Holandia nie istnieje. Tak naprawdę państwo to nazywa się Niderlandy. Mniejsza jednak o szczegóły. Wszyscy wiemy, o kogo chodzi. Mam tu na myśli ten nizinny kraj w zachodniej Europie, który kiedyś przestanie istnieć, gdy całkiem zaleje go woda. Jak się okazuje, w Holandii także kręci się filmy. Nie lądują one może u nas tak często, ale od czasu do czasu jakiś się trafi. Niejednokrotnie są to dzieła obrazoburcze, zwłaszcza z punktu widzenia bogobojnego Lechity. I taki w moim zestawieniu też się znajdzie. W sumie to wszystkie będą zawierać takie elementy. Niegdyś za główny towar eksportowy holenderskiego kina uchodził Paul Verhoeven. W zasadzie to do dziś jego wczesne filmy mogą służyć za przykład kinematografii z Niderlandów. Jednym z najbardziej znanych jego filmów były "Tureckie owoce". Kolejnym słynnym Holendrem w kinie był niewątpliwie Rutger Hauer. Ścieżki zawodowe obu panów wielokrotnie się przecinały. W moim zestawieniu brakuje jednak owej konfiguracji. Są za to inne ciekawe propozycje.
Są różne fobie na świecie. Część ludzi np. nie lubi jeździć windą. I w sumie nie dziwię im się. To takie nieraz podstępne urządzenia, po których nie wiadomo czego się spodziewać. Są na ogół ciasne i nie ma z nich ucieczki w razie jakichś komplikacji. Nic zatem dziwnego, że jacyś filmowcy wpadli na pomysł, by uczynić z nich narzędzie terroru. Dokładnie to holenderscy. To oni są właśnie odpowiedzialni za powstanie filmu "De lift" z 1983 roku. "De lift" jak można się domyślić to właśnie winda po polsku. Produkcja opowiada o pewnym nowoczesnym ustrojstwie tego typu w jednym biurowcu. Widna zaczyna się niby psuć, co stanowi zagrożenie dla ludzi. Dochodzi w końcu śmiertelnego wypadku. Sprawę ma rozwikłać przysłany przez producenta mechanik. Okazuje się, że śmierć nie była zwykłym przypadkiem. Film ma fajny klimat rodem z lat 80. Łączy w sobie elementy dreszczowca, horroru i kina detektywistycznego. Ma też całkiem niezłe efekty gore i ciekawy zamysł, który ma sporo wspólnego ze sztuczną inteligencją. Można go polecić wszystkim fanom obskurnych, europejskich dzieł grozy.
"Czwarty człowiek" to bodaj najbardziej rozpoznawalny film w moim zestawieniu. Nie przypadkiem jego reżyserem był sam Paul Verhoeven. Nakręcił go jeszcze, gdy był znany głównie u siebie, dlatego może też obraz posiada silny europejski sznyt. Ja pamiętam go z dzieciństwa z pewnej drastycznej sceny, która utkwiła mi mocno w pamięci. Film od początku wprowadza jakiś taki dziwny stan niepokoju i atmosferę dziwności na ekran. Wystarczy powiedzieć, że główny bohater jest nieokreślony seksualnie i zaczepia ludzi w kiosku, potem sam staje się obiektem awansów pewnej tajemniczej i niebezpiecznej kobiety. Całość rozwija się w coraz to bardziej pokręconą historię o ludzkich głęboko skrywanych pragnieniach oraz żądzach. Jest to na pewno interesująca i warta polecenia pozycja także ze względu na unikalne kadry, jakimi operuje.
Ostatnią pozycję trudno nazwać, wbrew tytułowi serii fajną. Jest to na pewno dobry i warty uwagi film, który porusza jednak trudne i kontrowersyjne tematy. Chodzi tu konkretnie o film "Kiedy stopi się lód". Akcja przenosi nas w przeszłość do pewnego lata. Bohaterka Eva spędza czas głównie z dwoma kolegami, którzy mimo młodego wieku, głównie interesują się płcią przeciwną. Nie są jednak zainteresowani koleżanką, ponieważ nie uważają jej za atrakcyjną. Sytuację komplikuje pojawienie się urodziwej dziewczyny, która zaczyna mieć zły wpływ na relacje trójki przyjaciół. W wyniku szeregu niefortunnych zdarzeń dochodzi do drastycznej eskalacji, a jej ofiarą pada Eva. Film może być dla wielu szokujący, ponieważ konfrontuje typowo dorosłe zachowania ze światem dziecięcym. Ma to jednak swój cel. Pokazuje, że nawet młode osoby są zdolne do okrucieństwa, a ofiara zawsze będzie miała pod górę, będąc uciszania i pozbawiona zrozumienia także pośród bliskich.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz