poniedziałek, 3 kwietnia 2023

3 fajne filmy z... - Hiszpania

Jest taki kraj w Jewropie, w którym ciotki pokazują piersi swoim siostrzeńcom, a mężczyźni porównują nawzajem swoje siusiaki. Kraj ten to Hiszpania, a wiem o tych faktach dzięki hiszpańskiej kinematografii. Mimo że w Hiszpanii nic właściwie nie ma, a ludzie są kłótliwi i zbyt bezpośredni, to jednak udało mi się znaleźć trzy filmy z tego dziwacznego rejonu, na które warto zwrócić uwagę.

Pierwsza propozycja pochodzi z roku 2000. I chociaż jest to w istocie koprodukcja to jednak z uwagi na tematykę, jak i klimat, zdecydowanie należy go przydzielić do kategorii filmów hiszpańskich. Tytuł tej produkcji to "Vengo", a opowiada ona o waśniach między cygańskimi rodami. Trzeba tu zaznaczyć, że hiszpańscy cyganie, a konkretnie andaluzyjscy to nie to samo co nasi. A pieśni flamenco w ich wykonaniu to prawdziwe mistrzostwo świata. Reżyser filmu Tony Gatlif to pochodzący z Algierii obywatel świata, a właściwie to obywatel Europy. Jego dzieła są niejednorodne kulturowo oraz produkcyjnie. Czerpie on garściami z dziedzictwa kulturowego Starego Kontynentu, ukazując życie prowincji, z dala od miejskiego zgiełku i blichtru. Nie inaczej jest w przypadku "Vengo". Przedstawia ono z bliska społeczność dla nas egzotyczną, odległą i na pewno taką, z którą mało kto miał prawdziwy kontakt. Robi to w sposób nad wyraz naturalny i niewymuszony. Nie jest to laurka ani tania eksploatacja. Widać, że Gatlif zna charakterystykę ludzi, o których opowiada. Jest poniekąd częścią tego świata. "Vengo" łączy w sobie elementy dramatu obyczajowego, musicalu czy nawet kryminału. Jest barwny tak jak postacie, które go tworzą. Rdzeniem ich codziennej egzystencji jest taniec, muzyka i śpiew. Ponieważ akcja ma miejsce w Andaluzji, więc oczywiste jest, że głównym narzędziem tu użytym jest flamenco. Nie jest to jednak ta wersja muzyki, jaką znamy z telewizji bądź koncertów. Nie ma tu czerwonych sukni z falbanami, pięknych tancerek czy wirtuozerskiej gry na gitarze. Są prawdziwi ludzie, z krwi i kości. Nie ma pięknego śpiewu, jest za to swoisty krzyk istnienia. Flamenco rodzi się z trudu i znoju życia poza głównym nurtem, niejako na marginesie społeczeństwa. "Vengo" to pełnokrwisty obraz emocji od euforii po rozpacz. Porywający i autentyczny obraz cierpienia i pasji życia. Muzyka, taniec, miłość, honor, lojalność, zemsta i śmierć.

