piątek, 4 października 2024

Polskie romkomy - Debilizm do kwadratu

"Debilizm do kwadratu" to tragedia romantyczna o prowadzącej podwójne szycie nauczycielce seksu oralnego Minecie. Pewnego dnia (podczas orgii zdjęciowej jako model Zenek) poznaje ona popularnego dewianta o imieniu Cazzo. Spotkanie to rozpoczyna zdesperowany stosunek, do którego nie przygotowała ich żadna masturbacja.



sobota, 10 sierpnia 2024

TOP 10: Koszykówka

Nie każdy o tym wie, ale w młodości byłem murzynem i grałem w koszykówkę. Wprawdzie głównie grzałem ławę, ale zaliczyłem kilka udanych akcji. Sport ten nigdy nie należał jednak do moich ulubionych. Nie lubiłem także być murzynem. Dlatego się wybieliłem i przerzuciłem na Heroes 3. Mimo to nadal śledzę najważniejsze rozgrywki, jak również nie są mi obce filmowe produkcje spod znaku dwóch koszy. W historii kina powstało bowiem całkiem sporo dzieł poświęconych koszykówce. Jeśli chodzi o produkcje z gatunku tych sportowych, koszykówka to obok boksu być może najczęściej ukazywana dyscyplina. Prym w tego typu obrazach wiodą Amerykanie. Nie powinno to dziwić, ponieważ w końcu to oni wymyślili ten sport, a do tego są w nim od lat światową potęgą. Obecnie trwają Letnie Igrzyska w Paryżu i USA po raz kolejny jest murowanym faworytem do zdobycia złotego medalu zarówno w rywalizacji mężczyzn, jak i kobiet. Ja szczerze im tego nie życzę, gdyż nie ma chyba w sporcie rzeczy, której bym bardziej nie znosił niż absolutna dominacja jednego zawodnika lub drużyny. Zabiera to urok całej zabawie i czyni ją nudną. Jedną z zalet sportu powinna być jego nieprzewidywalność, a w tym przypadku mamy do czynienia z zaprzeczeniem takiego zjawiska. Między innymi z okazji Olimpiady postanowiłem stworzyć listę TOP 10 filmów traktujących o koszykówce.



10. Król kosza 1994

Jednym z ciekawszych filmów z motywem koszykówki, na jakie udało mi się trafić, jest "Król kosza" z 1994 roku. Ten nieco już zapomniany film opowiada historię amerykańskiego skauta, który w poszukiwaniu nowych talentów udaje się do odległej Afryki. Tam w jednej z wiosek odkrywa Saleha. Chłopak ten odznaczający się imponującymi warunkami fizycznymi posiada także prawdziwie boską iskrę, jeśli chodzi o grę w kosza. Skaut Bacon postanawia, że wszelką cenę wywieźć go do USA gdzie dar młodzieńca mógłby zostać należycie oszlifowany. Jak to jednak w życiu bywa, nie jest to takie proste, a przed bohaterami piętrzą się trudności. Ostatecznie wszystko ma się zadecydować na drodze jednego meczu. Jedyną prawdziwą gwiazdą produkcji jest Kevin Bacon. Nie jest to na szczęście jedyny atut obrazu. Jest to całkiem udane połączenie komedii z filmem sportowym, który oferuje rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Umieszczenie zaś akcji na czarnym lądzie dodaje mu tylko szczyptę egzotyki oraz dodaje oryginalności.


9. Nastoletni wilkołak 1985

Oryginalną mieszankę gatunkową stanowi obraz "Nastoletni wilkołak". Ten powstały w 1985 roku film z Michaelem J. Foxem w roli głównej może obecnie mienić się mianem prawdziwego klasyka. Jest to jedna z ikonicznych pozycji dekady, która obfitowała przecież w wiele pamiętnych tytułów. Bohaterem filmu jest nastolatek Scott. W tej roli oczywiście dorosły Fox. To znany hollywoodzki zabieg obsadzanie starych trepów w roli dzieci. Co więcej, na ekranie partneruje mu prawie 30-letnia babka, która również oczywiście gra uczennice. Inna ciekawa kwestia to fakt, że Lis zagrał Wilka. Scott jest zawodnikiem licealnej drużyny koszykówki, która jest beznadziejna. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. Okazuje się, że chłopak jest podobnie jak jego ojciec wilkołakiem. Z początku Scott nie jest zachwycony, ale szybko przekonuje się, że wraz ze swoją nową, dziką postacią zdobywa również nadludzkich umiejętności sportowych. Staje się super atletą, który sam wygrywa mecze. Oprócz tego jednak nabiera także brzydkich manier, co staje się przyczyną nieporozumień z otoczeniem. Produkcję można określić jako dość lekką rozrywkę, która nie rzuca widzowi wielkiego wyzwania. Można jednak na upartego doszukać się w niej nieco głębi. Stawia ona bowiem pytania o własną tożsamość i wierność sobie. Rozważa, czy lepszy jest konformizm i spełnianie oczekiwań innych, by zyskać akceptację, czy raczej pozostanie do końca sobą, nawet jeśli wiązać się to może z utratą pewnych przywilejów towarzyskich. Z tego, co pamiętam, to postać wilkołaka wzbudzała kiedyś we mnie dyskomfort, a to dlatego, że bardziej przypomina on jakiegoś małpoluda, niż prawdziwego wilkołaka. Nie zachowuje się on z resztą, jak typowy przedstawiciel tego gatunku np. nie ma ochoty nikogo mordować. Dzieło reżysera to specyficzna mieszanka komedii filmu sportowego i teen dramy. Posiada także jakże urokliwy klimat amerykańskich przedmieść przed epidemią fentanylu.


8. Czarodziej z Harlemu 1988

Na mojej liście najlepszych filmów o koszykówce znalazło się również miejsce dla naszej rodzimej produkcji, co może być pewnym zaskoczeniem. Chodzi tu mianowicie o komedię z 1988 roku o wdzięcznym tytule "Czarodziej z Harlemu". Dekada lat 80. to płodny okres dla kinematografii, który nie stronił od eksperymentów i prób zaadaptowania na polski grunt popularnych zachodnich formatów. Jedną z takich prób jest właśnie obraz w reżyserii Pawła Karpińskiego. Tym nowym niespotykanym wcześniej elementem jest murzyn. W sumie to do dzisiaj pozostaje to jeden z nielicznych przykładów polskich filmów, w których główną rolę gra czarnoskóry aktor. Fabuła skupia się wokół koszykarskiego klubu Stal Tczew, który poszukuje wzmocnień. Dzięki kontaktom jednego z agentów udaje się zakontraktować do zespołu gracza wprost z Ameryki. Jest nim imię Abraham Lincoln. Jak się nietrudno domyślić po przyjeździe do Polski robi on furorę zarówno na parkiecie, jak i w lokalnej społeczności. Sprawy komplikują się, gdy o usługi utalentowanego zawodnika postanawia również zawalczyć odwieczny rywal drużyny Unia Olsztyn. "Czarodziej z Harlemu" to prosta komedia utrzymana w lekkim tonie, dla której kanwą była postać prawdziwego zawodnika Kenta Washingtona. Pochodzi z czasów, gdy widok czarnoskórej osoby na ulicy budził jeszcze sensację. Pamiętam dobrze jak przed studniówką, dziewczyny z klasy wzdychały ciężko, zazdroszcząc jednej z koleżanek, że jej partnerem podczas tej imprezy ma być murzyn, notabene zawodnik miejscowej drużyny koszykarskiej. Film z wyczuciem ukazuje te właśnie narodowe przywary, nie wychodząc poza bezpieczne ramy sympatycznej rozrywki. W mojej pamięci na pewno pozostaną charakterystyczne kreacje Bogdana Baera, Leszka Teleszyńskiego czy "Tulipana" Monczki oraz pamiętne powiedzonko "kto murzyna ma. dla tego murzyn gra", które dzisiaj prawdopodobnie by nie przeszło.


7. Kosmiczny mecz 1996

Tak się składa, że wiele filmów koszykarskich podchodzi również pod gatunek komedii. Widocznie reżyserzy jakoś tak to sobie wymyślili, że oba te rodzaje dzieł stanowią dobraną parę. I rzeczywiście trzeba przyznać, że jest to dość udane combo. Wiele było przykładów takiej kooperacji, ale jednym z chyba najbardziej udanych jest pochodzący z 1996 roku kinowy hit "Kosmiczny mecz". Film ten wyróżnia się oczywiście tym, że jest mieszanką kina aktorskiego z animacją, a niewątpliwym magnesem było wykorzystanie w nim bohaterów z popularnych kreskówek z serii Looney Tunes. Mamy tu zatem takie postacie jak Królik Bugs, Kaczor Daffy, Elmer Fudd, Lola, Tweety czy Yosemite Sam. Wszyscy oni zostają porwani przez złego właściciela upadającego kosmicznego lunaparku. Animki mają stać się jego nową atrakcją, co oznacza w praktyce, zostanie niewolnikiem. Nie godząc się na taki los, proponują one swojemu oprawcy mecz koszykówki, który miałby zadecydować o ich wolności. Kidnaper godzi się na to, lecz stosuje fortel i kradnie talent do gry kilku gwiazdom NBA i przekazuje je swoim graczom. Bugs wpada zatem na pomysł, by zwrócić się o pomoc do Michaela Jordana. Zostaje on przeniesiony do rysunkowego świata i mimo pierwotnej niechęci, zgadza się ostatecznie wziąć udział w meczu po stronie drużyny zwanej "Tune Squad”. Film okazał się sukcesem i do dzisiaj ogląda się go z przyjemnością. Animacja nadal trzyma poziom, płynnie współgrając z elementami aktorskimi. Postacie rysunkowe emanują tutaj swoją charyzmą, prezentując znane i charakterystyczne dla siebie cechy, które są tak bardzo lubiane przez fanów. Obsada "ludzka" również staje tu na wysokości zadania. Jordan wypada całkiem naturalnie, a towarzyszący mu na ekranie mistrzowie komedii tacy jak Bill Murray, budują barwne tło dla wydarzeń. "Kosmiczny mecz" wszedł na stałe do kanonu filmów dla całej rodziny, stając się prawdziwym klasykiem mieszaniny animacji i live-action.


6. Mistrzowski rzut 1986

"Hoosiers" z 1986 roku, nazwany u nas nie wiedzieć czemu "Mistrzowski rzut" to raczej typowa opowieść o koszykarskim trenerze. W rolę tą wciela się z powodzeniem Gene Hackman. Jego postać to uparty jak osioł i apodyktyczny coach, który ma swoje za uszami. Kiedyś ponoć wytarmosił jednego ze swoich graczy, bo ten zakwestionował jego autorytet. Gość ma ewidentnie problemy z kontrolowaniem gniewu i dlatego też posadę trenera może dostać jedynie na jakiejś amerykańskiej pipidówie. Jak jednak uczy hollywoodzki podręcznik sztuki filmowej, udaje mu się ze zbieraniny chłopków-roztropków stworzyć groźny team, który dociera daleko w stanowych rozgrywkach. Kluczowym momentem jest tutaj chwila, w której coach Hackman akceptuje sugestię jednego z graczy o innym, odmiennym od trenerskiego, rozegraniu decydującej akcji. Jest to symboliczne ukazanie przemiany, jaką przeszedł szkoleniowiec, który dzięki pobytowi na wsi, nauczył się słuchać innych i szanować ich zdanie. Film nie jest arcydziełem, lecz przeszedł do historii jako sztandarowe dzieło spod znaku "zły trener uczy się ufać". Jest to kino na przyzwoitym poziomie, któremu udało się uchwycić atmosferę amerykańskiej prowincji lat 50. Ciekawostką jest to, że obraz opiera się na prawdziwej historii oraz to, że jako jedna z nielicznych koszykarskich produkcji obchodzi się bez udziału Afroamerykańskich graczy.


