środa, 30 sierpnia 2023

3 fajne filmy z... - Rosja (ZSRR)

Wiem, że może to obecnie niepopularna opinia, ale Ruscy także nakręcili kilka dobrych filmów. Przykro mi. I nie wiem, czy pocieszeniem jest tu fakt, że wybrane przeze mnie pozycje powstały jeszcze w czasach ZSRR. Kino radzieckie czy się to komuś podoba, czy nie, prezentował ogólnie całkiem wysoki poziom. Przyznaję, że nie mam wielkiego doświadczenie, jeśli idzie o ruskie kino po przemianie ustrojowej. Te obrazy, które widziałem, nie przypadły mi do gustu. Radzieckie produkcje kojarzą mi się za to bardzo pozytywnie, cechując się wysokim profesjonalizmem, sporą wrażliwością oraz co chyba najważniejsze, nacechowany narodowym charakterem klimat. W ZSRR powstało z wiadomych względów dużo filmów wojennych. I wiele z nich cenię wysoko. Do mojego zestawienia wybrałem jednak pozycje z nieco innej beczki. Uznałem bowiem, że są one może bardziej interesujące. Poza tym chciałem wybrać dzieła o zróżnicowanej treści, które reprezentują odmienne gatunki i stylistykę.

W 1988 ZSRR chyliło się ku upadkowi. Jednym z ostatnich tchnień radzieckiej kinematografii był film "Psie serce" z tego właśnie roku. Obraz powstał na podstawie opowiadania Michaiła Bułhakowa z 1925. Zostało ono jednak wydane dopiero w 1987 i dlatego może tak późna ekranizacja dzieła. Jego fabuła mówi o pewnym profesorze, który ratuje z ulicy pewnego bezdomnego psa. Nazywa go Szarik (czy każdy ruski pies się musi tak nazywać) i bierze pod opiekę do swojego domu. Robi to, ponieważ ma względem czworonoga własne plany. Przeszczepia mi otóż ludzką przysadkę mózgową. W efekcie tego zabiegu zwierzę zaczyna powoli zmieniać się w człowieka. Niestety po przemianie prezentuje same negatywne cechy ludzkiej natury i ostatecznie zmienia życie profesora w koszmar. By powstrzymać ten proces, naukowiec odwraca proces przemiany, w którego efekcie Szarik ponownie staje się psem. Jak się nietrudno domyślić historia ta ma charakter metaforyczny. A gdy doda się, że akcja ma miejsce niedługo po Rewolucji październikowej, to nie powinno budzić wątpliwości, iż na wydanie tekstu trzeba było czekać ponad sześćdziesiąt lat. Sam film był przeznaczony dla telewizji, a nie kina i trafił nawet rok po premierze na rynek amerykański. "Psie serce" można określić mianem satyry. Nie jest to bowiem komedia, bliżej mu do science fiction, ale takie scharakteryzowanie gatunkowe również nie byłoby pełne. Wątki popularnonaukowe służą tu zwyczajnie do prześmiewczego ukazania jak najbardziej przyziemnej rzeczywistości. Główną zaletą produkcji jest właśnie owa fabuła. Jeśli chodzi o aspekty techniczne, nie można także jej oczywiście niczego zarzucić. Jest to porządnie zagrana i zrealizowana pozycja, czerpiąca z bogatych tradycji kina radzieckiego. Opierając się na wyrazistych kreacjach aktorskich, posiada niemalże teatralny rys. Jest to uniwersalna opowieść o tym, że człowiekowi nieraz bliżej do zwierzęcia niż chcielibyśmy to przyznać, podana w przystępnej, czarno-białej formie.

Ruskie kino nie każdemu musi kojarzyć się z horrorem. Nawet mnie się tak nie kojarzy. Zdarzało się jednak w historii, że i tam powstawały produkcje z tego gatunku. Jednym z takich przykładów jest pochodzący z roku 1967 "Wij". Nie należy mylić go mylić z nowszą wersją powstałą w roku 2014, która jest międzynarodową koprodukcją. Oryginalny "Wij" jest adaptacją opowiadania Nikołaja Gogola. Mimo iż jest charakteryzowany jako horror, to jednak bardziej adekwatnym określeniem jest fantasy. Obraz posiada bowiem iście baśniową otoczkę. Opowiada on o pewnym studencie, który podczas podróży gubi się w lesie i trafia do domu pewnej staruszki. Okazuje się ona być wiedźmą, ale mężczyźnie udaje się od niej zbiec. Następnie zostaje wezwany do odległego miasteczka, aby czuwać przy zmarłej, młodej dziewczynie. Musi on spędzić z nią trzy noce w kościele. W czasie jego czuwania dochodzi jednak do nadnaturalnych wydarzeń. "Wij" to nie jest długi film, ale oferuje wystarczająco dużo doznań, by wy widz nie poczuł się niezaspokojony. Produkcja oferuje wiele atrakcji, dla kinomanów, którzy wyjątkowo cenią sobie niepodrabialny klimat. To właśnie ta gęsta i mroczna atmosfera jest jej znakiem rozpoznawczym i jedną z głównych zalet. Stare filmy mają tę cechę, którą osobiście bardzo cenię, która sprawia, że człowiek przenosi się w zupełnie inny, magiczny świat i zapomina o tym, co otacza go na co dzień. To swoiste poczucie immersji potęgowane jest przez wizualną stronę dzieła. Jest ono przesycone bardzo sugestywnymi obrazami, przedstawiającymi przeróżne stwory oraz zjawiska niepochodzące ze świata ludzkiego. Bardzo dobrą robotę wykonali scenografowie oraz charakteryzatorzy. Udało im się stworzyć prawdziwie baśniową atmosferę dla opowiadanej historii. Na osobną uwagę zasługują efekty praktyczne, które wprowadzają nastrój dziwności oraz prawdziwego niepokoju. "Wij" mimo upływu lat nadal stanowić może przyzwoitą rozrywkę i być idealnym seansem dla widzów lubujących się w klasycznym kinie i ludowych zabobonach.

