środa, 23 sierpnia 2023

TOP 10: Animal attack

Nie jesteśmy sami na Ziemi. Żyją na niej także inne organizmy. Wśród nich wyróżnić można tak zwane zwierzęta. Na co dzień nie mamy w sumie z nimi wielkiego kontaktu. Psów i kotów nie liczę, bo to są udomowione gatunki. Oprócz tego są gołębie i gawrony, ale na nie nikt nie zwraca uwagi. Owadów znowuż prawie nikt nie lubi i postrzegane są one jako natrętni intruzi. Takie prawdziwe, dzikie zwierzęta znamy bardziej z filmów. Wiem, że w niektórych miastach pojawiają się dziki, które się tam osiedlają, zabierając ludziom miejsca pracy, ale są to jednak wyjątki. Większość z nas mieszka w miastach, gdzie trudno uraczyć wilka, lwa czy rosomaka. A takie stworzenia właśnie mogą głównie stanowić zagrożenie dla ludzi. Czasem zdarza się, że dochodzi do konfrontacji między światem ludzkim a naturą. Ponieważ są to zgoła odmienne uniwersa, spotkania owe mogę mieć wrogi i gwałtowny przebieg. O tego typu sytuacjach opowiadają właśnie filmy określane potocznie mianem animal attack. Termin ten nie określa tradycyjnego, osobnego gatunku filmowego, jest raczej rodzajem podgatunku przypisanego do innych, głównych takich jak horror czy thriller. W każdym razie jest popularny i mocno obecny zwłaszcza w kulturze amerykańskiej. Daje on spore pole do popisu filmowcom, jako że zwierząt na świecie jest dużo. I rzeczywiście pomysłowość twórców w tej materii nie zna granic. Wystarczy wspomnieć chociażby słynne dzieło "Zabójcze ryjówki". Mnie animal attack kojarzą się głównie z raczej tanimi produkcjami z lat 70. które nastawione były na łatwy i szybki zysk. Ich fabuła była prosta jak budowa cepa, a główną atrakcją miały być sceny szokujące widza. Oczywiście są też wyjątki, czyli filmy z większym budżetem i znaną obsadą. Jeden z nich zapoczątkował zresztą popularność nurtu. Na ogół jednak jest to specyficzna rozrywka dla osób, które lubują się w kampowych klimatach. I między innymi dlatego pomyślałem, że zasługuje on na osobną topkę.


10. Aligator 1980


Jednym z najbardziej charakterystycznych maneaterów obecnych w świecie kina jest krokodyl. Zwłaszcza za oceanem, gdzie zwierzę to znane jest bardziej pod nazwiskiem Aligator. Z licznych pozycji, opowiadających o walce z tym wodnym potworem wybrałem obraz "Aligator" z 1980 roku. Jest to chyba najbardziej zgodna z kanonem wersja mitu o amerykańskim gadzie. Ciężko nieraz stwierdzić co było pierwsze, prawda czy legenda. W tym przypadku prawdą jest film, a legendą jego treść. Historia ta opowiada o małym aligatorze, który został spłukany w kiblu za młodu, a potem dorósł w kanałach do monstrualnych rozmiarów i zaczął pożerać ludzi. Każdy z nas słyszał chyba tę opowieść. Nie wiem ile w niej prawdy, ale idealnie nadawała się ona do przeniesienia na ekran. "Aligator" to film raczej z drugiego szeregu. Nie jest to może kino klasy B, chociaż może momentami się o takie ocierać. Pamiętam, że ja byłem pozytywnie zaskoczony poziomem jego realizacji. Posiada on niezłą obsadę, która gwarantuje odpowiednią jakość. Tworzą ją głównie aktorzy charakterystyczni, co zawsze postrzegam za zaletę. Sceny z udziałem gada również nie zawodzą. Nie widać w nich żadnej taniości i nie budzą poczucia zażenowania. Jest to porządny animal attack, który umiejscowić należy zdecydowanie w kategorii tych zacnych produkcji. I co chyba najważniejsze sam nie traktuje się zbyt poważnie, zachowując dystans do gatunkowych kliszy.

