Co decyduje o tym, że dany film przypada nam do gustu? Czynników może być wiele. Wciągająca fabuła, emocje, ścieżka dźwiękowa lub urzekające kadry to tylko niektóre z powodów. Jest jednak jeszcze jedna cecha, która być może jest ważniejsza od innych. Przynajmniej dla części widzów, do których prawdopodobnie się zaliczam. Chodzi konkretnie o identyfikowanie się z głównym bohaterem opowieści. Ewentualnie można również identyfikować się także z jakąś postacią drugoplanową albo z antagonistą danego filmu. Wybór jest szeroki. Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że właśnie ten aspekt produkcji ma decydujące znaczenie dla mojego lubienia lub nielubienia jakiegoś dzieła. Myślę, że jest to dość powszechne zjawisko nie tylko w świecie kina, ale też książki czy nawet muzyki. Historia bardziej do nas dociera, gdy potrafimy wczuć się w świat wewnętrznych przeżyć bohatera i czujemy z nim rodzaj jedności. Skłoniło mnie to do stworzenia małego zestawienia postaci, z którymi najbardziej mi po drodze.
TRAVIS BICKLE
Pierwszym i chyba najstarszym przykładem jest bohater kultowego dzieła Martina Scorsese z 1976 roku "Taksówkarz". W rolę te wcielił się Robert de Niro i jest to jeden z bardziej udanych przypadków współpracy obu artystów. Film opowiada o młodym weteranie wojny wietnamskiej, która cierpi na bezsenność. Aby zrobić coś, czasem zatrudnia się jako taksówkarz w nowojorskiej korporacji. Dzięki temu mamy możliwość zobaczenia jego oczami mroczną stronę miasta, którego ulice pełne są brudu oraz typów spod ciemnej gwiazdy. Travis czuje, że nie pasuje do tego świata, będąc chodzącą definicją alienacji. Prowadzi go to na drogę brutalnej przemocy skierowanej w domniemanych wrogów. Elementem łączącym mnie z Travisem jest przede wszystkim samotność oraz towarzyszące jej wszechogarniające poczucie pustki. Od dziecka czułem się jak wyrzutek który nigdzie nie pasuje. Nigdy nie przynależałem do żadnej grupy. Tak jest do teraz. W tłumie ludzi chodzę sam. Tak jak Bickle jestem niemym obserwatorem wydarzeń. Od ludzi oddziela mnie jakby szklany klosz, przez który nie mogę się przebić. Pogrążony we własnych obsesyjnych myślach zmuszony jestem patrzeć na cudze szczęście z poczuciem, że sam nigdy go nie zaznam. W głowie zaś roją mi się coraz bardziej oderwane od rzeczywistości pomysły. Tak jak Travis nie umiem w interakcje, a społeczne zwyczaje wzbudzają mój niepokój i odrazę. Wzrasta we mnie niechęć do gatunku ludzkiego oraz ekstremistyczne nastroje. Wątpię oczywiście, żebym kiedyś zaczął strzelać do ludzi, ale w pełni rozumiem motywację protagonisty "Taksówkarza", który był w istocie dzikim zwierzęciem zamkniętym w klatce czekającym jedynie na jakiś punkt zapalny.
PUŁKOWNIK WALTER E. KURTZ
Drugim bohaterem jest pułkownik Kurtz, a więc główny antagonista filmu "Czas apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. Kiedyś mój stosunek do niego był raczej obojętny, ale z biegiem lat zauważam, że coraz bliżej mi do niego oraz jego rewolucyjnych pomysłów i rozwiązań. Kurtz w filmie jest amerykańskim dowódcą, który według jego przełożonych stracił rozum ponieważ zorganizował w głębokiej dżungli swojego rodzaju państwo w państwie. Jego mieszkańcami, są byli podopieczni, oraz grupa tubylców, którzy traktują go niemal jak Boga. Na Kurtza zostaje zatem wydany wyrok, a jego wykonanie powierzono kapitanowi Willardowi. Tak po krótce przedstawia się fabuła dzieła. W rolę wyklętego pułkownika wcielił się Marlon Brando i jest to jedna z jego bardziej pamiętnych ról. Stworzył on obraz człowieka złamanego przez okoliczności. Silnego, ale jednocześnie też wrażliwego. Jego spowite w półmroku oblicze stało się symbolem szaleństwa. Dla niektórych jest to także uosobienie zła. Ja się bym jednak z tym nie zgodził. Kurtz jest produktem władzy, której służył. A że w wyniku tego mu odwaliło to już inna kwestia. To, co przemawia do mnie w tej postaci to spokój i monologi. Są to prawdziwe aktorskie popisy, w których udało się niejako uchwycić dokładny moment popadania w obłęd. Cedzone przez Brando słowa nie pozostawiają złudzeń. Są jak litania wariata, w której można jednak odnaleźć jakaś pokręcona metodę. To człowiek, z którym się nie rozmawia, lecz którego się słucha.
