to pełna niespodzianek komedia o kobiecej przyjaźni wystawionej na ekstremalną sraczkę. Dwie przyjaciółki - Marchewa i Jaja - poznają w ekskluzywnej agencji towarzyskiej piękną masażystkę Kopulantkę, która wciąga je w wir szalonych rzygów. W trakcie tych przeżyć dziewczyny połączy głęboka penetracja, której fundamentem jest prosta prawda życiowa: natrętny stolec bywa gorszy od muslimów i jeszcze trudniej się go pozbyć.

sobota, 18 grudnia 2021

Polskie romkomy - XVII

Inge (co to w ogóle za imię?) ma nietypowy rozwód i równie niekonwencjonalną dziurę. Jej praca polega na zgrywaniu się z niepełnosprawnych dzieci do zbereźnych ilustracji i słupów reklamowych. Pewnego dnia na ulicy do Inge podchodzi tajemniczy Ekshibicjonista, który bez słowa wkłada jej w usta, wręcza bukiet buraków i… puszcza bąka. Inge jest tak wstrząśnięta i zaskoczona tym dziwnym incydentem, że traci dziewictwo. Tak rozpoczyna się żenująca i pierdolnięta historia miłosna w reżyserii Ewki Konewki.

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Potwór XXI - Ducky Boys

Młodzi mężczyźni lubią się bić. Zbierają się w grupy i walczą o terytoria, tworząc tzw. gangi. Taka przynajmniej była rzeczywistość lat 60. w USA. Historię jednego z takich gangów przedstawia film "The Wanderers". Tytułowe Włóczęgi to grupa wyrostków włoskiego pochodzenia, których największą zbrodnią było obmacywanie panienek na ulicy. Pewnego dnia jednak do ich świata wkroczyło prawdziwe zło. Nieme zło w postaci gangu o niepozornej nazwie Ducky Boys. Byli to niewiadomego pochodzenia niebezpieczni zwyrodnialcy z innej części miasta. Ich cechą charakterystyczną był fakt, iż nie wypowiedzieli w filmie ani jednego słowa. Określały ich czyny, nie słowa. A były one karygodne, łącznie ze spowodowaniem śmiertelnego wypadku. Ci goście nie przebierali w środkach. Na mecze przychodzili z nożami sprężynowymi i sztachetami. Motywy ich działania nie są w dziele wyjaśnione, ale dla mnie ich rola była symboliczna. Personifikowali oni archetypowe zło, które zagraża ludzkiej społeczności bez względu na pochodzenie, kolor skóry czy wyznanie. Idealnie oddaje to kulminacyjna scena bitwy Ducky Boys ze zjednoczonymi siłami Włochów, Czarnych i Azjatów. Film zatem niesie przesłanie do zjednoczenia ludzi w obronie wyższych wartości. Mimo to unika patetycznych tonów i jest bardzo swojski. Ducky Boys, pomimo że w ostatecznej batalii pokonani dają przykład, jak powinno wyglądać metaforyczne zło w czystej postaci.

sobota, 11 grudnia 2021

Potwór XX - Futrzane pazury

Pod schodami można znaleźć różne rzeczy. Kurz, pająki, mięso lub teściową. Jest to także jednak dobre miejsce do ukrycia monstrualnych rozmiarów pawiana z szeregiem ostrych zębów. Taki scenariusz pojawia się właśnie w jednym z segmentów filmu o jakże zachęcającym tytule „Koszmarne opowieści". Jego bohaterowie odnajdują starą skrzynię, w której zamknięty był szczelnie przed światem ów niebezpieczny, pożerający wszystko stwór. Jeden z nich wpada na szatański plan wykorzystania bestii do pozbycia się swojej średnio sympatycznej żony. Żony tak czasami mają, że nie są sympatyczne. Wtedy trzeba coś z nimi zrobić np. się pozbyć albo męczyć się kilkadziesiąt lat i patrzeć jak piją alkohol, robią sceny w towarzystwie czy zaczepiają ludzi w parku, oskarżając ich o brak kultury, czy brak włosów na głowie. Kobieta to krzyż, który musi nieść każdy mąż. W omawianym tutaj przypadku doszło do istnego starcia tytanów, potwór kontra potwór. Tylko że jeden był prawdziwym potworem, a drugi samicą gatunku ludzkiego. Gdy pierwszy raz oglądałem "Creepshow" wizerunek futrzanego monstrum, ochrzczonej pieszczotliwie przez filmowców "Fluffy", przeraził mnie do tego stopnia, iż nie mogłem na niego patrzeć i wyszedłem z pokoju. Nic w sumie dziwnego, miałem wtedy ledwie 28 lat. Dziś już spokojniej patrzę na to dzieło, ciesząc się widokiem rozmazanej krwi na podłodze. Tak czy owak, należy pamiętać, by nie otwierać skrzyń nieznanego pochodzenia, zwłaszcza pochodzących z jakiejś arktycznej wyprawy, jak również nie włazić głową do przodu pod schody, bo można ją dość niespodziewanie stracić.

Polskie romkomy - XVI

Tania jest niesympatyczną, cyniczną i niezbyt rozgarniętą siebie ekshibicjonistką, poszukującą idealnego mężczyzny na internetowych kamerkach. Przypadkiem, w walentynkowy wieczór, spotyka erotomana Domka, który prowadzi najnudniejszy i najbardziej zjebany program telewizyjny we wsi. Zachwycony niepoprawnym zachowaniem Taniej, proponuje jej, żeby została pośmiewiskiem w jego show – ona będzie umawiać się na seks przez Internet, a on w swoim programie pokaże prawdziwą dupę prawiczków filtrujących w sieci i wyśmieje puszczalstwo kobiet szukających tam łatwego zarobku. Szalone seks przygody Taniej szybko stają się wielkim gniotem. Jednak pewnego dnia Tania nieoczekiwanie spotyka… idealnego kukolda – Zapitego. Naciskany przez bezwzględną sraczkę Domek musi ratować oglądalność tej szmiry. A może i własne uczucie pogardy do Taniej?

Polskie romkomy - XV

Przez lata kobiety wylewały mocz razem z Bridget Jones, zakochiwały się na zabój w Huju Grancie i śliniły się, kiedy w perspektywie czterech dymańców pojawiała się czarna kutanga. Teraz czas na szmirę "Listy z pogróżkami do M.", w którym pogrubieni życiowo bohaterowie odkryją, że to, co ich spotkało, to właśnie biegunka! W jeden, wyjątkowy dzień w roku, pięć dziur i pięciu bolców przekona się, że przed ksenofobią i śniętymi rybami nie da się uciec. Pafeł Małaszyszynka, Maciej Szczur, Pietrucha Adamczyk, Karol Tomaszak, Romska Królowa, Agnieszka Dezodorant i Katarzyna Zielony-Stolec pokażą, jak ruchać, w najbardziej zjebanym przeboju tego kwartału.

wtorek, 7 grudnia 2021

Potwór XIX - Gryzoń zbawiciel

"Izbavitelj" to jeden z tych filmów, na jakie trafia się przypadkiem podczas golenia brwi. To również obraz, którego plakaty obiecują coś czego w samym filmie nie można uświadczyć czyli seks i przemoc. Produkcja opowiada historię pewnego człowieka, który odwiedza pewne małe miasteczko, posiadające głęboko skrywaną tajemnicę. Konkretnie tajemnicę tę dzielą członkowie sekretnego stowarzyszenia. Ich główną cechą jest fakt bycia szczurem. I to nie w przenośni, tylko naprawdę. Są oni bowiem rasą inteligentnych szczurów umiejących zmieniać się w ludzi. Mężczyzna odkrywa ów fakt, co oczywiście nie spotyka się z przyjazną reakcją ludzi-gryzoni. Ostatecznie bohaterowi udaje się ujść z życiem, lecz nie wie do końca kto ze spotykanych na co dzień ludzi, jest w istocie zmiennokształtnym stworem. Ja też nieraz nie jestem pewien, kim są ludzie w tramwaju, zwłaszcza po dłuższym niewychodzeniu z domu. Nie jest to na pewno miłe odczucie. Z pozoru wszystko się zgadza, lecz towarzyszy nam dziwne uczucie, że otaczające nas osobniki należą do innego gatunku. Twórcy filmu nie przypadkiem wybrali szczury jako bohaterów swego dzieła. Nie są to zwierzęta ogólnie szanowane i lubiane i do tego znane są ze swej inteligencji, umiejętność adaptacji oraz współdziałania. Jest w nich w istocie coś przerażającego. Jeśli doda się do tego fakt, że lubią wyłazić przez sedes to nic dziwnego, że mają taki, a nie inny wizerunek. "Izbavitelj" to film chorwacki i jest na pewno wart polecenie miłośnikom Chorwatów. Stanowi ciekawą odskocznię od serwowanych nam na co dzień podobnych do siebie horrorów o strasznych domach czy duchach, ponieważ straszy podskórnie, zapadając przez to w pamięci.

niedziela, 5 grudnia 2021

Polskie romkomy - XIV

Zdolny, choć zidiociały kucharz Pietrucha ku swemu zaskoczeniu trafia na okładkę poczytnego szmatławca i z dnia na dzień zostaje pedofilem. Sesja zdjęciowa przynosi mu wstyd i kiłę. Pietrucha zakochuje się bez pamięci w pojebanej stylistce Zdartej, jednak jego była stalkerka Zlewa - szefowa działu donosów szmatławca i przełożona Zdartej – jest gotowa na wszystko, aby odzyskać względy anormalnego eks-stulejarza. Pietruchę z kolejnych opresji wyciąga jego niezawodny wróg Wallenrod - koneser japońskich konserw i japońskich uczennic. Czy kulinarne beztalencie okaże się również wirtuozem sztuki wydalania?

Polskie romkomy - XIII

Gównianym bohaterem filmu jest Ruchał - współwłaściciel dogorywającej firmy alkoholicznej, który prowadzi smutne życie. Świeżości do jego oddechu nie wprowadza nawet męcząca znajomość z Armatą. Kiedy wydaje się, iż nic nie może zmienić tego zjebanego życia, do drzwi mieszkania Ruchała puka dwuletnia Skamielina. Cała dotychczasowa zawartość żołądka zostaje zwrócona.

Polskie romkomy - XII

Zołza jest starą, brzydką i debilną dziewczyną. Żaden żul nie może oprzeć się jej zapachowi, wszyscy gotowi są wyrzygać dla niej całą zawartość żołądka, obsypywać kamieniami, byle tylko zdobyć szparę beznadziejnej dziewczyny. Ona zręcznie wykorzystuje swój odpychający zapach, tym bardziej, że sama nie zaznała jeszcze bolca, jakim obdarzają ją nieszczęśni menele. Ale wszystko do czasu. Kiedy poznaje ojca Mateusza, odkrywa, co znaczy chapać dzidę.

sobota, 4 grudnia 2021

Potwór XVIII - W paszczy szaleństwa

Scena jak z koszmaru. Uciekasz jakimś korytarzem przed zgrają potworów, których nawet nie da się opisać. Biegniesz ile sił w nogach, ale jakoś dystans między tobą, a monstrami się nie zmniejsza. Wręcz przeciwnie maleje. Stwory są już coraz bliżej, czujesz ich oddech na plecach. I wtedy się budzisz. Jest to opis jednej ze scen w filmie "W paszczy szaleństwa" z 1994 roku. Obraz ten powstał, jak prawie co drugi film na świecie, na podstawie opowiadania Człowieka Jeża. Jest to historia pewnego zatwardziałego sceptyka, który powoli traci grunt pod nogami zdrowego rozsądku i zatapia się w matnię szaleństwa. Czyli normalna weekendowa rutyna. Potwory w tej produkcji występują, ale w dość krótkich sekwencjach. Można jednak wystarczająco dużo zobaczyć, by uznać, że są imponujące i osoba odpowiedzialna za ich stworzenie wykazała się sporą inwencją i umiejętnościami. Ich budowa jest nietypowa, ponieważ zdają się ich nie obowiązywać ziemskie standardy biologiczno-fizyczne, dobrze znane z innych produkcji. Ręka, noga, mózg na ścianie - tak ich można opisać. Dzieje się tak gdyż pochodzą one z miejsc gdzie człowiek błyskawicznie traci rozum. Przybywają z odmętów podświadomości, z miejsca poza ludzkim poznaniem. Z samych piekielnych czeluści lub też z innego, ukrytego dla nas wymiaru, gdzie oszczędzają prąd. Krótko mówiąc z ciemnej dupy. Przyzywa je pewien zmurszały Niemiec. Bohater filmu znajduje schronienie w szpitalu psychiatrycznym, co ostatecznie ratuje mu życie. Potwory zaś triumfują. Zamienił stryjek siekierkę na kijek.

czwartek, 2 grudnia 2021

Luźne gatki - Diuna! Co? Ty ku*wo.