9. Na szlaku 2014


Niedźwiedź to na pewno bardzo ikoniczne zwierzę. I także kino wiele razy brało go na tapetę jako stwora atakującego biednych ludzi, na ogół zagubionych biwakowiczów. Pierwszym przykładem jest bodajże film "Grizzly" z 1976 roku. Było tych filmów kilka, ale trzeba też przyznać, że prawie wszystkie one nie prezentowały odpowiedniego poziomu jakości. Trudno zatem wybrać jakiś z nich i umieścić na liście TOP 10 jako ten najlepszy. Ja jednak zdecydowałem się jeden z nich umieścić. Jest to dość mało znana produkcja z 2014 roku, na którą natrafiłem przypadkiem. Jej polski tytuł to "Na szlaku". Jest to prosta historia o tym, jak para mieszczuchów gubi się w lesie i napada ich niedźwiedź. Z tego co wiem to za inspirację do scenariusza posłużyły tutaj prawdziwe wydarzenia. Nie to jest jednak w tym wszystkim najciekawsze. Elementem, dla którego warto się zaznajomić z tym dziełem, są sceny ataków drapieżnika. W naszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że wszystko jest komputerowe. Dlatego właśnie twórcy "Na szlaku" zasługują na wyróżnienie i pochwałę. Udało im sie nakręcić film z prawdziwym zwierzęciem i do tego jeszcze stworzyć bardzo realistyczne sceny jego ataku. Potęguje to nastrój grozy oraz wpływa pozytywnie na odbiór i realizm produkcji. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to pod tym względem najlepszy film, jaki widziałem. Nic zatem dziwnego, że umieszczam "Na szlaku" na liście animal attack jako przedstawiciela Ursus arctos.

8. Nocne skrzydła 1979


Gdy idzie o kinowe atakowanie ludzi, to najlepiej zdają się do tego pasować wielkie, majestatyczne drapieżniki. Niektórzy twórcy postanowili jednak podjąć się zadania bardziej wymagającego i ambitnego, wyznaczając na ludzkich wrogów zwierzęta dużo mniejsze. Mniejsze nie znaczy jednak gorsze. Tym bardziej, jeśli występują w dużych ilościach. Przypadek taki obserwujemy w pochodzącym z 1979 roku obrazie "Nocne skrzydła", gdzie głównymi antagonistami są rzesze nietoperzy-wampirów. Powstał on w złotej erze dla omawianego podgatunku horroru, czyli latach 70. I klimat tej epoki jest wyczuwalny w każdym jego elemencie. Już sam początek wita nas charakterystycznym motywem muzycznym autorstwa zacnego Henry'ego Mancini. Miejscem zaś akcji jest jakieś zadupie w Nowym Meksyku, co również idealnie wpisuje się w charakterystykę tanich horrorów. Piszę tani, lecz jest to termin trochę niesprawiedliwy w stosunku do "Nocnych skrzydeł". Produkcja trzyma bowiem bardzo porządny poziom, jeśli chodzi o grę aktorską oraz wykonanie. Cechują ją piękne wizualnie kadry oraz spokojny ton. Ktoś może powiedzieć, że brak szybkiego tempa jest właśnie wadą filmu, ale myślę, że cała reszta to rekompensuje. Na pewno nie jest to kino eksploatacji epatujące krwią oraz ludzkimi flakami. Działa na głębszej płaszczyźnie eksplorując wiele tematów takich jak, chociażby konflikt między tradycyjnymi wierzeniami a potrzebą rozwoju. Ta wielowarstwowość nadaje oczywiście dziełu jakości. "Nocne skrzydła" nie oferują wielu scen z udziałem nietoperzy. W sumie mamy tu do czynienia z dwoma zmasowanymi atakami. Zabieg ten nie wpływa jednak negatywnie na odbiór obrazu. Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że nawet podsyca głód widza na więcej i wzmacnia oczekiwania. Oczekiwania, które moim zdaniem zostają zaspokojone.

7. Duch i Mrok 1996


Filmy z rodzaju animal attack to na ogół tanie horrory o naciąganej fabule. Jest jednak film, który jest czymś więcej, a to z uwagi, że opowiada o prawdziwych wydarzeniach. Mowa tu filmie o "Duch i Mrok" z roku 1996. Opowiada on historię dwóch lwów ludojadów, które odpowiedzialne były za liczne ataki na ludzi w afrykańskim Tsavo na początku XX wieku. Oczywiście fabuła dzieła została nieco podrasowana w stosunku do prawdziwych wydarzeń, ale jej ogólny zarys pozostał zgodny z nimi. W porównaniu do większości animal attack "Duch i Mrok" to dzieło, za którym stoją o wiele większe pieniądze oraz znane nazwiska. Dwie główne role zagrali jeszcze szczupły Val Kilmer oraz jeszcze nie stary Michael Douglas. Udało im się stworzyć jakieś kreacje i stanowią oni o sile filmu. Inne jego zalety to niezłe sceny akcji, umiejętne budowanie napięcia oraz epickie krajobrazy. "Duch i Mrok" to prawdziwe kino przygody. Od początku seansu towarzyszy nam poczucie ekscytacji, stanowiące swoistą mieszankę oczekiwania, tajemnicy i czyhającego w ciemności nocy zagrożenia. Najciekawszą jednak stroną produkcji pozostaje sama historia, która wydaje się nad wyraz niesamowita i wręcz trudna do uwierzenia. W filmie użyto między innymi prawdziwych zwierząt, a sceny z ich udziałem budzą uznanie oraz grozę po dzisiaj. Warto zaznajomić się z tą pozycją, chociażby po to, by poznać kulisy owych pamiętnych i nietypowych wydarzeń.

6. Arachnofobia 1990


Czas na pozycję różniącą się od pozostałych na liście. "Arachnofobia", bo o niej mowa, to bowiem film komediowy. Jest to docelowo horror, jednak z rodzaju tych, gdzie poziom humoru jest bardzo mocno zaznaczony. Arachnofobia to lęk przed pająkami i jak zatem się nietrudno domyślić opowiada o ataku roju pająków na pewne małe miasteczko w USA. Zdanie to zawiera w sumie całą fabułę i nie ma sensu tu nic więcej dodawać. Jak wspomniałem, produkcja nosi znamiona horroru komediowego. Żarty nie są tu obecne na każdym kroku, ale jest ich wystarczająca ilość. W parze z nią idzie jakość, która sprawia, że na twarzy widza pojawia się niejednokrotnie uśmiech. Głównym celem filmu jest jednak straszenie. W tym celu posłużono się zwierzęciem, które jest bodajże najbardziej znienawidzonym przez ludzi. Żadne inne stworzenie nie wzbudza chyba tyle lęku oraz obrzydzenia. Mowa tu o pająkach. Wynikać to może z tego, że każdy chyba ma z nimi kontakt. Żyją one w naszych domostwach i można je z łatwością napotkać, na ogół w mało komfortowych okolicznościach np. podczas kąpieli. Ludzie boją się pająków i ten oczywisty wybór posłużył twórcom do stworzenia produkcji o dużym ładunku emocjonalnym oraz potencjale rozrywkowym. Ja pająków się nie boję, dopóki nie zaczną się ruszać. A jeśli jest ich cała chmara, to atak paniki jest gwarantowany. Poza wartością stresogenną głównym atutem dzieła jest obsada. Tworzy ona istną paradę barwnych postaci, które jednocześnie dostarczają momentów komediowych, jak i umilają seans swoją oryginalnością. "Arachnofobię" oglądałem kilka razy i jest to jeden z tych typów filmów, które mogę oglądać za każdym razem, gdy trafię na niego w telewizji. Niech sam ten fakt wystarczy za rekomendację.

5. Orka - wieloryb zabójca 1977


"Orka - wieloryb zabójca" to polski tytuł filmu o pewnej orce. Człon "wieloryb zabójca" występuje w naszej wersji językowej głównie chyba po to, aby ludzie nie pomyśleli, że jest to film o oraniu pola albo coś. Chodzi tu bowiem o tę zwierzęcą orkę. Obraz ujrzał światło dzienne w 1977 roku, czyli dwa lata po premierze "Szczęk" Spielberga i nie da się ukryć, iż powstał na fali popularności filmu o rekinie. Świat kina od zawsze chyba zna bowiem ten schemat - jeśli powstaje jakiś dochodowa produkcja, to zaraz jak grzyby po deszcze tworzone są jego tak zwane rip offy, czyli po naszemu zrzynki. Ich twórcy mają na celu wykorzystanie popularność pierwowzoru, aby nabić własną kabzę. Na ogół dzieła te nie grzeszą jakością, będąc mało subtelnymi kopiami bardziej znanych tytułów. W przypadku "Orki" jednak trzeba uczciwie przyznać, że jest to obraz skądinąd udany. Przede wszystkim udało się na planie zgromadzić całkiem znane nazwiska. Mam tu na myśli głównie Richarda Harrisa oraz Charlotte Rampling. Zwłaszcza Rampling była w tamtym czasie dość popularna i rozchwytywana. Innym znanym nazwiskiem w obsadzie jest Bo Derek, kolejna gwiazda dekady. Nie należy także zapominać o Willu Sampsonie, czyli pamiętnym Wodzu z "Lotu nad kukułczym gniazdem". W "Orce" wcielił się on w Umilaka i rzeczywiście jego obecność na ekranie umila seans. Fabuła filmu kręci się wokół zemsty pewnego samca orki na złym rybaku, który zabił jego żonę wraz z dzieckiem. Jest to treść nieco wyssana z palca. Orki są znane ze swej inteligencji oraz niezłej pamięci, ale nie są raczej do tego stopnia mściwe. Sceny z udziałem zwierzęcia są bardzo dobrze nakręcone oraz wyglądają autentycznie. Twórcom udaje się też, być może w sposób mało subtelny, ale jednak wzbudzić w widzu poczucie smutku i współczucia względem morskiego ssaka. Ostatecznym argumentem, który dla mnie przynajmniej, wpływa pozytywnie na ocenę dzieła, jest fakt, że to orka właśnie jest tutaj sportretowana jako pozytywny bohater i to ona ostatecznie wygrywa to starcie natury z bezdusznym człowiekiem. I jest to chyba jedyny taki przypadek w świecie kina animal attack.

4. Razorback 1984


Wspominałem już parę razy na blogu, że jestem fanem kina australijskiego. Cenię sobie jego surowy klimat oraz szczerą naturę. Nie inaczej jest z pochodzącym z roku 1984 horrorem "Razorback". W dziele tym głównym antagonistą jest olbrzymi dzik. I kiedy mówię olbrzymi, to mam na myśli ogromny. Monstrualnych rozmiarów bestia terroryzuje australijski outback i jego nielicznych mieszkańców. Pewien mężczyzna musi się jednak zmierzyć z potworem, aby odnaleźć i uratować swoją zaginioną żonę. O filmie tym słyszałem już od dawna. Długo jednak nosiłem się z zamiarem obejrzenia go. Szczerze to wydawało mi się, że jest to jakieś wyjątkowo tanie dzieło, które jest dość toporne, by nie powiedzieć prymitywne. Jak się jednak okazało, myliłem się i spotkało mnie miłe zaskoczenie. Zawsze jest lepiej miło się zaskoczyć niż niemiło rozczarować. "Razorback" to film, który oferuję prostą rozrywkę, zaserwowaną jednak w bardzo atrakcyjnej wizualnie formie. To właśnie ten aspekt filmowego rzemiosła wybija się na pierwsze miejsce, jeśli chodzi o analizę omawianego obrazu. Byłem doprawdy zdziwiony, jak wiele wysiłku włożono w to, by zwykły film o przerośniętym dziku, prezentował się tak efektownie. Poszczególne kadry z filmu są naprawdę imponujące, dodając całości iście wielkoekranowego sztychu. Inne elementy warte podkreślenia to barwne postacie, atrakcyjne sceny akcji czy też profesjonalne efekty praktyczne. Oferuje widzowi dużo więcej, niż można by się spodziewać po zwykłym animal attack.