GUSTAV VON ASCHENBACH
Kolejną postacią, jaką chciałbym wymienić, jest Gustav von Aschenbach, czyli główny bohater słynnego filmu o facecie w łódce. Chodzi oczywiście o "Śmierć w Wenecji". Jest to opowieść o dojrzałym mężczyźnie po przejściach, który udaje się do Wenecji w ramach kuracji. Na miejscu spotyka pewną polską rodzinę, w skład której wchodzi także nastoletni Tadzio. Gustav obdarza go silną sympatią, nie może jednak tego okazać ze względu na strach i brak zdecydowania. Jedyne, na co go stać to fantazje o tym, jak podchodzi do niego i się wita. Ostatecznie bohater umiera z żałości na plaży. Pierwszy raz obejrzałem "Śmierć w Wenecji" w publicznej tv pewnej nocy. TVP zawsze puszczała najciekawsze filmy w nocy tak, żeby ich nikt przypadkiem nie obejrzał. Znajdowałem się wtedy w specyficznej sytuacji. Byłem bowiem zauroczony pewną osobą, lecz podobnie jak von Aschenbach nie potrafiłem wykonać żadnego kroku, by chociaż z nią porozmawiać. Długo mnie to trzymało i przeżywałem prawdziwe katusze. Podobnie jak filmowy Gustav. Nic zatem dziwnego, że postać ta zawsze była mi bliska. Obaj byliśmy bezradni w obliczu uczucia, skrępowani przez własną nieśmiałość, wewnętrzne blokady i irracjonalny lęk. Skazani na porażkę w konfrontacji z brutalną rzeczywistością.
WILLIAM "D-FENS" FOSTER
Każdy musi zadać sobie pytanie "Wo liegen die Grenzen?". Czyli gdzie leżą granice, a dokładnie chodzi o jego granice. O granice jego wytrzymałości psychicznej. Czasem nawet bardzo opanowana osoba w końcu pęka. Taką właśnie sytuację ukazuje film reżysera Joela Schumachera "Upadek" z Michałem Douglasem w roli głównej. Obraz opowiada o dniu z życia pewnego typowego zjadacza chleba. Jest to spokojny człowiek, nie wadzi nikomu, codziennie jeździ tą samą drogą do pracy. Jest poddany silnemu stresowi, ale nie okazuje tego. Do czasu. Pewnego ranka nie wytrzymuje, stojąc w korku. Nie wytrzymuje, wysiada z auta i rusza na miasto. Jego spacer szybko przeradza się w chaotyczną podróż znaczoną przemocą i zniszczeniem. William, bo tak nazywa się nasz bohater to człowiek, z którym identyfikować się może wielu. Może nawet większość. Wielu ludzi przecież ma pracę, której nie znosi i życie jakiego nienawidzi. Są zmuszani do wykonywania szeregu czynności, które stoją w sprzeczności z ich naturą. System wykręca im ręce i każe pracować. Noszą w sobie spory ładunek złości. Oczywiście nie każdy z nich zaczyna strzelać do ludzi na ulicy, ale niejeden ma pewnie ochotę rzucić to wszystko i zniknąć. Ja na pewno tak się czuję, dlatego też umieszczam Williama na liście. Ponoć gniew to dar, ale nie jest niczym przyjemnym tłumienie w sobie latami negatywnych emocji. Wściekłość towarzyszy mi cały czas, nawet gdy śpię albo się śmieję. I tak też musiał się czuć bohater "Upadku".
TERMINATOR
Terminator to jedna z najbardziej ikonicznych postaci nurtu sci-fi i kina w ogóle. Słynny elektroniczny morderca wszedł już na stałe do kanonu kina, stając się popkulturowym fenomenem. Mimo że seria doczekała się już kilku odsłon, to dla mnie jednak najlepszą wersją pozostaje ta oryginalna stworzona przez Jamesa Camerona w 1984. Terminator Arnolda pozostaje punktem odniesienia i wzorem, do którego porównywane będę wszystkie pozostałe wcielenia. Pora zatem na kolejny szwarccharakter w moim zestawieniu. Postać wykreowana przez Arnolda to wręcz uosobienie zimnej jak stal i odczłowieczonej, bezwzględnej siły. Budzi respekt i powszechny strach głównie dlatego, że nie można do niego w żaden sposób dotrzeć. Jest nieludzką maszyną stworzoną do zabijania bez mrugnięcia okiem. Te właśnie cechy decydują o tym, że czuje do niego taki sentyment. Również bowiem chciałbym budzić respekt samym wyglądem, być chłodnym, opanowanym i nie ulegać emocjom. Chciałbym też być w stanie raz za razem się podnosić, nawet gdy ktoś wpakuje we mnie cały magazynek. Takich właśnie cech pożądam wśród bliskich i znajomych.