Kwestie nielegalnych uchodźców u nas na tapecie znalazły się całkiem niedawno. Inne kraje muszę się jednak zmagać z tym problemem od lat i nie jest on dla nich niczym nowym. Jednym z takich krajów jest Hiszpania, tym bardziej z uwagi na uwarunkowania geograficzne i bliskość Afryki. Obrazem, który porusza ów temat, jest "Bwana" z 1996 roku. Jak widać, jest to już całkiem odległy czas. Wystarczy wspomnieć, że w tym samym roku Budka Suflera obchodziła stulecie pracy scenicznej. "Bwana" to w języku suahili znaczy Pan. Film przedstawia nam perypetie pewnej typowej, szpanelskiej rodziny z klasy średniej. Ojciec taksówkarz, matka jędza i para nieistotnych dzieciaków. Ludzie ci trafiają nad morze, po drodze będąc zaczepiani przez lokalnych oprychów. Na miejscu spotykają Ombasiego, który przedostał się łodzią do wybrzeży kraju. W okolicy wałęsają się również niemieccy neonaziści. Nietrudno się domyślić, że z owej mieszanki nie zrodzi się nic dobrego. Ombasi okazuje się dobrodusznym człowiekiem, który znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Próbuje on uzyskać pomoc od hiszpańskich mieszczuchów, którzy jednak reagują na jego obecność nerwowo i nieco bojaźliwie. Ich niechęć jednoznacznie łączy się z kolorem jego skóry. Nie przeszkadza to jednak żonie taksówkarza w rojeniu sobie fantazji erotycznych na jego temat. Mamy więc tutaj do czynienia nie tylko z ludzkim tchórzostwem, ale także i hipokryzją. Mimo iż uchodźca ratuje skórę wczasowiczom, nie potrafią oni odwdzięczyć mu się w sytuacji, gdy to on potrzebuje pomocy. "Bwana" to seans, który nie pozostawia obojętnym i budzić może gniew na bierność bohaterów, którzy nie potrafią się zachować, jak na przyzwoitych ludzi przystało. Nie wiem, czy zamysłem reżysera było ukazanie białej rasy w złym świetle, lecz jedyną jasną postacią jego dzieła pozostaje nieszczęsny Ombasi. "Bwanę" określiłbym jako typowo hiszpański dramat o ludzkim tchórzostwie i braku odwagi cywilnej oraz krytykę klasy średniej, jak i ogólnie białasów.

Ostatnia propozycja to film "Dzikie historie" z 2014 roku. Liczba mnoga w tytule nie jest żadną pomyłką, jako że na obraz ten składa się kilka pomniejszych sekwencji. Kilka przypowiastek z morałem tworzy tu zgrabną całość. Wszystkie segmenty opowiadają o wysoce stresujących sytuacjach oraz o tym, jak bohaterowie tych wydarzeń zachowują się w trudnych momentach. Nie będę się tu bawił w przytaczanie fabuły każdej historii z osobna. Wystarczy wspomnieć, że mamy tu do czynienia z radykalnymi postawami. Z tego, co kojarzę to postacie w filmach hiszpańskich, ale także włoskich czy francuskich często właśnie wpadają w furię z byle powodu. Nie wiem na ile to prawda, ale sądząc po "Dzikich historiach" większość z nich to niezrównoważeni ekstremiści. A może są to tylko jednostki, które zwyczajnie osiągnęły swój stan krytyczny i pękły? U nas w Polszy również jesteśmy narażeni na codzienny stres i nerwy. Sam się nieraz zastanawiam, jak jeszcze daję radę w tym grajdole z powrozem na szyi, gdzie zewsząd atakuje mnie agresja, brak empatii i szacunku dla drugiego człowieka. Czasem czuję się jak wypuszczony z lasu, maniakalny zabójca straconego czasu - tak pisał sam Mickiewicz i ja się z tymi słowami identyfikuję. Cytując innego wieszcza Marię Słowacką "Skłonności agresywne człowieka nie są wrodzone, lecz powstają w wyniku reakcji na bodźce płynące z zewnątrz. Są skutkiem konfliktu między nim a kulturą, która tłumi twórcze możliwości człowieka" można powiedzieć, że ataki agresji nie muszę koniecznie świadczyć o tym, że ktoś jest z natury agresywny, lecz został na takiego "wychowany" przez otoczenie i jest poniekąd ofiarą systemu. Tak jak, chociażby Carl Panzram lub Gary Gilmore. Ja np. czuję się jak spętane, dzikie zwierzę w klatce, które ktoś całe życie dźga kijem przez kraty. I nie wiem co się stanie, gdy zerwę kiedyś sznury i wydostanę się z klatki na zewnątrz.

Jak widać, nawet tacy zwykli za przeproszeniem, Hiszpanie potrafili nakręcić co najmniej trzy filmy warte uwagi. Świadomie unikałem tu najbardziej znanych hiszpańskich nazwisk świata kina jak Almodovar, Bunuel, Saura, Puyol czy Raul Gonzalez Blanco. Zresztą w tym latynoskim, filmowym koglu-moglu państwowe granice się często zacierają. Produkcje z tego kręgu kulturowego cechują się ekspresyjnością, szaleńczym wręcz pragnieniem kosztowania życia wbrew przeciwnościom losu, spontanicznością, nieprzewidywalnością i grubymi brwiami. Ich tematyka dotyka ludzkich emocji, smutków i radości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...