5. Historia Earla "Kozła" Manigaulta 1996

"Historia Earla "Kozła" Manigaulta" to film, który przeszedł bez większego echa. Pewnie dlatego, że jest to film telewizyjny, wyprodukowany przez HBO. Warto jednak zwrócić na niego uwagę, ponieważ jest to kawałek przyzwoitego filmowego rzemiosła. Jak wiele dramatów sportowych opowiada on o losach prawdziwego człowieka, jakim był tytułowy Earl Manigault, zwany "Goatem". Po polsku znaczy to "Kozioł", lecz nie do końca jestem pewien czy takie właśnie było pierwotne znaczenie tego przydomka. W angielskim bowiem słowo GOAT to również skrót of Greatest of All Time, czyli najlepszy w historii. A Earl jest do dzisiaj za takiego uważany. Przynajmniej jeśli chodzi o koszykówkę uliczną. Nigdy nie zrobił on kariery na zawodowych parkietach i nie trafił do NBA. Dlatego uważany jest za najlepszego zawodnika, który nigdy nie zagrał w najlepszej lidze świata. Film przedstawia jego losy, od małego dziecka, przez czasy młodzieńcze, aż do dorosłości. Earl, jak wielu mu podobnych chłopaków z biednych dzielnic, nie miał łatwego życia. Nic zatem dziwnego, że szybko trafił w szpony narkotykowego nałogu. Sport był dla niego jedyną możliwością ucieczki i szansą na normalne życie. Mimo wzlotów i licznych upadków można powiedzieć, że w końcu wyszedł na swoje, chociaż na pewno mógł więcej osiągnąć, jeśli idzie o dokonania sportowe. W rolę Earla udanie wciela się Don Cheadle. Oprócz niego w obsadzie wyróżnia się Forest Whitaker, a partnerują im znani głównie z drugiego planu czarnoskórzy aktorzy, w tym reżyser filmu Eriq La Salle. Wszyscy oni gwarantują odpowiedni poziom aktorski. Produkcja jest rzetelnie zrealizowana i nie popada w telewizyjne schematy rodem z Hallmarku. Jest to raczej poziom HBO, które znane jest raczej z jakości. Filmową biografię Earla trudno zaliczyć do dzieł wybitnych, czy robiących różnicę, ale na pewno przedstawia sobą wartość jako inspirująca i szczera opowieść o człowieku walczącym całe życie z samym sobą.


4. Nad obręczą 1994

Osobna grupa filmów koszykarskich to te, które mieszają elementy sportowe z gangsterskimi. W końcu każdy szanujący się amerykański murzyn musi grać w kosza na ulicy i należeć do jakiegoś gangu. Jednym z przykładów takiego zabiegu jest "Nad obręczą". Jest to na pewno mniej znana pozycja niż dzieła, chociażby Spike'a Lee, ale na pewno zasługuje na uwagę. Dla niektórych atrakcją może być udział w filmie Tupaca w jednej z głównych ról. Gra on tu właściwie siebie, czyli drobnego cwaniaczka, który ledwo co odrośl od ziemi i już zaczyna chojraczyć. Dla mnie nie jest to atut, ponieważ nie jestem fanem tego osobnika. Na szczęście grana przez niego postać ostatecznie ginie. Wcześniej jednak sporo miesza, stosując wybitnie przemocowe techniki. Bohater filmu Kyle jest młodym koszykarzem, który ma nadzieję na uzyskanie stypendium na jednej z uczelni. Na drodze do kariery i normalnego życia stoją jednak ziomale z ulicy, którzy próbują go wkręcić w swoje brudne interesy. Zbliża się turniej ulicznej koszykówki, a młody Kyle nie wie, którą stronę obrać. Z pomocą przychodzi mu pewien doświadczony życiowo murzyn, który kręci z matką chłopaka. Ostatecznie dochodzi do konfrontacji na boisku, która ma tragiczny finał, ale na koniec wszystko kończy się happy endem. Mimo udziału wspomnianego Tuptaca to jednak właśnie obsada jest chyba największą zaletą produkcji. Wyróżnia się tu grający rolę zdystansowanego mentora Shepa aktor znany powszechnie jako Leon. Tworzy on na ekranie kreację człowieka pełnego spokoju i pokory, który roztacza wokół siebie specyficzną aurę respektu i godności. "Nad obręczą" to całkiem interesująca pozycja na mapie filmów koszykarskich, która umiejętnie łączy wątki sportowe, kryminalne i obyczajowe.


3. Biali nie potrafią skakać 1992

Jednym z moich ulubionych obrazów z koszykówką w tle jest bez wątpienia "Biali nie potrafią skakać". Dzieje się tak z kilku powodów. Pierwszym z nich jest wielce trafiony casting. Woody Harrelson i Wesley Snipes wcielający się w główne role to niezaprzeczalny atut tego filmu. Przede wszystkim czuć chemię między tymi dwoma aktorami, przez co ich ekranowe relacje nabierają wiarygodności, stając się jedynym w swoim rodzaju bromancem. Być może jest to nawet jeden z lepszych międzyrasowych tandemów w historii. Film to jedyna w swoim rodzaju komedia właściwie obyczajowa, która wiernie oddaje ducha ulicznych gierek na pieniądze. To właśnie swojski i beztroski klimat lat 90. jest tym, co zapada w pamięć w trakcie seansu. Produkcja wyróżnia się także sporym kolorytem i dystansem do samej siebie. Dzięki temu jest to film o dużym potencjale rozrywkowym. Taki, który bawi ucząc i vice versa. Posiada niemało sekwencji sportowych, które obfitują w efektowne zagrania. Jest to prawdziwa gratka dla fanów tego sportu. Obraz zabiera widza w nieco egzotyczny dla nas świat małych ojczyzn, w których wszyscy się znają. Pozwala obcować z obcą nam kulturą charakterystyczną dla ówczesnego czasu oraz lokalnych rewirów. Oprócz tego uczy też, że męska przyjaźń jest często więcej warta niż romantyczny związek z kobietą.