Niedawno na ekrany kin weszła długo oczekiwana ekranizacja powieści Franka Herberta "Diuna". Karkołomnego zadania przełożenia tej grubej knigi na język filmowy podjął się niejaki Dennis Villeneuve. Jest to znany w środowisku jegomość, jeden z bardziej obecnie cenionych twórców, zarówno przez publikę, jak i krytyków. Do tego miał już udane doświadczenia z gatunkiem science fiction. Nic więc dziwnego, że premiera "Diuny" była gorączkowo wyczekiwana, a oczekiwania rosły. Ja również nie omieszkałem się z nią zaznajomić, ale ponieważ mam fobię społeczną i siedzę zamknięty w piwnicy to oglądałem "Diunę" na smartwatchu.

Mało kto wie, że istniał także projekt polskiej Diuny - miał ją reżyserować tandem Bareja/Gruza, a w roli czerwia chciano obsadzić całą załogę Zakładów Produkcji Mięsa w Zamościu. Wracając do tematu, jednak kiedy w końcu nadszedł ten czas, ten wieczór, gdy każdy mógł się na własne oczy przekonać czy Denisowi się udało, czy nie. I trzeba przyznać, że według ogólnej opinii krytyków, jak i widzów wyszedł z tego zadania z tarczą. Najnowsza "Diuna" jest za coś chwalona. Chyba za wizualne piękno, wysmakowanie kadrów, jak i plastyczność. Zasadniczo za sprawy techniczne. Inne aspekty produkcji też są chwalone, ale szczerze to nie wiem dokładnie jakie. Chodzi chyba o wierność książkowemu oryginałowi. Ja powieści nie czytałem, przyznaję się bez bicia. Kto normalny by czytał coś, co składa się z sześciu tomów, każdy po kilkaset stron. Tylko że tak naprawdę to czy ktoś czytał "Diunę", czy nie, nie ma znaczenia w kontekście filmu i jego oceny. Film jest to osobne dzieło i nie powinien być oceniany na podstawie adaptowanego materiału. Film musi bronić się sam, korzystając z narzędzi typowych dla tej dziedziny sztuki. A zatem uważam, że jak najbardziej mam prawo oceniać "Diunę" Villeneuve'a, czy też każdej innej osoby, która ją ekranizowała. A jedną z tych osób był niesławny David Lynch. Jego wersja powieści Herberta, pochodząca z 1984, jest już dotknięta zębem czasu i z reguły uważa się ją za niewypał. Rozumiem te zarzuty, darzę jednak ową wersję pewną dozą sentymentu i sympatii. Jednakże do tego jeszcze dojdziemy. Najpierw powiedzmy coś o "Diunie" z 2021 roku. Jest długa. To się po pierwsze rzuca w oczy. Nic w sumie dziwnego. Książka też jest długa. Niektórzy twierdzą nawet, że nie da się jej odpowiednio zekranizować. Villeneuve wraz z ludźmi ze studia doszli do wniosku, że będzie trzeba podzielić obraz na kilka części. Ja o tym nie wiedziałem i gdy seans zbliżał się do końca, narastała moja niecierpliwość i obawa, że finał będzie "ucięty". Jak się okazało to tylko początek. Początek, który niezbyt zachęca do sięgnięcia po kolejne, nadchodzące części. 