GRENDEL
Nie ukrywam, że nie czuje się komfortowo we własnym ciele. Nie chodzi o sam wygląd, ale ogólny dyskomfort, jaki niesie ze sobą posiadanie fizycznej postaci. Chciałbym posiadać więcej siły i sprawności. Nieraz powtarzam, że fajnie by było być potworem o nadludzkiej sile. A gdzie szukać lepszego miejsca dla takiego monstrum niż w staroangielskim poemacie "Beowulf". Jego tytułowy bohater jest herosem i słynnym wojownikiem, który pokonywał niejednego stwora. Ostatecznie na jego drodze staje najpotężniejszy z nich, czyli Grendel, ojciec wszystkich potworów. Beowulf stacza z nim morderczy boj, z którego wychodzi zwycięsko. Ponieważ jednak jestem Polakiem i lubię bohaterskie porażki, to z tej pary właśnie Grendel jest moim ulubieńcem. Moja fascynacja nim i jego możliwościami zaczęła się po seansie "Beowulfa" z 2007 roku. Animacja ta jest chyba najbardziej wierną i widowiskową ekranizacją eposu. Przedstawiony w niej Grendel jest tak naprawdę spokojną istotą, która nie szuka zwady. Ponieważ jednak ludzie nie są w stanie uszanować jego prawa do prywatności i przeszkadzają mu ciągłymi libacjami, zmuszony jest wybrać się do nich osobiście i wyperswadować parę rzeczy. Jak mówi stare przysłowie, kto nie słucha, musi poczuć. Grendel ma ogromną moc w łapach i nawet niedźwiedź nie jest mu straszny. A co dopiero zwykli śmiertelnicy, którymi rzucał jak szmacianymi lalkami. Szybko zatem robi porządek z imprezowiczami. Identyfikuję się z tą postacią, ponieważ także cenię sobie święty spokój i nie lubię, gdy ludzie zachowują się tak, jakby byli sami na świecie. Słowa te zawsze powtarzała moja mama, która również nie lubiła obcych. Normalnym jest nie lubić nieznajomych, po co tu przychodzą, do kurwy nędzy nic tu po nich. Grendel to swego rodzaju moje zwierzę duchowe, ponieważ gruchotanie kości i miażdżenie czaszek to zajęcie, które wydaje się dawać całkiem sporo frajdy.
HYENASWINE
Nieraz powtarzam, że nie jestem człowiekiem. Czuje się bardziej niczym jakieś dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Nie powinno zatem dziwić, że bardzo przypadła mi do gustu postać pochodząca z filmowej adaptacji książki H.G. Wellsa "Wyspa doktora Moreau" z 1996 roku. Jej fabuła opowiada o rozbitku, który trafia na tajemniczą wyspę. Okazuje się, że zamieszkujący ja naukowiec przeprowadza szalone eksperymenty mające na celu tworzenie ludzko-zwierzęcych hybryd. Jedną z nich jest Hyena-Swine, czyli po polsku Człowiek-hiena. I on właśnie zalicza się do moich faworytów. Przede wszystkim podoba mi się jego luźna stylowa. Odziany tylko w żołnierskie spodnie chodzi, kuśtykając. Ja również jestem zwolennikiem wygody oraz lubię czasem chodzić w wynaturzony sposób. Hienoświnia odgrywa ważną rolę w tej opowieści, jest bowiem pierwszą kreaturą, która usuwa sobie z ciała kontrolujący chip. To właśnie wówczas padają z jego pyska znamienne słowa "nie ma bólu, nie ma prawa". Nasz mutant staje się tym samym początkiem rewolucji, która wywraca ustalony na wyspie ład do góry nogami. Ja również czuje się sterowany i ograniczany, więc z chęcią pozbyłbym się z głowy takiego chipa, który zabrania mi żyć pełnią życia i cieszyć się dzikimi instynktami. Poza tym chciałbym chodzić po dworze półnago.
