niedziela, 28 listopada 2021

Filmy na każdą okazję - Andrzejki

Koniec roku to wysyp różnych świąt i okazji. Jedną z nich jest tzw. wigilia imienin Andrzeja, przypadająca na 29 listopada. Właściwie to w nocy z 29 na 30. Nie będę się rozpisywał, na czym polegają obchody, bo każdy zna to na pamięć. Wystarczy napisać, że jest to wieczór, podczas którego tradycyjnie odprawia się wróżby. Przynajmniej kiedyś tak było w czasach gdy wróżby traktowano o wiele poważniej niż teraz. Obecnie Andrzejki to na ogół głównie kolejna okazja, żeby się schlać. Taka nowa, świecka tradycja. Dodatkowo w dzień ten obchodzone są imieniny Andrzeja. Ponieważ sam mam tak na imię postanowiłem umieścić tę okazję na moim blogu w serii "Film na każde święto". Mój wybór jest jednak nieco przewrotny, bo tematyka omawianego filmu w żaden sposób nie dotyczy wróżb, a obraz ten wybrałem ze względu na tytuł. Chodzi mianowicie o "Kolację z Andrzejem" - amerykańską produkcję z 1981 roku w reżyserii Louis Malle. Wybrałem to dzieło ze względu na imię występujące w tytule. Niewiele jest takich przypadków, postanowiłem więc wnieść tu nieco prywaty. Poza tym na teraz nie przyszła mi do głowy żadna inna, warta wspomnienia, pozycja dotycząca wróżb. Produkcja zawiera także polskie wątki, więc łączy się jakoś z naszym krajem. Co ciekawe tytuł polski, jak to często bywa, błędny, ponieważ występuje w nim imię Andre. Andre w żaden sposób nie przypomina Andrzeja. Ciężko powiedzieć czemu tłumacz nadał taki tytuł, być może nie mógł znaleźć polskiego odpowiednika imienia Andre. Pomijając ten fakt, sam film zwraca uwagę przede wszystkim swoją oryginalną konstrukcją. Jak sama nazwa wskazuje, jest to ni mniej, ni więcej tylko zapis rozmowy dwóch mężczyzn w średnim wieku, odbywającej się podczas kolacji w jednej z hotelowych restauracji. Fabuła ta oparta jest na podstawie prawdziwej konwersacji odbytej przez dwóch aktorów André Gregory'ego oraz Wallace'a Shawna, odgrywających również główne role w "Kolacji...". Bohaterowie również są związani ze środowiskiem filmowym, jeden to aktor, a drugi scenarzysta. No i to tyle, jeśli chodzi o treść. Dwóch gości siedzi i gada przez blisko dwie godziny. Niby robią to przy posiłku, lecz mało jest ujęć, na których widocznie by oni coś konsumowali. Ponieważ obaj są, za przeproszeniem inteligentami, tematy ich rozmowy krążą wokół teatru, aktorstwa, natury sztuki, jak i ogólnie pojętego sensu życia. Tytułowy Andre opowiada swemu towarzyszowi Wally'emu o swych przeżyciach z pobytu w Polsce, których doświadczył, będąc członkiem eksperymentalnej grupy teatralnej stworzonej przez Jerzego Grotowskiego. Ten mocny, polski element może być wabikiem dla polskiego widza. Opowieści te łączą ze sobą suche fakty z głębokimi, emocjonalnymi stanami, jakich Andre podczas nich doznawał. Szczerze mówiąc, opisy te nie są zbyt zachęcające. Bardzo nie lubię różnego typu spędów ludzkich, które kierują się nieokreślonymi ideami i mało konkretnymi działaniami. Niezbyt też lubię być dotykany przez obcych, babrania się jedzeniem, jak również zakopywania żywcem. Andre jest dość zafascynowanymi tymi wydarzeniami, twierdząc, że pozwoliły one mu na osiągnięcie odmiennych stanów świadomości. Pozwoliły mu także niejako lepiej poznać siebie oraz swoje ograniczenia.

Druga część filmu przypomina już bardziej dialog niż monolog. Tematyka jest też bardziej szeroka. Powstaje nawet pewien rodzaj konfliktu, gdy Wally stawia tezę, iż tryb życia, jaki on prowadzi, jest nieosiągalny dla zwykłego człowieka, dlatego trzeba umieć czerpać radość z drobnych, codziennych rzeczy jak np. filiżanka kawy. Na co Andre odpowiada, że ta tzw. "normalność" nie jest realna i przypomina bardziej życie we śnie. Mężczyźni prowadzą pewien łagodny rodzaj sporu, wymieniają się argumentami, nie popadając w fanatyzm czy zacietrzewienie. Miło posłuchać takiej dyskusji. Mimo specyficznej formy i treści twórcom udało się uniknąć przeintelektualizowania, snobizmu czy też monotonii. "Moja kolacja z Andrzejem" to seans, na który trzeba się mentalnie przygotować. Obraz ten wymaga od widza skupienia uwagi oraz cierpliwości. Dzieło to ma poniekąd łatkę filmu, który zawiera jakieś niesamowite, odkrywcze treści, zahaczające wręcz o teorie spiskowe, na temat naszego życia. Na temat jego sensu, na temat tego, co jest w nim ważne i ogólnie na wszystkie te egzystencjalne rozterki. Wnioski takie można zwłaszcza wyciągnąć po obejrzeniu fragmentów filmu. Prawda jest jednak inna. Nie należy nastawiać się na odkrycie żadnych większych prawd ani objawienia. Mimo to jest to nadal kawałek porządnego kina, prezentującego solidne aktorstwo oraz niezłe dialogi. Może niekoniecznie na same Andrzejki, ale wart zainteresowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Luźne gatki - Alternatywne zakończenie filmu "Śmierć w Wenecji"

Gustav von Aschenbach leży na leżaku plażowym wpatrzony w morską toń. W oddali majaczy zachodzące Słońce oraz sylwetki ludzi skąpanych w jeg...