Jest taki reżyser Andriej Tarkowski. Właściwie to już go nie ma, ale kiedyś był. Jest to bodaj najbardziej znany ruski filmowiec. Stworzył takie dzieła jak "Stalker", "Solaris" czy "Zwierciadło". Obrazy te są słynne z tego, że nikt ich nie rozumie. No może ktoś tam twierdzi, że rozumie, ale ciężko to udowodnić. Ja uważam, że jedyną osobą, która w pełni rozumiała filmy Tarkowskiego, był sam Tarkowski. Jest to reżyser polaryzujący środowisko kinomanów. Niektórzy zarzucają mu mętność i pretensjonalność, a dla innych jest geniuszem. Wybranie jednego z jego produkcji do mojego zestawienia może z pozoru nie wydawać się odkrywcze. Ja jednak chciałem zaproponować pozycję mało znaną i taką, która różni się mocno od bardziej znanych dzieł naszego bohatera. W 1960 roku Tarkowski, będąc jeszcze początkującym twórcą, nakręcił krótkometrażowy film pod tytułem "Mały marzyciel". Trzeba tu zaznaczyć, iż tytuł ten to zbastardyzowana wersja oryginalnej wersji, która brzmi "Walec i skrzypce". Jak widać, obie wersje się znacząco różnią. Tą mającą o wiele więcej sensu i związku z fabułą jest ta druga. Film opowiada bowiem właśnie o walcu i o skrzypcach, a dokładnie to o dwóch osobach nimi operujących. Jednym z nich jest mały chłopiec, który uczęszcza do szkoły muzycznej, a drugi to młody operator walca. Spotykają się oni pewnego dnia na podwórku, gdy mężczyzna staje w obronie chłopca przed starszymi dziećmi, które mu dokuczają. Od tego momentu zaczyna spędzać czas razem i szybko nawiązuje się między nimi nić sympatii. Oczywiście bez żadnych podtekstów. W ZSRR nie było pedofilii. Obraz trwa nieco ponad 40 minut i muszę się szczerze przyznać, iż oglądałem go w języku rosyjskim, ponieważ nie znalazłem nigdzie wersji z lektorem bądź napisami. Nie przeszkodziło to jednak w zrozumieniu fabuły czy też w odbiorze całości. W przeciwieństwie do późniejszych filmów Tarkowskiego "Walce i skrzypce" to produkcja bardzo bezpośrednia, konkretna i nad wyraz prostolinijna. Można powiedzieć, że jej prostota współgra z prostotą jej bohaterów. Są to postacie z krwi i kości, zwykli ludzie ukazani w ich zwykłym życiu. Przedstawiono je bez żadnego upiększania czy zbędnego patosu, bez użycia żadnych kinowych sztuczek. Łatwo się jest dzięki temu z nimi identyfikować. Relacja chłopca z mężczyzną jest jednym z bardziej szczerych przestawień męskiej przyjaźni, jakie spotkałem. Wszystko to ujęte jest w bardzo kameralną, schludną i wizualnie atrakcyjną formę. Dla mnie jest to prawdziwa perełka sowieckiego kina, która potrafi uciec od propagandowego tonu, skupiając się na ludzkiej twarzy naszych wschodnich sąsiadów.


Radzieckie filmidła zapisały wspaniałą kartę w historii kina. Cechowało się na ogół epickością i rozmachem. Tworzono tam epopeje narodowe, których czas trwania wynosił wiele godzin. Nie brakuje jednak również produkcji bardziej stonowanych i skromniejszych. Takie właśnie wybrałem do zestawienia. Kinematografia z jest bardzo specyficzne z uwagi, chociażby na sytuację polityczną, która narzucała twórcom pewne rozwiązania. Można spokojnie stwierdzić, że Rosja stworzyła swój własny styl filmowy, który nie mógł powstać nigdzie indziej. A to jest moim zdaniem ważna cecha, która nadaje kreacjom charakteru i atrakcyjności. Najgorsze co może być to kulturowa globalizacja niszcząca lokalną różnorodność. Niech zatem żyje Pierestrojka i pozostałe Rosjanki, a my cieszmy się reliktami epoki słusznie minionej z nadzieją, że nowe pokolenia czerpiąc z ich tradycji, będą tworzyć obrazy równie udane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...