PINK
Większość ludzi, jeśli nie wszyscy, czują się niezrozumiani. Ja również się do nich zaliczam. I ponoć każdemu z nich wydaje się, że jest wyjątkiem, podczas gdy tego nieprzyjemnego stanu doświadcza prawie każdy. Filmem, który udanie portretuje stan odizolowania i właśnie braku zrozumienia jest dla mnie wizualne oraz muzyczne arcydzieło reżysera Alana Parkera "The Wall", którego fabuła opiera się na kompozycjach brytyjskiej grupy Pink Floyd. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że polskie tłumaczenie "Ściana" uważam za nie do końca udane. Lepiej brzmiałoby moim zdaniem "Mur". Nim właśnie otoczony jest główny bohater nazywany Pink. Śledzimy jego losy od dzieciństwa do dorosłości. Pink to gwiazda rocka, która spędza życie na walizkach, demolując kolejne hotelowe pokoje. Jego związek się rozpada, a on sam popada w coraz głębszy marazm, zobojętnienie i depresję. Procesowi temu towarzyszą działania autodestrukcyjne. Pomimo sławy, kobiet i pieniędzy Pink jest głęboko nieszczęśliwy. Czuje się przeraźliwie samotny w cynicznym i nieczułym świecie. Ludzie go otaczający w ogóle go nie znają, nic o nim nie wiedzą, nie mówiąc już o zrozumieniu. Żona go zdradza, a znajomi wykorzystują do własnych celów. Pink jest także rozczarowany stanem rzeczywistości, w której wszystko nastawione jest na zysk. Komercja przeżarła wszystko łącznie z czystymi i niewinnymi ludzkimi odruchami. Ponieważ mam podobne odczucia naturalną koleją rzeczy, od pierwszego seansu filmu, poczułem z bohaterem jakaś więź. Jeśli doda się do tego motyw dzieciństwa spędzonego bez ojca, to obraz naszego porozumienia zostaje uzupełniony.
UKRYTY
Na mojej liście znalazło się miejsce dla paru tak zwanych złych, czyli z angielskiego villianów. A z niemieckiego szwarzcharakterów. Nie inaczej jest w tym przypadku. W 1987 roku światło dzienne ujrzał pewien horror sci-fi produkcji USA. Nosi on tytuł "Ukryty". Jest to dziś już raczej zapomniany film, który jednak posiada spory potencjał i nadal dostarcza zacnej rozrywki. Jego główną gwiazdą jest młody jeszcze Kyle MacLachlan, lecz nas interesuje w tym przypadku jego ekranowy przeciwnik. Obraz wykorzystuje dobrze znany w gatunku motyw przejmowania ludzkich ciał przez intruza. Tym razem jest to kosmiczny rzezimieszek, który opanowuje kolejne osoby, by przy ich użyciu dokonywać różnorakich zbrodni. Byt upodobał sobie głównie napadanie na banki okraszone efektownymi pościgami w rytm metalowej muzyki. Seans otwiera właśnie sekwencja takich aktywności. Jest ona nakręcona w bardzo widowiskowy sposób. Ponieważ obcy ma świadomość, że w każdej chwili może zmienić nosiciela, nie dba o własne bezpieczeństwo, prując ulicami miasta i rozjeżdżając inwalidów na wózkach. Inaczej mówiąc, jest bad assem, który nie pęka w żadnej sytuacji. Śmiało podejmuje ryzyko, ryzykując życie, podczas gdy wiatr rozwiewa mu włosy. To właśnie ta pewność siebie i arogancja jest tym, co trafiło na podatny grunt w postaci mojej zaburzonej osobowości. Patrzę na poczynania obcego z pewną taką zazdrością.
JANEK PRADERA
Na koniec przyszła pora na coś z krajowego podwórka. Jestem w końcu tym Polakiem i wypadałoby wspomnieć o jakiejś polskiej produkcji. I nie jest to byle jaka rzecz. W sumie to być może i bohater, z którym najsilniej się utożsamiam przynajmniej w pewnych momentach życia. Chodź mianowicie o Janka Ppradere, czyli głównego bohatera filmu "Siekierezada". Obraz ten powstał na podstawie powieści Edwarda Stachury, który również zajmuje ważne miejsce w moim sercu. Pradera to podobnie jak Stachura poeta wagabunda, który odczuwa silny ból istnienia. W poszukiwaniu sensu życia zatrudnia się na ścince drzew gdzieś na głębokiej prowincji. Na miejscu poznaje całą plejadę barwnych postaci, z którymi spędza czas, tocząc rozmowy mniej i bardziej poważne. Tym, co najbardziej podoba mi się w "Siekierezadzie", jest kontrast postaw, specyficzne zestawienie prostych ludzi z ich mądrościami i wrażliwego intelektualisty niemogącego się nigdzie wpasować. Tworzy to wiele humorystycznych dialogów i sytuacji, z których bije jednak jakaś głęboka mądrość. Sam Pradera również serwuje wiele sekwencji i przemyśleń, które nie zawsze zostają zrozumiane przez otoczenie. Jest to postać w ogólnym rozrachunku tragiczna, której przypadki potrafią jednocześnie podnieść na duchu. Pradera jest przyjacielem, którego nigdy nie miałem. Kimś z kim mógłbym toczyć rozmowy, grać w karty, pić i jeść ziemniaki z ogniska. Kimś, kto ma podobną energię, temperament, wrażliwość, poczucie humoru i nie ocenia, w pełni akceptując wszelkie ludzkie cechy. Dlatego właśnie jest to mój numer jeden, jeśli idzie o identyfikowanie się z filmowymi postaciami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz