wtorek, 6 maja 2025

TOP 10: filmy erotyczne

Nie jest łatwo nakręcić dobry film erotyczny. Łatwiej już chyba stworzyć obraz hard core, czyli pornograficzny. Erotyk natomiast nie może przekraczać pewnej granicy. Musi też być najlepiej stonowany i niepozbawiony dobrego smaku. Wielu reżyserów ma z tym ewidentny problem. Jak to tłumaczył pewien mój kolega ze szkolnej ławy, na filmie erotycznym pokazują z daleka, a w pornosie z bliska. Efekt jest wówczas bardziej śmieszny lub wulgarny niż intrygujący. Na szczęście w dziejach kina powstało parę obrazów spod znaku erotyki, z których można sklecić całkiem ciekawą topkę.


10. Noc w Rzymie (2010)

Zestawienie otwiera obraz, który może nie należy do wybitnych. Nie przeszedł też raczej do historii kina. Jest jednak coś, co go wyróżnia. Otóż to erotycznych doznań doświadczają tutaj dwie kobiety, a więc nie ma miejsca na żadną kiełbasę, mimo że jeden taki próbuje tam się wcisnąć na chama. Obraz opowiada o dwóch kobietach, które spędzają upojną noc w pewnym rzymskim hotelu. Oczywiście też ze sobą pomiędzy aktami rozmawiają. Nie jest to wielkie kino, nie posiada wciągającej fabuły. Można nawet nazwać je pewnym rodzajem "wydmuszki", czyli pozbawionym treści, ale ładnym tworem. I to właśnie jest jego zaletą. Nie ma tu silenia się na jakieś analizy stanu ludzkiego ducha. Są za to ładne widoki miasta, nagie ciała i subtelność. Jeśli erotyk ma ekscytować i być pożywką dla zmysłów to "Noc w Rzymie" spełnia te wymogi.


9. Dzika orchidea (1989)

"Dzika orchidea" to film, który nie jest, aż tak obecnie ceniony, jak inne pozycje na liście. Jest to jednak na pewno klasyk i obraz, który odbił się głośnym echem, tak zresztą, jak wiele dzieł erotycznych, które miały niby bulwersować publikę. Na plus dzieła Zalmana Kinga działa na pewno parę czynników. Przede wszystkim ogólny vibe wielkiej egzotycznej przygody nacechowanej namiętnością. Główna bohaterka, młoda jeszcze i naiwna, ale z głową na karku przeżywa zauroczenie tajemniczym i władczym Mickeyem Rourkiem. Wszystko to w otoczce tropikalnych klimatów, drinków, nocnego wyspiarskiego życia, ciepłego piasku i wszechogarniającego przepychu. Wprawdzie aktorstwo nie jest tu wybitne, to jednak grająca główna rolę Carré Otis posiada główny atut, czyli urodę. A mimo to jest po prostu sobą.


8. Emmanuelle (1974)

"Emmanuelle" to na pewno jeden z najsłynniejszych filmów erotycznych w historii. Możliwe, że nawet najbardziej znany, chociaż teraz nieco zapomniany. Odkąd pamiętam, był on wymieniany wśród tych dzieł, które otworzyły ten rodzaj kina dla szerokiej publiczności. Zapoczątkował też najdłuższa chyba franczyzę erotyczną. Emmanuelle była potem wszędzie: na kubkach, na pościeli, w Azji. Tylko w Raciborzu jej nie było. Czy te zachwyty są zasłużone? Film na pewno odznacza się porządnym rzemiosłem oraz gustownym ujęciami, ale z perspektywy czasu oferuje niewiele więcej poza urokami aktorki. Nie pomagają na pewno pseudofilozoficzne wywody oraz scena quasi gwałtu na bohaterce. Mimo to "Emmanuelle" nie może zabraknąć na tej liście, chociażby ze względu na zasługi dla rozwoju gatunku.


7. Crash: Niebezpieczne pożądanie (1996)

David Cronenberg jest znany ze swego oryginalnego stylu i poruszania niełatwych tematów. Jest także ojcem body horroru. Oba te elementy połączył w swym karkołomnym dziele z 1996 roku "Crash". Fabuła skupia się wokół grupy ludzi o specyficznych upodobaniach. Otóż to znajdują oni satysfakcję seksualną pośród scen wypadków samochodowych. Nie wiem, czy rzeczywiście istnieją takie osoby, ale biorąc pod uwagę ludzką psychikę, to zakładam, że na pewno tak. Ludzie podniecają się różnymi rzeczami, jak np. lizanie oczu więc nic nas nie powinno dziwić. W całym tym ambarasie chodzi zapewne o adrenalinę. O ten zastrzyki emocji, które sprawiają, że nasze szare życia nabierają smaku i koloru. Jak większość dzieł dojrzałego Cronenberga film jest świetnie zrealizowany, wyrazisty i posiada ciekawe postacie. Jest to na pewno obraz ukazujący nietypowe, autodestrukcyjne zachowania, ale też będący intrygującym wglądem w zakamarki ludzkiej psychiki.


6. Intymność (2001)

"Intymność" z 2001 jak wiele filmów z gatunku erotycznych odbił się swego czasu głośnym echem. Ludzie nie byli widocznie przyzwyczajeni do widoku dwóch dorosłych osób uprawiających seks oraz do dźwięków, jakie przy tym wydają ich ciała. Oczywiście występują tu odważne sceny nagości, ale jest też sporo dramatu i psychologii, a film to raczej obyczajówka niż pełnoprawny, ociekający seksem erotyk. Nie wiem czemu, ale wiele filmów erotycznych to tak naprawdę dzieła opowiadające o ludzkiej samotności i desperackiej wręcz potrzebie bliskości z drugim człowiekiem. Widocznie tak to sobie reżyserzy wymyślili. Namiętny seks jako symbol zionącej pustki. Ponoć seks bez uczucia nie ma sensu i tylko wyjaławia naszą psychikę, i to właśnie chyba chcą nam przekazać twórcy.


5. Nimfomanka - Część II (2013)

Kolejny głośny film, który wzbudził spore kontrowersje wśród publiki. Tylko w sumie zastanawiam się dlaczego. Jest to druga część historii kobiety, która się puszcza. Jest ona o wiele lepsza od pierwszej, która główniej irytowała. Druga odsłona posiada jednak pewną siłę i moc oddziaływania. I nie chodzi tu o nagość i sceny erotyczne, a sam wydźwięk ukazany pod koniec filmu. Ponownie mamy tu do czynienia z osobą nieszczęśliwą, która wikła się w jakieś krzywe akcje z facetami. Jest to obraz współczesnej kobiety, której kondycja psychiczna pozostawia wiele do życzenia. Dla mnie jednak najbardziej poruszającym momentem jest zakończenie, w którym spowiednik bohaterki próbuje się do niej dobrać, twierdząc, że jej i tak wszystko jedno. Udowadnia tym samym, że nic nie zrozumiał z jej wypełnionej cierpieniem historii życia. Potraktował ją za to, jak jakąś zwykłą wywłokę do zaspokojenia swojej żądzy. Czasami o ocenie filmu decyduje jedna scena lub chwila i tak właśnie jest w tym przypadku. Godny finał wieńczący tę długa opowieść o nimfomance.


4. Opowieści niemoralne (1974)

Walerian Borowczyk to nasz człowiek na zachodzie. Zasłynął kręceniem odważnych filmów z odważnymi scenami. Efekty tych starań był różne. Najbardziej udanym jego tworem są bez wątpienia "Opowieści niemoralne". Jest to zestaw czterech nowel o kobietach, które ciągle szukają zaspokojenia. Ciekawe, że reżyserzy tak bardzo zainteresowani są tego typu zagadnieniami. Być może realizują w ten sposób jakieś własne fantazje. Jeśli chodzi o tę konkretną produkcję, to nie ma tu co doszukiwać się ukrytych znaczeń. Nie jest to studium samotności ani nic podobnego. Obraz nastawiony jest za to bardziej na samą "akcję" tzn. erotyczne mięso. I chyba najbardziej spośród pozycji na mojej liście ociera się o pornografię. Nie przekracza jednak tej granicy. Robi to w sposób dość stylowy i niepozbawiony dobrego smaku. Można śmiało powiedzieć, że jest to najmocniej stymulująca zmysły propozycja w zestawieniu, skierowana raczej do męskiej części publiki.


3. Gorzkie gody (1992)

Roman Polański imał się różnych tematów i stylów w swojej karierze. Sięgnął także po kino z pogranicza erotyki. Chodzi tu o jego "Gorzkie gody" z 1992 roku. W nim to konfrontuje parę normików z parą dewiantów. Dewiant opowiada normikowi Hugh Grantowi o swoich podbojach i doświadczeniach z obecną partnerką, ponętną Francuzką. Grant zaczyna się wciągać w te opowieści i potajemnie pragnąć ponętnej Francuski. Film nie jest może jakoś specjalnie szokujący, dla kogoś, kto interesuje się pornografią, ale dla typowego zjadacza chleba może być nieco dziwny. Nie każdy przecież gustuje w "mokrych sportach", a takie tutaj techniki są między innymi ukazane. "Gorzkie gody" to idealne połączenie kina europejskiego z amerykańskim. Nie przynudza, potrafiąc utrzymać uwagę widza, ale ma też przy tym ten artystyczny sznyt. Jest to opowieść o ludzkich, nierzadko tłumionych przez rutynę pragnieniach o przeżyciu czegoś ekscytującego oraz o trudnych relacjach międzyludzkich.


2. Kochanek (1992)

Pora na chyba najbardziej wysublimowaną pozycję na liście. Film "Kochanek" Jean-Jacquesa Annaud z 1992 roku to gustowna opowieść o romansie nastoletniej dziewczyny ze starszym od niej Chińczykiem. Nie jest to jednak jakiś handlarz czy tragarza, ale dystyngowany dżentelmen. Na pewno umieszczenie w centralnej roli nieletniej może wzbudzać kontrowersje, lecz nie ma tu nic z taniej eksploatacji. Jest za to namiętny romans i zderzenie dwóch światów. Produkcja odznacza się kameralnym tonem, pięknymi ujęciami oraz utrzymanymi w dobrym tonie scenami zbliżeń dwójki bohaterów. Zwłaszcza wcielająca się w dziewczynę Jane March wnosi na ekran całe pokłady uroku i kobiecego powabu. "Kochanek" przenosi widza w egzotyczny świat cielesnych doznań, sfilmowanych w bardzo nastrojowy i klimatyczny sposób, który nie powinien nikogo zrazić. Jest to historia romansu, który być może wiele osób chciałoby kiedyś przeżyć.


1. Ostatnie tango w Paryżu (1972)

Innym słynnym, tak zwanym erotycznym, filmem jest "Ostatnie tango w Paryżu" w reżyserii Bernardo Bertolucciego z Marlonem Brando i Marią Schneider w rolach głównych. Obraz ten obrósł legendą na przestrzeni lat. Niestety także ze złych względów, o czym nie można nie wspomnieć. Pewne intymne sceny były ponoć improwizowane bez uzgadniania z aktorką. Rzuca się to na pewno cieniem na całą produkcję oraz twórców. Takie to były jednak czasy, że artystyczna ekspresja przekraczała nieraz granice wolności osobistej osób zaangażowanych. Pomijając ten fakt, to dzieło Bertolucciego nie epatuje aż tak nagością. Są sceny seksu i namiętności, ale to przede wszystkim film o samotności. O starej dobrej ludzkiej desperacji w znalezieniu partnera. Człowiek zwłaszcza facet w pewnym wieku zrobi wszystko, żeby mieć stały dostęp do młodej osoby. Właściwie to w każdym wieku. Warto mimo wszystko dać szansę "Tangu", a końcowe fazy filmu powinny wynagrodzić widzom wszelkie wcześniejsze niedogodności.

wtorek, 15 kwietnia 2025

Filmy na każdą okazję - Dzień Trzeźwości

15 kwietnia obchodzimy Dzień Walki z Trzeźwością. Przepraszam Dzień Trzeźwości. Freudowska pomyłka. W dniu tym ludzie na całym świecie zachęcani są do tego, aby nie pić. Jak jednak można nie pić i żyć? Tajemnice te rozwikłuje fakt, że nie można wówczas pić jedynie alkoholu. Akcja ma na celu walkę z alkoholizmem. Ten straszny nałóg dotyka co jednego obywatela ziemi. Śmierć z przepicia powoduje więcej zgonów rocznie na świecie nawet niż bycie połkniętym przez anakondę. Ludzie po alkoholu wyprawiają różne głupoty, np. kibicują Legii, wychodzą z domu w samej piżamie, lubią Niemców czy też słuchają RMF. To tylko najgorsze kilka objawów nałogu. Nic zatem dziwnego, że są organizacje, które chcą ograniczać spożycie napojów wyskokowych. Nawet w takim PRL istniały takie próby. Jedną z nich jest krótki filmik stworzony na potrzeby ruchu BHP zatytułowany "No to bęc". W nim to dwóch panów raczy się kieliszkami, a właściwie szklankami wódki, by potem spotkać się na drodze podczas czołowego zderzenia. Film mówi o rzeczach poważnych w sposób lekki i zabawny i dzięki temu jest skuteczny. Nie moralizuje, a jedynie uświadamia. Do tego prezentuje całkiem szeroką gamę ówczesnych "libacyjnych" zagryzek. Sądząc po komentarzach pod filmem w znanym serwisie streamingowym, owa scenka rodzajowa oraz ukazane w niej dobra, bardziej zachęcają do konsumpcji, niż do jej zaniechania. Sam pamiętam, jak zapijałem filety z makreli w pomidorach wódką, co wzbudzało grozę wśród moich kompanów. Mimo wszystko warto pamiętać, że jeżeli już musimy nasączyć ciało "naftą", to przynajmniej nie wsiadajmy potem za kółko. Dotyczy się to również hulajnogi.

wtorek, 25 marca 2025

Luźne gatki - Osły, które dowiozły

Osioł, jaki jest, każdy widzi. Właściwie to koń, ale osioł w sumie też. Czy osły są zatem dyskryminowane? Częściowo tak. Jednak w świecie kina doczekały się paru wartych odnotowania wspomnień. Ba, istnieją całe filmy im poświęcone. Zwierzęta te odgrywały w nich kluczową rolę, chociaż na ogół w formie symbolu. Osioł to charakterystyczna kreatura. Ma krótkie nóżki, wielkie oczy i jeszcze większe uszy. Siedzącego osła można czasem pomylić z zającem. Od tyłu. Lepiej jednak tego nie robić. Osły mają różne rozmiary, ale na ogół nie są ogromne. Mimo to niektórzy próbują ich dosiadać. Oprócz tego funkcją osła jest przede wszystkim targanie na grzbiecie za ludzi jakichś szpargałów. Ten niewesoły los szczególnie zdaje się inspirować twórców filmowych.

Najsłynniejszym chyba osłem w świecie kina przez lata był Baltazar, czyli bohater filmu Roberta Bressona "Na los szczęścia, Baltazarze!". Film jest bardzo sławny, ponieważ sam reżyser zdobył sporą sławę. Jego filozofia opierała się na wykorzystaniu naturszczyków, którzy mieli być gwarancja naturalności oraz autentyczności. Często nie umieli oni w ogóle grać i zachowywali się przed kamerą dość drętwo. "Na los szczęścia, Baltazarze!" nie opowiada w istocie o ośle tylko o ludziach i ich trudnym łosiem zwierzę służy tu tylko za symbol sponiewierana. Obecnie kino to jest mocno archaiczne a dla współczesnego widza wręcz niestrawne. Co innego "Shrek". Ta hitowa komedia również zawiera osła i obecnie jest to chyba najbardziej rozpoznawalnych kinowy osioł. Zarówno w Polsce, jak i na świecie. To zasługa głównie świetnie dobranego dubbingu. Osobiście nie byłem nigdy wielkim fanem "Shreka", odbierając go jako rozrywkę dla normików, ale trudno o nim nie wspomnieć w przypadku wywodu o osłach. Inną animacją, której bohaterem jest ten czworonóg, jest mało znany pakistański "Donkey King". Obraz ten nie cieszy się uznaniem publiki, lecz moim zdaniem niesłusznie. Zawiera bowiem niejeden udany komiczny element. Poza tym trzeba czasem powspierać kogoś innego, a nie ciągle tę Amerykę. Produkcja opowiada o ośle, który został marionetką w rękach polityków, ale sobie poradził. Jest to zatem swego rodzaju satyra na naszą rzeczywistość okraszona pozytywnym morałem.

W świecie filmowych osłów mamy też polski akcent. To całkiem nowy, bo pochodzący z 2022 roku film "Io" w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Bywa on określany mianem rodzimej odpowiedzi na "Na los szczęścia, Baltazarze!". Rychło w czas. W filmie tym osioł wciela się w tak zwany towar przechodni. Zmienia bowiem co rusz właścicieli. Jest to w zasadzie film drogi, w którym losy zwierzęcia powiązane są z ludzkimi bohaterami. I tym, i tym się nie wiedzie. Można także odnaleźć w produkcji wątki proekologiczne. Ogólnie jednak obraz ten nie jest przeznaczony dla szerszej publiki przez swój symbolizm i metafizyczność. Innym filmem, o jakim wypada wspomnieć, jest bułgarska "Oślica" z 2021 roku. Nie wiedziałem nawet, że w Bułgarii ktoś jeszcze kręci filmy. Okazuje się, że jednak tak. "Oślica" to wprawdzie dzieło krótkometrażowe, lecz konkretne. Opowiada o pewnym emerycie żyjącym na wsi, który jest blisko związany swoją oślicą. Dzięki niej nie czuje się nie tak samotny. Od razu przypomina mi się historia z 1994 roku, gdy świat obiegła wiadomość, iż pewien Bułgar nazwał swojego osła Stoiczkow na cześć słynnego Bułgara, by kilka lat potem go zastrzelić. Tutaj nie ma takich drastycznych wydarzeń, chociaż całość kończy się zgonem bohatera po tym, jak zmuszony jest sprzedać zwierzaka. Obraz tym samym ukazuje, jak wielką moc ma siła przyzwyczajenia, która potrafi trzymać ludzi przy życiu przez lata.

Mało kto wie, ale w kinie istnieją także złowrogie osły. Tak zwane osły apokalipsy. Z takimi mamy do czynienia w filmie tytuł. Ten niskobudżetowy horror opowiada o pewnej masakrze grupy przyjaciół na pustyni. Zanim jednak do niej dochodzi, drogę zagradzają im właśnie osły, które się patrzą. Jest to dziwny moment i swoisty zły omen będący zapowiedzią przyszłych mrocznych wydarzeń. Na koniec zostawiłem najlepszy moim zdaniem obraz z udziałem osła, a mianowicie jugosłowiański dokument z 1977 roku "Oglav". Z tego, co wiem, słowo to oznacza uprząż i rzeczywiście odgrywa ona w nim znaczącą rolę. Bohaterem 10-minutowego filmu jest pewien osioł, którego jedynym zadaniem jest chodzenie cały dzień w kółko. I to w zasadzie cała fabuła. Osioł chodzi, słońce grzeje, osioł ma na wyciągnięcie kopyta wodę ze studni, ale nie może się sam napić. Na koniec ląduje na kamienistej wyspie otoczony wodą, której też nie może się napić. Film można odczytywać jako metaforę życia, w którym jesteśmy niczym niewolnicy na galerze. Wokół nas dobrobyt, ale my nie możemy z niego korzystać. Ludzie są niczym ten osioł zakuty w dyby, zmuszeni do wykonywania bezsensownej pracy jak w jakimś piekielnym kieracie.

poniedziałek, 24 lutego 2025

TOP 10: Komedie

Stworzenie listy 10 najlepszych komedii jest właściwie niemożliwe. Każdy na bowiem inny gust i. Inny humor. Jest to coś, co bardzo trudno zmierzyć. Jakimi kryteriami się kierować? Oczywiście są filmy popularne, które zapisały się w historii, ale nie ma chyba obrazu, który śmieszyły każdego. Mimo wszystko postanowiłem podjąć się tego trudnego zadania i stworzyć zestawienie top 10 komedii starając się przy tym uwzględnić różne rodzaje humoru. Na pewno wpływ na wybór miały jednak też moje osobiste preferencje, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Komedie były swego czasu moimi ulubionymi gatunkiem, potem się to zmieniło i przerzuciłem się na pornosy. Nadal lubię jednak obejrzeć dobrą produkcję problem w tym, że coraz ich jakby mniej dlatego wciąż trzeba sięgać wstecz, co też ma odzwierciedlenie w moim rankingu.



10. Arszenik i stare koronki (1944)

Pierwsza pozycja na liście jest już wiekowa. Pochodzi bowiem z 1944 roku. A jest nią "Arszenik i stare koronki". Obraz można zaliczyć do klasyki gatunku, jak i kina w ogóle. Opowiada o dwóch staruszkach, które za pomocą tytułowego arszeniku uśmiercają samotnych, starszych panów. Proceder ten odkrywa ich wnuczek. Sprawę komplikuje także pojawienie się dwóch opryszków. Głównym atutem komedii jest doborowa obsada. Gwiazdą produkcji jest Cary Grant, który potwierdza swój komediowy talent. Podobnie jak Peter Lorre, który znany był bardziej z kina noir. Produkcja to kameralna pozycja utrzymana w teatralnym stylu, która umiejętnie łączy humor sytuacyjny ze słownym, napędzając spiralę śmiechu wraz z trwaniem seansu.


9. Wielka włóczęga (1966)


Ten film znałem najpierw z opowieści rodziców, którzy oboje byli fanami francuskich komików z dawnych lat. Od tego czasu oglądałem go nieraz i muszę przyznać, że rodzicielskie pochwały były uzasadnione. Obraz, który jest francusko-brytyjską koprodukcją łączy to, co najlepsze w humorze obu krajów. Show kradną oczywiście grający główne role Louis de Funes oraz Bourvil. Chociaż szczerze to moim zdaniem ten pierwszy zjada drugiego na śniadanie, to tworzą oni ogólnie udany ekranowy duet. Jest tu wiele kapitalnych gagów, a dominuje humor sytuacyjny. Nawet tak proste rzeczy, jak niedopasowane szkopskie hełmy potrafią tutaj śmieszyć, a wisienką na torcie jest niemiecka zabawa w skakanie na krzesłach podczas jakiejś esesmańskiej libacji.


8. Mój wujaszek (1958)

Kolejna francuska propozycja na liście to jeden z serii filmów Jacquesa Tati, a mianowicie "Mój wujaszek" o przygodach pana Hulot. Humor Tati'ego to coś, czego obecna publika raczej nie doświadcza. Nikt już nie stosuje bowiem jego patentów. Jego filmy były dość kameralne w odbiorze. Żarty natomiast były dyskretne. Nie wylewały się z ekranu, a były poukrywane w szczegółach. Ta swoista subtelność była wyznacznikiem obrazów przez niego reżyserowanych, w których grał też zresztą główną rolę. Nie jest to zdecydowanie humor tak ekspresyjny, jak w wykonaniu Louisa de Funesa, ale równie skuteczny. Jest to prawdziwa przeciwność ekstrawertyzmu wielu komików. Opiera się na ogólnym wizerunku świata, w którym człowiek jest ledwie trybikiem, a nawet prozaiczne sytuacje mogą być powodem do komicznych wydarzeń. Atutem Tati'ego jest to, że wykreował swój własny styl, co zwłaszcza w gatunku komedii jest bardzo cenne i warte docenienia. Można go śmiało określić mianem mistrza kinematografii, który niestety jak się zdaje, popadł już nieco w zapomnienie.


7. Tootsie (1982)

"Tootsie" to kolejny złoty patent na komedię, czyli przebierzmy faceta za kobietę i zobaczymy, co się stanie. Ten, kto widział ów film, wie jednak, że chodzi tu o coś znacznie więcej. Obraz powstał w burzliwych czasach dla przemian kulturowych, kiedy to kobiety po raz drugi przypomniały sobie, że coś jest nie tak ze światem. Film opowiada o aktorze, który nie mogąc znaleźć pracy jako mężczyzna, przebiera się za kobietę i dostaje angaż jako aktorka. Ta przewrotka fabuła stanowi społeczny komentarz na temat ról obu płci we współczesnym świecie. Łączy zatem starą dobrą komedię pomyłek ze świeżym wnikliwym, spojrzeniem na temat patriarchatu, seksizmu oraz ogólnie pojmowanej ludzkiej niedoli. Wszystko to jednak robi w sposób błyskotliwy oraz pełen energii, przez co nawet po latach trzyma fason tak jak główna bohaterka. Zaleta produkcji jest na pewno aktorstwo Dustina Hoffmana oraz niepozorny epizod Billa Murraya.


6. Dzień na wyścigach (1937)

Na liście komedii wszechczasów nie powinno zabraknąć jakiejś produkcji od słynnych braci Marx. To trio nakręciło wiele znanych filmów, ja jednak postanowiłem wyróżnić jeden z ich największych hitów, czyli "Dzień na wyścigach", ponieważ jest to wielce udane dzieło. Przede wszystkim zawiera wszystkie elementy charakterystyczne dla rodziny komików. Groucho gra wygadanego oszusta, który rzuca żartami jak z rękawa. Humor fizyczny zaś to jak zwykle domena Harpo i Chico. Film zawiera wiele najsłynniejszych gagów oraz skeczy wplecionych umiejętnie w fabułę. Wyróżnić wśród nich można, chociażby scenę sprzedawania książek lub też szalone badanie lekarskie, które przeradza się w jeden wielki kontrolowany chaos. Ponieważ "Dzień na wyścigach" to obraz z braćmi Marx nie może w nim zabraknąć muzycznych numerów, a także wirtuozerskich popisów Harpo na harfie, zaś jego solo na fortepianie to wciąż jedna z najśmieszniejszych slapstikowych sekwencji w historii utrzymana w kreskówkowym stylu. "Dzień na wyścigach" to absolutna klasyka i pozycja obowiązkowa dla każdego kinomaniaka. 


5. Producenci (1967)

Mel Brooks to jeden z bardziej znanych twórców komedii zza oceanu. Muszę przyznać, że nie wszystkie jego dzieła mnie bawiły, ale jest parę takich, które na pewno spełniały ten cel. Wśród nich wyróżnić muszę przede wszystkim powstały w 1978 roku producentów. Obraz opowiada o dwóch znajomych, którzy postanawiają wystawić na Broadwayu sztukę, która ma stać się totalna klapa w celu wzbogacenia się. Dwóch szachrajów zagrało tu Zero Mostel i Gene Wilder, a więc mistrzowie komicznego fachu. Pamiętam jak dziś, że oglądając film z całą rodziną, tarzaliśmy się wręcz ze śmiechu po podłodze, oglądając finałowe przedstawienie. Film posiada jednak wiele więcej świetnych momentów określonych przez Amerykanów terminem comedy gold. Producenci to barwna i inteligentna komedia, której głównym atutem jest pomysłowy scenariusz. W rękach odpowiednich ludzi przeradza się w prawdziwe gatunkowe złoto.


4. Dyktator (1940)

Lista najlepszych komedii nie może się obejść bez Charliego Chaplina. To jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk w świecie kina. Sławę zdobył dzięki swym niemym produkcjom pełnym karkołomnych i pamiętnych gagów. Chaplin był jednak uniwersalnym twórca i poradził sobie także, gdy nastał czas filmów mówionych. Jego bodajże największym osiągnięciem w tej materii był dyktator z 1936 roku. Wiemy dobrze, na kogo to miała być parodia, więc nie będę rzucał tu nazwiskami. Napiszę tylko, że jest to świetna produkcja, która idealnie miesza humor z poważnym przesłaniem. Wielu ludzi było mądrych po szkodzie, a Charlie wyczul pismo nosem już dużo wcześniej. A jego pamiętna przemowa to jeden z najbardziej imponujących monologów w dziejach. Inna ikoniczna i wielce symboliczną sceną jest żonglowanie globusem. Taka zabawa światem rzadko kiedy kończy się dobrze, o czym przestrzegał zawczasu amerykański komik.


3. Pół żartem, pół serio (1959)

Faceci przebrani za baby - to musi być hit. I zaiste był. Na szczęście humor nie ogranicza się tu do mężczyzn biegających w damskich fatałaszkach, chociaż trzeba przyznać, że to chyba najbardziej znany i zacny film z tego nurtu. Jego główną zaletą jest świetna obsada z Marylin Monroe, Jackiem Lemonem oraz Tonym Curtisem na czele. Dzięki nim głównie obraz stał się prawdziwym klasykiem kina. Osobiście nigdy nie przepadałem za postacią stworzoną przez Curtisa, ponieważ uważałem go za zwykłego cwaniaka, a cwaniactwa nie toleruję zwłaszcza w kontaktach damsko-męskich. Mimo to można przymknąć na to oko, bo jednak całościowo film się broni i wciąż może służyć za świetna rozrywka dla całej rodziny, a przede wszystkim dla fanów starego, dobrego Hollywood.


2. Sens życia wg Monty Pythona (1983)

Grupa Monty Pythona jest uważana przez wielu ludzi za szczyt szczytów dobrego humoru. Nie mogło zatem zabraknąć czegoś z ich repertuaru w moim zestawieniu. Wybór padł na "Sens życia", a nie inne bardziej spójne dzieła pełnometrażowe, ponieważ forma krótkich skeczy bardziej przypomina oryginalny serial i jest idealna dla tej formy żartów. Nie będę tu analizował humoru Pythonów, bo to mija się z celem. Absurd jest trudny do zdefiniowania. Na przykład dla mojego ojca abstrakcja były rozwiązane sznurówki. Albo go łapiesz, albo nie. Jest też grupa ludzi, którzy w ogóle nie uważają twórczości Brytoli za śmieszny. Z takimi osobami raczej się całkowicie nie dogadam. Mogę jedynie jeszcze dodać, że często fantazjuję o tym, że żyję w świecie takim, jak jest ukazany w skeczach Pythonów. Ludzie powinni chodzić po ulicach na czworakach i szczekać. Przynajmniej niektórzy.


1. Pogromcy duchów (1984)

Lata 80. to złoty okres dla amerykańskiej komedii. Powstało wtedy wiele ikonicznych do dzisiaj tytułów. Miało to związek ze szczytem kariery wielu aktorów typu Bill Murray, Dan Aykroyd, Chevy Chase czy Eddie Murphy. Dwóch z nich zagrało w dziele, które jest moim zdaniem obrazem kumulującym wszystko, co najlepsze w tej dekadzie, a mianowicie "Pogromcy duchów". Chodzi mi tu o pierwsza część ich przygód. Myślę, że nie ma co tutaj streszczać fabuły. Jest ona zawarta w tytule. Warto za to skupić się na umiejętnym wykorzystaniu talentów grupy ludzi do stworzenia filmu, który stał się klasykiem i jest nim do dziś. Jest to wręcz niedościgniony wzór, o czym świadczą nieudane próby wskrzeszenia franczyzy po kilkudziesięciu latach. Siła oryginalnych "Pogromców duchów" była chemia między aktorami oraz niesamowita atmosfera przygody, humoru i ogólnie tamtejszej epoki, która zdawała się bardziej beztroska. Są też pamiętne teksty. Ja do dziś, gdy ktoś się spyta, czy jestem Bogiem, odpowiadam, że tak.

wtorek, 4 lutego 2025

Luźne gatki - Polak potrafi

Niedawno do polskich kin wszedł film "Simona Kossak". Jest to produkcja z rodzaju tych biograficznych, która opowiada o losach nomen omen Simony Kossak. Nie widziałem jeszcze tego dzieła, ale sam pomysł nakręcenia filmu o życiu polskiej badaczki również parę lat temu zakiełkował mi w głowie. Uważam, że jeśli mam kręcić filmy o znanych Polakach to nie powinniśmy się ograniczać do tych najbardziej znanych jak Piłsudski, Chopin, Kościuszko czy pomysłowy Dobromir. Są ludzie zapomniani przez historię, którzy zasługują jednak na przywrócenie pamięci o nich, a to z uwagi, na jakich rzeczy dokonywali. Oto małe zestawienie kilku nazwisk, o których mogłyby powstać ciekawe filmy biograficzne.




IRENA PÓŁTORAK

Jeżdżąc prawie codziennie autobusem do Katowic przez Sosnowiec, mijam pewne rondo. Jest to całkowicie zwyczajne rondo, które wyróżnia się jedynie nazwą. A brzmi ono rondo imienia Ireny Półtorak. Przyznam szczerze, że nie wiedziałem, kim ta pani jest i nie interesowało mnie to zbytnio. Do czasu aż nie spostrzegłem, że na tablicy obok jej nazwiska znajduje się symbol piłki. Chodzi o tę tradycyjną, popularną "biedronkę" czyli piłkę do kopania. Od razu wzbudziło to moją ciekawość. Czemu jakaś kobieta jest kojarzona z tym przedmiotem? Krótki research wykazał, że Irena Półtorak to pionierka piłki kobiecej w Polsce. Działała głównie w rejonie Sosnowca w czasach gdy w kraju nikt nie słyszał nawet o kobiecej piłce. Nie było Ewy Pajor, czy seriali popularnych o piłkarkach. Pani Irena założyła tymczasem pierwszy żeński klub w Polsce "Czarni Sosnowiec". Film o niej powinien być ciekawa pozycja dla kibiców, który mógłby wzmocnić jeszcze bardziej ową rozwijającą się wciąż odmianę dyscypliny sportu.


JACEK KARPIŃSKI

Jacek Karpiński był polskim inżynierem oraz kombatantem. W czasie wojny działał pod pseudonimem "Mały Jacek" w podziemiu, za co został wielokrotnie odznaczony. Jego główne zasługi leżą jednak w rejonach osiągnięć z pogranicza cyfryzacji. Wśród jego wynalazków znalazły się między innymi minikomputer K-202, perceptron, maszynę do długoterminowych prognoz pogody, robota sterowanego głosem, czy pen-readera. Urządzenia te jak na swoje czasy były pionierskie, wyprzedzając stan ówczesny o kilka lat. Niestety nie zrobił nigdy takiej kariery, jak by mógł z uwagi na przeszłość. Władze PRL nie były mu przychylne go i zwłaszcza w latach 70. wielokrotnie torpedowały i blokowały rozwój Karpińskiego. Był nawet zmuszony do emigracji oraz hodowli drobiu, by jakoś przeżyć. Nazywany "polskim Gates'em" lub "polskim Steve’em Jobbsem" na pewno stanowiłby bardzo ciekawy temat do zekranizowania. Dodając jego bogaty oraz barwny życiorys, jest szansa, że film o nim wzbudziły zainteresowanie współczesnej widowni.


STANISŁAW SKALSKI

Z tym panem jestem związany przez kasę zapomogową. Dokładnie to jest w moim mieście jego ulica. Skalski był lotnikiem, ponoć jednym z najlepszych. Walczył oczywiście w bitwie o Anglię, jak również w innych kampaniach. Jest autorem największej liczby zestrzeleń wrogich maszyn wśród polskich pilotów, przez co zasłużył sobie na miano asa myśliwskiego. W ostatnich latach powstały dwa filmy o Dywizjonie 303, więc temat jest powszechnie znany i przerobiony. Mowa tu jednak o obrazie dotyczącym jednej osoby. Warunek jest jednak jeden. Nie może to być kolejny tani chwyt odwołujący się do niskich instynktów, na który pójdą szkoły więc i tak się zwróci. Film nie powinien być utrzymany w stylistyce telewizyjnego paradokumentu pomieszanego z tanim romansidłem. Potrzebny też byłby charyzmatyczny aktor, a nie jakiś wymuskany dandys, o co jednak w obecnej rzeczywistości byłoby raczej trudno.


STANISŁAW SKARŻYŃSKI

Kolejny pilot w zestawieniu, który wsławił się jednak bardziej dokonaniami poza wojskowymi. Jego moment największej chwały przypadł na rok 1933, kiedy to jako pierwszy Polak pokonał w samotnym locie Atlantyk. Był to zarazem światowy rekord odległości lotu. Za wyczyn ten otrzymał od Międzynarodowej Federacji Lotniczej specjalny medal. Cała podróż nieco ponad 20 godzin, a pokonany dystans wynosił 3582 km. Wyczynu tego dokonał na polskiej maszynie RWD-5, a ciekawostką jest fakt, że przez cały lot ubrany był w garnitur, a nie kombinezon pilota. Intrygującym pomysłem byłoby nakręcenie filmu, który w całości dokumentowałby owe 20 godzin w powietrzu. Osobiście lubię takie kinowe eksperymenty, a ten na pewno byłby ciekawym wyzwaniem i specyficznym filmem drogi. Coś à la "Locke" z 2013 roku. Produkcja mogłaby być zapisem myśli i emocji bohatera w obliczu wielkiego wyczynu, ale także wszechogarniającego bezmiaru wody.


FERDYNAND OSSENDOWSKI

O ostatnim przykładzie dowiedziałem się z radia. Słuchałem kiedyś audycji Nautilus, w której poruszano akurat kwestię legendarnego, podziemnego miasta Agharty. Jako poszlakę w poszukiwaniu owej mitycznej lokacji podano książkę autorstwa Ferdynanda Ossendowskiego "Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów". Autor miał usłyszeć o owej krainie, która rzekomo znajduje się na terenach Indii bądź Afganistanu podczas pobytu w Mongolii. Pamiętam, że historia ta mocno rozpaliła moją wyobraźnię. Dzisiaj jestem już bardziej sceptyczny, lecz nadal widzę w zekranizowaniu podróży polskiego pisarza spory potencjał. Twórczość Ossendowskiego z uwagi na krytykę komunizmu była po wojnie zakazana. Dlatego też dołączył on do grona rodaków bardziej znanych za granicą niż w kraju. Z tego, co wiem, to jedynie dzieła Henryka Sienkiewicza cieszyły się większą poczytnością na świecie. Ossendowski odbył wiele podróży, zwłaszcza po Azji i na tym ewentualny twórca jego biografii mógłby się skupić, nawet koloryzując nieco postać Ossendowskiego i tworząc coś w rodzaju polskiego Indiany Jonesa. Jeśli plan taki byłby odpowiednio wykonany, nie miałbym nic przeciwko takiemu ubarwieniu.

piątek, 29 listopada 2024

Luźne gatki - bohaterowie, z którymi się identyfikuję

Co decyduje o tym, że dany film przypada nam do gustu? Czynników może być wiele. Wciągająca fabuła, emocje, ścieżka dźwiękowa lub urzekające kadry to tylko niektóre z powodów. Jest jednak jeszcze jedna cecha, która być może jest ważniejsza od innych. Przynajmniej dla części widzów, do których prawdopodobnie się zaliczam. Chodzi konkretnie o identyfikowanie się z głównym bohaterem opowieści. Ewentualnie można również identyfikować się także z jakąś postacią drugoplanową albo z antagonistą danego filmu. Wybór jest szeroki. Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że właśnie ten aspekt produkcji ma decydujące znaczenie dla mojego lubienia lub nielubienia jakiegoś dzieła. Myślę, że jest to dość powszechne zjawisko nie tylko w świecie kina, ale też książki czy nawet muzyki. Historia bardziej do nas dociera, gdy potrafimy wczuć się w świat wewnętrznych przeżyć bohatera i czujemy z nim rodzaj jedności. Skłoniło mnie to do stworzenia małego zestawienia postaci, z którymi najbardziej mi po drodze.


TRAVIS BICKLE

Pierwszym i chyba najstarszym przykładem jest bohater kultowego dzieła Martina Scorsese z 1976 roku "Taksówkarz". W rolę te wcielił się Robert de Niro i jest to jeden z bardziej udanych przypadków współpracy obu artystów. Film opowiada o młodym weteranie wojny wietnamskiej, która cierpi na bezsenność. Aby zrobić coś, czasem zatrudnia się jako taksówkarz w nowojorskiej korporacji. Dzięki temu mamy możliwość zobaczenia jego oczami mroczną stronę miasta, którego ulice pełne są brudu oraz typów spod ciemnej gwiazdy. Travis czuje, że nie pasuje do tego świata, będąc chodzącą definicją alienacji. Prowadzi go to na drogę brutalnej przemocy skierowanej w domniemanych wrogów. Elementem łączącym mnie z Travisem jest przede wszystkim samotność oraz towarzyszące jej wszechogarniające poczucie pustki. Od dziecka czułem się jak wyrzutek który nigdzie nie pasuje. Nigdy nie przynależałem do żadnej grupy. Tak jest do teraz. W tłumie ludzi chodzę sam. Tak jak Bickle jestem niemym obserwatorem wydarzeń. Od ludzi oddziela mnie jakby szklany klosz, przez który nie mogę się przebić. Pogrążony we własnych obsesyjnych myślach zmuszony jestem patrzeć na cudze szczęście z poczuciem, że sam nigdy go nie zaznam. W głowie zaś roją mi się coraz bardziej oderwane od rzeczywistości pomysły. Tak jak Travis nie umiem w interakcje, a społeczne zwyczaje wzbudzają mój niepokój i odrazę. Wzrasta we mnie niechęć do gatunku ludzkiego oraz ekstremistyczne nastroje. Wątpię oczywiście, żebym kiedyś zaczął strzelać do ludzi, ale w pełni rozumiem motywację protagonisty "Taksówkarza", który był w istocie dzikim zwierzęciem zamkniętym w klatce czekającym jedynie na jakiś punkt zapalny.


PUŁKOWNIK WALTER E. KURTZ

Drugim bohaterem jest pułkownik Kurtz, a więc główny antagonista filmu "Czas apokalipsy" Francisa Forda Coppoli. Kiedyś mój stosunek do niego był raczej obojętny, ale z biegiem lat zauważam, że coraz bliżej mi do niego oraz jego rewolucyjnych pomysłów i rozwiązań. Kurtz w filmie jest amerykańskim dowódcą, który według jego przełożonych stracił rozum ponieważ zorganizował w głębokiej dżungli swojego rodzaju państwo w państwie. Jego mieszkańcami, są byli podopieczni, oraz grupa tubylców, którzy traktują go niemal jak Boga. Na Kurtza zostaje zatem wydany wyrok, a jego wykonanie powierzono kapitanowi Willardowi. Tak po krótce przedstawia się fabuła dzieła. W rolę wyklętego pułkownika wcielił się Marlon Brando i jest to jedna z jego bardziej pamiętnych ról. Stworzył on obraz człowieka złamanego przez okoliczności. Silnego, ale jednocześnie też wrażliwego. Jego spowite w półmroku oblicze stało się symbolem szaleństwa. Dla niektórych jest to także uosobienie zła. Ja się bym jednak z tym nie zgodził. Kurtz jest produktem władzy, której służył. A że w wyniku tego mu odwaliło to już inna kwestia. To, co przemawia do mnie w tej postaci to spokój i monologi. Są to prawdziwe aktorskie popisy, w których udało się niejako uchwycić dokładny moment popadania w obłęd. Cedzone przez Brando słowa nie pozostawiają złudzeń. Są jak litania wariata, w której można jednak odnaleźć jakaś pokręcona metodę. To człowiek, z którym się nie rozmawia, lecz którego się słucha.


GUSTAV VON ASCHENBACH

Kolejną postacią, jaką chciałbym wymienić, jest Gustav von Aschenbach, czyli główny bohater słynnego filmu o facecie w łódce. Chodzi oczywiście o "Śmierć w Wenecji". Jest to opowieść o dojrzałym mężczyźnie po przejściach, który udaje się do Wenecji w ramach kuracji. Na miejscu spotyka pewną polską rodzinę, w skład której wchodzi także nastoletni Tadzio. Gustav obdarza go silną sympatią, nie może jednak tego okazać ze względu na strach i brak zdecydowania. Jedyne, na co go stać to fantazje o tym, jak podchodzi do niego i się wita. Ostatecznie bohater umiera z żałości na plaży. Pierwszy raz obejrzałem "Śmierć w Wenecji" w publicznej tv pewnej nocy. TVP zawsze puszczała najciekawsze filmy w nocy tak, żeby ich nikt przypadkiem nie obejrzał. Znajdowałem się wtedy w specyficznej sytuacji. Byłem bowiem zauroczony pewną osobą, lecz podobnie jak von Aschenbach nie potrafiłem wykonać żadnego kroku, by chociaż z nią porozmawiać. Długo mnie to trzymało i przeżywałem prawdziwe katusze. Podobnie jak filmowy Gustav. Nic zatem dziwnego, że postać ta zawsze była mi bliska. Obaj byliśmy bezradni w obliczu uczucia, skrępowani przez własną nieśmiałość, wewnętrzne blokady i irracjonalny lęk. Skazani na porażkę w konfrontacji z brutalną rzeczywistością. 


WILLIAM "D-FENS" FOSTER

Każdy musi zadać sobie pytanie "Wo liegen die Grenzen?". Czyli gdzie leżą granice, a dokładnie chodzi o jego granice. O granice jego wytrzymałości psychicznej. Czasem nawet bardzo opanowana osoba w końcu pęka. Taką właśnie sytuację ukazuje film reżysera Joela Schumachera "Upadek" z Michałem Douglasem w roli głównej. Obraz opowiada o dniu z życia pewnego typowego zjadacza chleba. Jest to spokojny człowiek, nie wadzi nikomu, codziennie jeździ tą samą drogą do pracy. Jest poddany silnemu stresowi, ale nie okazuje tego. Do czasu. Pewnego ranka nie wytrzymuje, stojąc w korku. Nie wytrzymuje, wysiada z auta i rusza na miasto. Jego spacer szybko przeradza się w chaotyczną podróż znaczoną przemocą i zniszczeniem. William, bo tak nazywa się nasz bohater to człowiek, z którym identyfikować się może wielu. Może nawet większość. Wielu ludzi przecież ma pracę, której nie znosi i życie jakiego nienawidzi. Są zmuszani do wykonywania szeregu czynności, które stoją w sprzeczności z ich naturą. System wykręca im ręce i każe pracować. Noszą w sobie spory ładunek złości. Oczywiście nie każdy z nich zaczyna strzelać do ludzi na ulicy, ale niejeden ma pewnie ochotę rzucić to wszystko i zniknąć. Ja na pewno tak się czuję, dlatego też umieszczam Williama na liście. Ponoć gniew to dar, ale nie jest niczym przyjemnym tłumienie w sobie latami negatywnych emocji. Wściekłość towarzyszy mi cały czas, nawet gdy śpię albo się śmieję. I tak też musiał się czuć bohater "Upadku".


TERMINATOR


Terminator to jedna z najbardziej ikonicznych postaci nurtu sci-fi i kina w ogóle. Słynny elektroniczny morderca wszedł już na stałe do kanonu kina, stając się popkulturowym fenomenem. Mimo że seria doczekała się już kilku odsłon, to dla mnie jednak najlepszą wersją pozostaje ta oryginalna stworzona przez Jamesa Camerona w 1984. Terminator Arnolda pozostaje punktem odniesienia i wzorem, do którego porównywane będę wszystkie pozostałe wcielenia. Pora zatem na kolejny szwarccharakter w moim zestawieniu. Postać wykreowana przez Arnolda to wręcz uosobienie zimnej jak stal i odczłowieczonej, bezwzględnej siły. Budzi respekt i powszechny strach głównie dlatego, że nie można do niego w żaden sposób dotrzeć. Jest nieludzką maszyną stworzoną do zabijania bez mrugnięcia okiem. Te właśnie cechy decydują o tym, że czuje do niego taki sentyment. Również bowiem chciałbym budzić respekt samym wyglądem, być chłodnym, opanowanym i nie ulegać emocjom. Chciałbym też być w stanie raz za razem się podnosić, nawet gdy ktoś wpakuje we mnie cały magazynek. Takich właśnie cech pożądam wśród bliskich i znajomych.


GRENDEL


Nie ukrywam, że nie czuje się komfortowo we własnym ciele. Nie chodzi o sam wygląd, ale ogólny dyskomfort, jaki niesie ze sobą posiadanie fizycznej postaci. Chciałbym posiadać więcej siły i sprawności. Nieraz powtarzam, że fajnie by było być potworem o nadludzkiej sile. A gdzie szukać lepszego miejsca dla takiego monstrum niż w staroangielskim poemacie "Beowulf". Jego tytułowy bohater jest herosem i słynnym wojownikiem, który pokonywał niejednego stwora. Ostatecznie na jego drodze staje najpotężniejszy z nich, czyli Grendel, ojciec wszystkich potworów. Beowulf stacza z nim morderczy boj, z którego wychodzi zwycięsko. Ponieważ jednak jestem Polakiem i lubię bohaterskie porażki, to z tej pary właśnie Grendel jest moim ulubieńcem. Moja fascynacja nim i jego możliwościami zaczęła się po seansie "Beowulfa" z 2007 roku. Animacja ta jest chyba najbardziej wierną i widowiskową ekranizacją eposu. Przedstawiony w niej Grendel jest tak naprawdę spokojną istotą, która nie szuka zwady. Ponieważ jednak ludzie nie są w stanie uszanować jego prawa do prywatności i przeszkadzają mu ciągłymi libacjami, zmuszony jest wybrać się do nich osobiście i wyperswadować parę rzeczy. Jak mówi stare przysłowie, kto nie słucha, musi poczuć. Grendel ma ogromną moc w łapach i nawet niedźwiedź nie jest mu straszny. A co dopiero zwykli śmiertelnicy, którymi rzucał jak szmacianymi lalkami. Szybko zatem robi porządek z imprezowiczami. Identyfikuję się z tą postacią, ponieważ także cenię sobie święty spokój i nie lubię, gdy ludzie zachowują się tak, jakby byli sami na świecie. Słowa te zawsze powtarzała moja mama, która również nie lubiła obcych. Normalnym jest nie lubić nieznajomych, po co tu przychodzą, do kurwy nędzy nic tu po nich. Grendel to swego rodzaju moje zwierzę duchowe, ponieważ gruchotanie kości i miażdżenie czaszek to zajęcie, które wydaje się dawać całkiem sporo frajdy.


HYENASWINE


Nieraz powtarzam, że nie jestem człowiekiem. Czuje się bardziej niczym jakieś dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Nie powinno zatem dziwić, że bardzo przypadła mi do gustu postać pochodząca z filmowej adaptacji książki H.G. Wellsa "Wyspa doktora Moreau" z 1996 roku. Jej fabuła opowiada o rozbitku, który trafia na tajemniczą wyspę. Okazuje się, że zamieszkujący ja naukowiec przeprowadza szalone eksperymenty mające na celu tworzenie ludzko-zwierzęcych hybryd. Jedną z nich jest Hyena-Swine, czyli po polsku Człowiek-hiena. I on właśnie zalicza się do moich faworytów. Przede wszystkim podoba mi się jego luźna stylowa. Odziany tylko w żołnierskie spodnie chodzi, kuśtykając. Ja również jestem zwolennikiem wygody oraz lubię czasem chodzić w wynaturzony sposób. Hienoświnia odgrywa ważną rolę w tej opowieści, jest bowiem pierwszą kreaturą, która usuwa sobie z ciała kontrolujący chip. To właśnie wówczas padają z jego pyska znamienne słowa "nie ma bólu, nie ma prawa". Nasz mutant staje się tym samym początkiem rewolucji, która wywraca ustalony na wyspie ład do góry nogami. Ja również czuje się sterowany i ograniczany, więc z chęcią pozbyłbym się z głowy takiego chipa, który zabrania mi żyć pełnią życia i cieszyć się dzikimi instynktami. Poza tym chciałbym chodzić po dworze półnago.


PINK


Większość ludzi, jeśli nie wszyscy, czują się niezrozumiani. Ja również się do nich zaliczam. I ponoć każdemu z nich wydaje się, że jest wyjątkiem, podczas gdy tego nieprzyjemnego stanu doświadcza prawie każdy. Filmem, który udanie portretuje stan odizolowania i właśnie braku zrozumienia jest dla mnie wizualne oraz muzyczne arcydzieło reżysera Alana Parkera "The Wall", którego fabuła opiera się na kompozycjach brytyjskiej grupy Pink Floyd. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że polskie tłumaczenie "Ściana" uważam za nie do końca udane. Lepiej brzmiałoby moim zdaniem "Mur". Nim właśnie otoczony jest główny bohater nazywany Pink. Śledzimy jego losy od dzieciństwa do dorosłości. Pink to gwiazda rocka, która spędza życie na walizkach, demolując kolejne hotelowe pokoje. Jego związek się rozpada, a on sam popada w coraz głębszy marazm, zobojętnienie i depresję. Procesowi temu towarzyszą działania autodestrukcyjne. Pomimo sławy, kobiet i pieniędzy Pink jest głęboko nieszczęśliwy. Czuje się przeraźliwie samotny w cynicznym i nieczułym świecie. Ludzie go otaczający w ogóle go nie znają, nic o nim nie wiedzą, nie mówiąc już o zrozumieniu. Żona go zdradza, a znajomi wykorzystują do własnych celów. Pink jest także rozczarowany stanem rzeczywistości, w której wszystko nastawione jest na zysk. Komercja przeżarła wszystko łącznie z czystymi i niewinnymi ludzkimi odruchami. Ponieważ mam podobne odczucia naturalną koleją rzeczy, od pierwszego seansu filmu, poczułem z bohaterem jakaś więź. Jeśli doda się do tego motyw dzieciństwa spędzonego bez ojca, to obraz naszego porozumienia zostaje uzupełniony.


UKRYTY


Na mojej liście znalazło się miejsce dla paru tak zwanych złych, czyli z angielskiego villianów. A z niemieckiego szwarzcharakterów. Nie inaczej jest w tym przypadku. W 1987 roku światło dzienne ujrzał pewien horror sci-fi produkcji USA. Nosi on tytuł "Ukryty". Jest to dziś już raczej zapomniany film, który jednak posiada spory potencjał i nadal dostarcza zacnej rozrywki. Jego główną gwiazdą jest młody jeszcze Kyle MacLachlan, lecz nas interesuje w tym przypadku jego ekranowy przeciwnik. Obraz wykorzystuje dobrze znany w gatunku motyw przejmowania ludzkich ciał przez intruza. Tym razem jest to kosmiczny rzezimieszek, który opanowuje kolejne osoby, by przy ich użyciu dokonywać różnorakich zbrodni. Byt upodobał sobie głównie napadanie na banki okraszone efektownymi pościgami w rytm metalowej muzyki. Seans otwiera właśnie sekwencja takich aktywności. Jest ona nakręcona w bardzo widowiskowy sposób. Ponieważ obcy ma świadomość, że w każdej chwili może zmienić nosiciela, nie dba o własne bezpieczeństwo, prując ulicami miasta i rozjeżdżając inwalidów na wózkach. Inaczej mówiąc, jest bad assem, który nie pęka w żadnej sytuacji. Śmiało podejmuje ryzyko, ryzykując życie, podczas gdy wiatr rozwiewa mu włosy. To właśnie ta pewność siebie i arogancja jest tym, co trafiło na podatny grunt w postaci mojej zaburzonej osobowości. Patrzę na poczynania obcego z pewną taką zazdrością. 


JANEK PRADERA


Na koniec przyszła pora na coś z krajowego podwórka. Jestem w końcu tym Polakiem i wypadałoby wspomnieć o jakiejś polskiej produkcji. I nie jest to byle jaka rzecz. W sumie to być może i bohater, z którym najsilniej się utożsamiam przynajmniej w pewnych momentach życia. Chodź mianowicie o Janka Ppradere, czyli głównego bohatera filmu "Siekierezada". Obraz ten powstał na podstawie powieści Edwarda Stachury, który również zajmuje ważne miejsce w moim sercu. Pradera to podobnie jak Stachura poeta wagabunda, który odczuwa silny ból istnienia. W poszukiwaniu sensu życia zatrudnia się na ścince drzew gdzieś na głębokiej prowincji. Na miejscu poznaje całą plejadę barwnych postaci, z którymi spędza czas, tocząc rozmowy mniej i bardziej poważne. Tym, co najbardziej podoba mi się w "Siekierezadzie", jest kontrast postaw, specyficzne zestawienie prostych ludzi z ich mądrościami i wrażliwego intelektualisty niemogącego się nigdzie wpasować. Tworzy to wiele humorystycznych dialogów i sytuacji, z których bije jednak jakaś głęboka mądrość. Sam Pradera również serwuje wiele sekwencji i przemyśleń, które nie zawsze zostają zrozumiane przez otoczenie. Jest to postać w ogólnym rozrachunku tragiczna, której przypadki potrafią jednocześnie podnieść na duchu. Pradera jest przyjacielem, którego nigdy nie miałem. Kimś z kim mógłbym toczyć rozmowy, grać w karty, pić i jeść ziemniaki z ogniska. Kimś, kto ma podobną energię, temperament, wrażliwość, poczucie humoru i nie ocenia, w pełni akceptując wszelkie ludzkie cechy. Dlatego właśnie jest to mój numer jeden, jeśli idzie o identyfikowanie się z filmowymi postaciami.

piątek, 4 października 2024

Polskie romkomy - Debilizm do kwadratu

"Debilizm do kwadratu" to tragedia romantyczna o prowadzącej podwójne szycie nauczycielce seksu oralnego Minecie. Pewnego dnia (podczas orgii zdjęciowej jako model Zenek) poznaje ona popularnego dewianta o imieniu Cazzo. Spotkanie to rozpoczyna zdesperowany stosunek, do którego nie przygotowała ich żadna masturbacja.



TOP 10: filmy erotyczne

Nie jest łatwo nakręcić dobry film erotyczny. Łatwiej już chyba stworzyć obraz hard core, czyli pornograficzny. Erotyk natomiast nie może pr...