2. Drużyna asów 1994

"Drużyna asów" to kolejny film o koszykówce, którego polski tytuł jest durny i nijak ma się do oryginału, który brzmi "Blue Chips". Wiem, że może trudno było przetłumaczyć go na nasz język, ale najprostszym rozwiązaniem wydaje się zostawienie pierwotnej nazwy, w angielskiej pisowni. Obraz został wyreżyserowany nie przez byle kogo, bo samego Williama Friedkina, który nie jest raczej kojarzony z tematyką sportową. Każdy jednak szanujący się twórca powinien spróbować sił w różnych gatunkach. Friedkin spróbował i można powiedzieć, że nawet mu się udało. Produkcja ukazuje kulisy prowadzenia uniwersyteckiej drużyny koszykówki. Trener Pete Bell (Nick Nolte) ma za sobą słaby sezon. By poprawić wyniki, w kolejnym postanawia wzmocnić skład. Na oku ma trzech graczy, lecz problemem jest przekonanie ich oraz ich rodzin do wybrania jego właśnie uczelni. Bell stara się podchodzić do rekrutacji uczciwie, czyli nie oferować dóbr materialnych graczom. Niestety jest ostatecznie zmuszony do zastosowania tej praktyki. Ma z tego powodu jednak takiego kaca moralnego, że po pierwszym meczu nowego sezonu, podaje się do dymisji podczas pomeczowej konferencji prasowej. Przy okazji demaskuje władze uczelni, które stały za całym procederem. Film przedstawia bez owijania w bawełnę, niecne procedery i mechanizmy, jakie stosują amerykańskie uczelnie, w celu pozyskania perspektywicznych zawodników. Wszystko sprowadza się bowiem do zwykłego "kupowania" koszykarzy. Stoi to w sprzeczności ze statusem sportu akademickiego, który oficjalnie powinien być amatorski. Oferowanie pieniędzy za przyjście do danego uniwersytetu jest nielegalne, ale i tak jest powszechne, o czym wszyscy wiedzą. Obraz Friedkina jest zatem pewną formą krucjaty przeciwko temu choremu systemowi. Jak na dramat sportowy produkcja odznacza się niezłym aktorstwem, nie popada w patos, stara się utrzymać odpowiedni poziom dramaturgii i realizmu. Prym wiedzie tu oczywiście Nick Nolte, wcielający się w trenera-nerwusa, a na ekranie partnerują mu prawdziwe gwiazdy NBA w postaci Shaqa O'Neala i "Penny" Hardawaya. Tym, co jednak najbardziej wyróżnia "Drużynę asów" jest bardzo autentyczne odwzorowanie specyfiki pracy koszykarskiego coacha, wraz ze wszystkimi taktycznymi oraz praktycznymi wskazówkami, terminami i tajnikami. Pomaga w tym także wykorzystanie znanych z prawdziwych parkietów trenerów. Dzięki temu dzieło nabiera quasi dokumentalnego charakteru oraz staje się bardziej wiarygodne.


1. Gra o honor 1998

Spike Lee to zacny reżyser, który jest doceniany przez publikę, jak i krytyków. W zasadzie to bodaj jedyny czarnoskóry twórca, który przebił się mainstreamu. W dziełach swych udaje mu się łączyć swojskie, blokersie klimaty z oryginalnym stylem narracji i dozą artyzmu. Jednym z jego najwybitniejszych osiągnięć pozostaje nakręcony w 1996 roku obraz "Gra o honor". Opowiada on o pewnym skazańcu, który dostaje od władz szansę na złagodzenie wyroku. Musi jedynie namówić swojego syna, utalentowanego koszykarza, do wybrania lokalnej uczelni. Zostaje zwolniony z paki i rusza na miasto, żeby odnaleźć syna i wskazać mu jedyną słuszną drogę. Problem w tym, że synalek wcale nie chce słuchać rad ojca, co więcej darzy go szczerą niechęcią. Jest to zatem bardziej taki dramat rodzinny niż film stricte sportowy, ale koszykówka na pewno odgrywa tu ważną rolę. Stanowi element scalający rodzica z dzieckiem, przewijającym się przez całe ich wspólne relacje. Film jest utrzymany w brudnej tonacji. Ukazuje ciemną i brudną stronę nie tylko miejskiego życia, ale również zakulisowych intryg towarzyszących kaperowaniu młodych graczy przez różne uczelnie. W istocie oba światy to skorumpowane i zdeprawowane środowiska, w których trudno szukać uczciwych i prawych ludzi. Istotną niszę w tej rzeczywistości odgrywają także prostytutki. Nie jest to wesoła wizja, ale na pewno kawał porządnego kina obyczajowego.

czwartek, 1 sierpnia 2024

Luźne gatki - witajcie w nie mojej bajce

Jestem malkontentem. Zwłaszcza jeśli idzie o świat kina, to wiele rzeczy mi nie odpowiada. A części z nich całkowicie nie toleruje. Są wśród nich pewne gatunki filmowe, które postrzegam jako wyjątkowo ohydne. Powodują one we mnie mdłości oraz bóle kości. Niestety niektóre z nich są całkiem popularne, co tylko dowodzi bezguścia motłochu i braku elementarnej wiedzy o tym, co mi się podoba a co nie. Poniżej chciałem wyszczególnić te nurty w kinie, od których trzymam się z daleka, aby nie dostać kurwicy. Oczywiście nie wykluczam przy tym, że jest możliwe zrobienie dobrego obrazu w którejś z podanych kategorii. Niestety jednak najczęściej produkcję te skręcają w złym kierunku, będąc kopalnia krindżu, tandety domowych klisz i cukierkowego patosu.

Pierwszym rodzajem filmów, jakich nie znoszę, są komedie romantyczne. I to bez podziału na kraj. Komedie romantyczne z Polski mogą się bowiem różnic od tych indyjskich, czy amerykańskich. Rodzime rom-komy to z resztą temat na osobną rozprawę, ponieważ poziom żenady, jaki osiągają to zupełnie inna liga. Na blogu jest już nawet osobna kolumna im poświęcona, która jasno pokazuje mój stosunek do tego typu produkcji. Przyjęło się, nie wiem, czy słusznie, że romanse to filmy przeznaczone główne dla kobiet. Jeśli tak, to znaczy, że twórcy mają przedstawicielki tej płci za niezbyt rozgarnięte i infantylne osoby, które nabierają się na tanie chwyty emocjonalne i do tego są oderwane od rzeczywistości. Jednym z problemów komedii romantycznych jest fakt, że jak na rzekome komedie, nie są zbyt śmieszne. Albo ich humor jest umowny, stereotypowy, by nie powiedzieć prostacki. Rom-komy, podobnie jak filmy Disneya, zakłamują świat. Opierają się na powtarzanych od lat, wyświechtanych hasłach i toksycznych mitach. Wypełnione są kłamstwami dla niewolników, którzy wzdychają do nierealnych wzorców ukazanych w tego typu produkcjach. Ich bohaterami są zawsze piękni ludzie, których problemy w magiczny sposób same się rozwiązują. Uważam zatem, że rom-komy mają negatywny wpływ na ludzi, utwierdzając szkodliwe i często seksistowskie schematy.

Nigdy nie byłem fanem używek. Owszem, lubię czarną herbatę, ale bardzo długo nie piłem alkoholu, nigdy też nie paliłem, ani niczego nie brałem. Czułem jakąś taką wewnętrzną niechęć do tego typu aktywności. Nic zatem dziwnego, że również w świecie kina podobna tematyka nie należy do moich faworytów. Sporo powstało filmów o krótko mówiąc, ćpunach i ich przygodach. Niektóre z nich są całkiem znośne jak chociażby "Las Vegas Parano". Innym znanym przykładem jest też "Requiem dla snu", które konsekwentnie zdaje się polaryzować widzów. Mnie jednak produkcje poświęcone braniu narkotyków, nieważne czy na poważnie, czy na wesoło, zawsze męczyły. Nie czerpię żadnej przyjemności z patrzenia, jak ludzie staczają się na samo dno, chodzą brudni, śpią po dworcach, rzygają i telepią się na odwyku. Jeśli widziało się jeden taki obraz, to tak jakby widziało się wszystkie. Niestety bowiem mało który reżyser potrafi ukazać to zagadnienie w jakiś odmienny, oryginalny sposób. Wszystko sprowadza się do tych samych patentów, co jest mało zachęcające. Filmy o ćpunach nie przedstawiają dla mnie większej wartości, bo też nie mówią mi nic o moim życiu i nie mogę się z ich bohaterami identyfikować.