3. Ptaki 1963


Każdy zna Alfreda Hitchcocka. Mam na myśli tego reżysera. Nie każdy jednak kojarzy go z filmami typu animal attack. Nawet ja tego nie robiłem. Jedno z jego najsłynniejszych dzieł podchodzi jednak zdecydowanie pod tę kategorię. Chodzi mi mianowicie o "Ptaki" z roku 1963. Za czasów mojej młodości był to film, który każdy znał i widział chociaż raz. Absolutny klasyk gatunku. Obecnie nie wiem, jak jest i czy młodsi widzowie są zapoznani z tą pozycją. Wspominam o tym, ponieważ jest to dzieło na mojej liście może i najbardziej znane. Na pewno jedno z dwóch najbardziej znanych. Uważam, że jest to ten przypadek, w którym jakość obrazu idzie w parze z jego sławą. Fabuła "Ptaków" jest podobna do każdego innego animal attacku. Po prostu jakieś małe, prowincjonalne miasteczko zostaje pewnego dnia nagle napadnięte przez zwierzęta. W tym przypadku jest to cała ptasia populacja, co oferuje bardziej intensywne doznania. Dla mnie film ten budują pamiętne ujęcia, które na trwałe wryły się w moją pamięć. Do historii przeszła, chociażby scena z atakiem na placu zabaw. Powolne budowanie napięcia w tym przypadku ociera się o perfekcję, stanowiąc prawdziwy majstersztyk filmowego rzemiosła. Ogólnie trzeba przyznać, że praca twórców z materiałem żywym (ptaki) zasługuje tutaj na osobne uznanie. Jest to widoczne na przykład w innej symptomatycznej scenie ewakuacji z domu opanowanego przez ptaki. Innym ciekawym aspektem realizacji było wypuszczanie agresywnych zwierząt na nic niepodejrzewającą aktorkę Tippi Hedren. Tak głosi legenda. Sama jednak myśl, że reżyser w taki sposób znęcał się nad bezbronną kobietą, jest intrygujący oraz inspirujący. Trudno napisać o "Ptakach" coś, co nie byłoby powielaniem sloganów. Jest to na pewno film, który mimo upływu dekad nadal potrafi trzymać w napięciu powoli, wzbudzając poczucie grozy. Potrafił on uczynić ze zwykłych i niepozornych, obecnych w naszym codziennym otoczeniu ptaków śmiertelne zagrożenie. Stał się tym być może inspiracją dla całego podgatunku horroru, który największe triumfy zaczął święcić dekadę później.

2. Cujo 1983


Złe filmowe zwierzęta to na ogół dzikie, niebezpieczne drapieżniki albo takie, które żyją w dużych stadach. Nikt raczej nie próbował uczynić animalistycznego złoczyńcy z czegoś powszechnie postrzeganego jako dobre i przyjazne człowiekowi. Z czegoś takiego jak pies. Wyjątkiem od tej reguły jest amerykański horror "Cujo" z 1983. Film powstał na podstawie książki Stephena Kinga, której oczywiście nie czytałem, ponieważ nie umiem czytać. Jak to śpiewał Kazik, do mnie przemawia bardziej obraz telewizyjny. "Cujo" opowiada o pewnej matce z dzieckiem, którzy zaatakowani zostają przez dużego psa. Jego agresja budzi się po tym, gdy zostaje on ugryziony przez chorego nietoperza (znowu ci imigranci). Atak czworonoga ma oczywiście miejsce z daleka od cywilizacji, gdzieś na jakimś odludziu. Jak to w wielu przypadkach animal attack bywa, fabuła nie jest skomplikowana. Nie o to tu jednak chodzi. Fakt ten nie przeszkadza w stworzeniu trzymającego w napięciu widowiska. Nie lada sztuką jest utrzymać uwagę widza przy tak, zdawałoby się, ograniczonej przestrzeni. Bohaterka bowiem i jej syn uwięzieni zostają poniekąd przez zwierzę we własnym samochodzie. Osadzenie akcji w jednym miejscu stanowi szczególny rodzaj wyzwania dla filmowców i zawsze, jeśli eksperyment ten się uda, ocena takiego dzieła wzrasta u mnie znacząco. Nie inaczej jest w przypadku "Cujo". Największym jednak jego atutem są bardzo realistyczne sceny z psem. Po raz kolejny o tym wspominam, ale w tym typie filmów jest to jakby nieodzowne. Wiarygodnie wyglądające ujęcia ze stworzeniem dodają tylko autentyczności filmowemu wrażeniu. Wprowadza to nastrój bliskiego niebezpieczeństwa. Trochę tylko szkoda tego psa.