Jaki mam zatem problem z dziełem Villenueve'a? Główny zarzut jest taki, że jego film jest pozbawiony życia. Jest wyzbyty z jakichkolwiek oznak energii. Jest mdły jak mydło. Ktoś może powiedzieć, że taki był plan i wynika to z faktu, że akcja dzieje się w odległej przyszłości na planecie, będącej wielką pustynią. Albo, że "Diuna" to dzieło filozoficzno-religijne i dlatego należy ją przede wszystkim kontemplować. No niby tak, ale też i nie. Uważam, że każde dzieło, nawet tego typu musi mieć jakieś "zacięcie", zęba. Musi być po prostu jakieś. W "Diunie" tego nie widzę, jest nijaka. Obraz pozbawiony jest również jakiegokolwiek klimatu, czyli cechy, która jest nieraz ważniejsze od fabuły i wszystkich pozostałych aspektów. Długie ujęcia na wydmy, monumentalne, wygenerowane przez komputer budowle czy statki tego klimatu nie zapewniają. Całość wygląda jak wycięta z kartonu dekoracja. Poza tym wszystko utrzymane jest w jednej tonacji kolorystycznej, przez co widoki zlewają się w jedno tło. Brakuje jakby kontrastu. Albo coś jest ciemne (wnętrza), albo jasne (defilady) albo rozmyte (pustynia). A to wszystko i tak jest tylko "narysowane" przez komputer. Pewnie dlatego nie wygląda autentycznie. Zatem argument o wizualnej jakości produkcji do mnie nie przemawia. Dopieszczone kadry to ledwie tani ozdobnik. Filmowy lukier. Pustostan, który nic nie wnosi ani nie wpływa dodatnie na wartość dzieła.

Jeśli chodzi o fabułę, to wiedziałem czego się spodziewać, ponieważ oglądałem film z 1984 roku. Była ona nieco dziurawa i chaotyczna. Musiano wspierać się narracja z offu, aby widz wiedział w ogóle, o co biega. Podobnie jest w przypadku dzieła Villeneuve'a. Różnica polega jednak na tym, że u Lyncha mimo wszystko było jakieś tempo akcji, była arytmia, jakieś zwroty. W przypadku Kanadyjczyka fabułę przyrównałbym do płaskiej linii albo jednego, monotonnego dźwięku. Jego film nie ma zwyczajnie struktury. Zaczyna się z dupy, potem coś tam się niby dzieje, a potem nagle się kończy. Nie ma początku ani finału. Wstęp narracyjny zaczyna się ni z gruszki, ni z pietruszki, tak jakby to był tylko kolejny trailer, a nie już konkretny film. W ogóle cała "Diuna" Villeneuve'a prezentuje się jak jeden wielki, rozwleczony trailer. Widz cały czas czeka, aż coś się stanie. Można powiedzieć, że twórcy tym samym budują napięcie i apetyt na dalsze części, ale po co w takim razie ich film trwa ponad dwie godziny? Innym dowodem wskazującym na małą treściwość nowej "Diuny" jest fakt, że cała jej fabula zawarta była w trailerach. Wady, o których wspominam były już tam widoczne. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że nie jest dobrze. Ważną częścią każdej produkcji, zwłaszcza tak epickiej jest muzyka. I tutaj mamy kolejny problem. Otóż soundtrack do "Diuny" skomponował najbardziej przereklamowany kompozytor muzyki filmowej Hans Zimmer. Jest on znany z braku charakteru i własnego stylu, jego kompozycje są generyczne i kiczowate. Nie inaczej jest w przypadku "Diuny". Czego się jednak można spodziewać po Niemcu? Do tego motywy muzyczne są tu jakby użyte w nieodpowiednich momentach.