1. Szczęki 1975


Nadszedł czas na zaszczytne pierwsze miejsce. I nie może tu być raczej wielkiego zaskoczenia. Jest tylko jeden film, który może okupować szczyt rankingu. Mam tu na myśli słynny blockbuster Itzhaka Spielberga, czyli "Szczęki". Nie będę się tu rozpisywał o fabule, bo dla każdego jest ona chyba jasna, nawet jeśli nie oglądał filmu albo zrobił to bardzo dawno temu. Jest to dzieło pod wieloma względami epokowe. Po pierwsze był to pierwszy prawdziwy blockbuster, który przyniósł twórcom tyle hajsu, że mogli oni zakupić zapas cukru na cały rok z góry. Był to poniekąd początek końca najlepszej ery w historii Hollywood oraz zapowiedź abominacji, jaką Kraina Snów stała się obecnie. Spielberg może być zatem widziany jako ten zły, który zniszczył rynek filmowy i odpowiedzialny jest za porzucenie artystycznej niezależności oraz wolności wyrazu. Nie to jest jednak tematem tego wpisu. Inny oczywisty wpływ "Szczęk" na kinematografię to zapoczątkowanie nurtu animal attack, który był już wprawdzie obecny w kinie, ale nigdy nie cieszył się aż taką popularnością. Obraz Spielberga doczekał się pierdyliarda rip offów, sequeli i innych wcieleń. Jest bezpośrednim przodkiem słynnej sagi "Rekinado". Zainspirował całą rzeszę produkcji z różnych rodzajów, nie tylko tych mówiących o walce z naturą. Jeśli chodzi o sam film, to jest to prawdziwe arcydzieło gatunku oraz jeden z najbardziej rozpoznawalnych tytułów w historii kina w ogóle. Mimo że kukła rekina wygląda dziś momentami sztywnawo, to nadal potrafi on wzbudzać dreszcze. Efekt ten osiągnięty został poprzez sprawną pracę kamery i wymieszanie ujęć prawdziwych zwierząt z tym nieprawdziwym. "Szczęki" straszą. W sposób mistrzowski budują napięcie oraz atmosferę grozy i zagrożenia. Strach przed głęboką wodą jest tam tak bardzo podsycony, że znam ludzi, u których obraz wywołał talasofobię. Podejrzewam, że ja również należę do tych osób. Uważam, że film jest w stanie wpływać na rzeczywistość ludzi i zmieniać ją. W tym przypadku jest to może negatywny wpływ, ale jednak sam fakt, że to robi, świadczy o jego mocy oddziaływania. Oprócz wzbudzania w widzach podświadomych lęków produkcja oferuje również świetne aktorstwo. Jest to chyba jeden z tych niedocenianych elementów "Szczęk". Na pierwszy plan wybija się tutaj Robert Shaw i jego niezapomniana, ikoniczna rola Quinta, czyli człowieka, który oddycha skrzelami i zjadł już niejednego rekina. Uważam, że bez tej postaci i sposobu, w jaki została wykreowana "Szczęki" nie byłyby tym, czym są. Nie przeszłyby do historii i pozbawione by były poczucia epickości. Monolog Quinta na temat USS Indianapolis to jedna z najbardziej pamiętnych przemów w dziejach. Na koniec wypada wspomnieć o ścieżce dźwiękowej Johna Williamsa na czele z genialnym motywem rozpoznawalnym przez każdego kinomana na Ziemi. Jest to jednak na tyle oczywisty fakt, że nie będę się nad nim rozwodził. "Szczęki" to jedyny godny i naturalny zwycięzca rankingu animal attack, który odcisnął swoje piętno nie tylko w świecie filmu, ale także w życiu jego odbiorców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...