Dobrze, to poznęcaliśmy się na reżyserze, operatorach i kompozytorze. Teraz czas na aktorów. I tutaj być może leży główny kłopot produkcji. Przykro to przyznać, ale niestety ludzie obsadzeni w "Diunie" najzwyczajniej w świecie nie mają charyzmy. Niczym się nie wyróżniają. Nie mają wielkiego talentu aktorskiego. Są jak manekiny, stoją, albo chodzą, ale to wszystko bez wyrazu. Osobiści uważam, że to szerszy problem naszych czasów, a mianowicie deficyt charakteru wśród aktorów. Brak jest ludzi, którzy potrafiliby coś wyrażać i reprezentować samym tylko wyglądem, spojrzeniem, sposobem poruszania. Grający główną rolę w "Diunie" Villeneuve'a Timothee Chalamet przypomina małego, zagubionego chłopca. Nie ma żadnej prezencji ekranowej. Pozostanie mu chyba granie niepewnych swej seksualności młodzieńców. Grająca jego matkę Rebecca Ferguson jest nijaka do szpiku kości. Ma aparycję przedszkolanki i jest po prostu zbyt normalna. Oscar Isaac, który chyba gra ojca Paula, tez nic od siebie nie wnosi. No może poza siwą brodą. Przydupasy Paula Duncan Momoa i Josh Halleck są jak meble. Momoa poza tym niepotrzebnie śmieszkuje i zachowuje się jak superbohater, który na ogół gra, a nie człowiek z krwi i kości. Nawet moja faworyta Szarlota Rampling jawi się jako jakaś stara raszpla zakryta serwetką. Gra Zendayi ogranicza się do rzucania groźnych spojrzeń spode łba, ale ona i tak miała stosunkowo mało czasu antenowego. Jeśli chodzi o antagonistów rodu Atrydów, czyli Harkonnenów to wyróżniają się właściwie tylko baron Vladimir ten zapaśnik. Obaj udają mrocznych lordów, ale i tak wiadomo, że to przebrani i pomalowani ludzie. Obaj nie stworzyli żadnej kreacji oraz nie sprawiają wrażenia groźnych i bezwzględnych. Jedynym, którego mógłbym pochwalić za rolę, jest Javier Bardem, który ma resztki charyzmy. Przy użyciu skromnych środków udaje mu się wykreować postać tajemniczą, potencjalnie niebezpieczną oraz budząca szacunek. Ba, początkowo nie byłem nawet pewien czy to jego oglądam na ekranie.

Nie sposób tutaj nie wspomnieć obsady z Lynchowej wersji filmu z 1984 roku. I porównanie to wypada na niekorzyść nowej produkcji. Podstawowa różnica to to, że kiedyś powszechni byli tzw. aktorzy charakterystyczni, czyli tacy, którzy mieli specyficzny wygląd, przez co często sam ich widok wystarczyłby wprowadzić jakiś nastrój bądź wiedzę o postaci. Mam tu na myśli ludzi takich jak Brad Dourif, Jürgen Prochnow, Lidia Hunt (nie tylko dlatego, że była niska), Patrick Stewart, Max von Sydow. Można by tu jeszcze długo wymieniać. Najbardziej pamiętne kreacje stworzyli jednak aktorzy tworzący obóz Harkonnenów. Baron Harkonnen w wydaniu Kennetha McMillana jest istną abominacją, karykaturą człowieka. Wzbudza jednocześnie grozę i obrzydzenie, mimo faktu, że wygląda nieporadnie. Jest w nim jednak iskra szaleństwa i nieprzewidywalności. Jest psychopatycznie rubaszny. Drugim wybijającym się złoczyńcą jest oczywiście Feyd-Rautha Harkonnen, sportretowany przez Stinga. Jest to moim zdaniem najlepsze filmowe wcielenie tego brytyjskiego muzyka. Podobnie jak McMillan tworzy on postać dziką, socjopatyczną i lubującą się w przemocy oraz zadręczaniu słabszych. Samo spojrzenie mówi więcej o jego zdegenerowanej naturze niż tysiąc słów. Dodatkowo. Sting był wówczas w świetnej formie fizycznej, miał atletyczne, wymodelowane ćwiczeniami ciało, stale gotowe do ataku jak u jakiegoś drapieżnika. Sam jego chód był sprężysty i świadczył o sile, arogancji i zuchwałości. Śmiem wątpić, by udało się to pobić komuś z obecnych artystów. Harkonnenowie Lyncha byli prawdziwymi freakami. Wybrykami natury. I nie obchodzi mnie tu, że wersja Villeneuve'a jest ponoć bardziej wierna ich książkowemu pierwowzorowi. Najprościej rzec ujmując aktorzy w "Diunie" z 1984 roku przez te ponad dwie godziny seansu byli odgrywanymi przez siebie postaciami. Stali się nimi. Natomiast ci z wersji z 2021 są tylko grupą przebierańców.

Tak więc "Diuna" Villeneuve'a jest moim zdaniem filmem co najmniej średnim. W zasadzie to nie jest nawet film, tylko jakiś wykalkulowany produkt. Nie powstały z wizji artystycznej tylko marketingowej. Jest to kolejna wydmuszka, produkt niczym paczka chipsów, zaserwowany gawiedzi przez upadające, pozbawione oryginalnych pomysłów Hollywood. A czemu zbiera pozytywne opinie oraz zarabia krocie? Dla mnie odpowiedź jest jedna: hype.


Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...