Kolejny rodzaj filmów, z którym mi nie po drodze to tak zwane kino szpiegowskie. Wydaje się, że kiedyś, za czasów zimnej wojny, było ono bardziej popularne. Obecnie nadal zdarzają się produkcje spod tego znaku, lecz istnieją jakby gdzieś z boku. Jedynie seria o najsłynniejszym szpiegu w historii, czyli Jamesie Bondzie wciąż wzbudza zainteresowanie widzów. Nigdy nie rozumiałem fenomenu tej postaci. Dla mnie przygody Bonda wydawały się zwyczajnie niepoważne, żeby nie powiedzieć groteskowe. Jego pozorna nieskazitelność jest dla mnie sztuczna i mało wiarygodna, a całość nie stanowi zbytniego wyzwania dla odbiorców. Ogólnie filmy szpiegowskie są jak dla mnie zbyt podobne i monotonne. Tak, właśnie, monotonne. Pozorne atrakcje, jakie zawierają w postaci bijatyk i pościgów, są w istocie nużące. Bohaterowie ukazani są jako niezniszczalni i z idealną fryzurą. Wprawdzie w naszych czasach obraz ten został nieco zdemitologizowany, a szpiedzy nawet się pocą, ale i tak na koniec wszystko im się udaje. Filmy szpiegowskie są dla mnie pewnym reliktem dawnych czasów i podobnie jak inne gatunki, za którymi nie przepadam, są formą odrealnionych bajek dla dorosłych.

Specyficzną kategorią filmów, są dzieła poświęcone sportowcom. Ich biografie są często bardzo inspirujące, będąc gotowym materiałem na scenariusz. W ogóle rywalizacja sportowa jest idealnym tworzywem dla filmowców z uwagi na silne emocje, jakie wzbudza wśród pospólstwa. Niestety jednak kryje się w tym wszystkim pewna pułapka. Większość twórców bowiem nie potrafi ustrzec się od popadnięcia w pewne negatywne trendy. Głównym z ich grzechów jest zbędny patos. Autorzy zamiast skupić się na w miarę wiarygodnym ukazaniu charakterystyki zmagań, wciskają widzom w mało subtelny sposób przepełnione kiczem i ckliwe sceny, które mają za zadanie wycisnąć z ich oczu łzy wzruszenia. Naprawdę, sport sam w sobie jest wystarczającym źródłem uniesień i nie potrzebuje dodatkowego podrasowania. Większość filmów sportowych nie spełnia oczekiwań prawdziwych fanów sportu. Nastawione są na tanią sensację i przymilanie się najniższym instynktom gawiedzi. Mało w nich samego sportu i hołdu oddanego heroicznej rywalizacji. Oprócz tego są mało fachowe, przez co często ukazane zmagania przybierają karykaturalny wizerunek. Ma się wrażenie, że reżyserzy i scenarzyści nie mają tak naprawdę zielonego pojęcia o dyscyplinie, jaką portretują. Swoje dodają również polskie tłumaczenia zagranicznych filmów, w których pełno jest błędnych sformułowań, co także jest dowodem na brak fachowości i wiedzy ludzi odpowiedzialnych za ostateczny kształt produkcji. Z przykrością muszę stwierdzić, że w zasadzie to nadal czekam na w pełni satysfakcjonujący dramat sportowy, który byłby godną reprezentacją konkretnej dyscypliny sportu.

Ostatnia grupa to tak zwane filmy taneczne. I tutaj podobnie jak z kinem sportowym nie skreślam całkowicie tego typu produkcji. Dobry film o tańcu nie jest zły. Za przykład może tu posłużyć "Czarny łabędź", a ze starszych dzieł "Cały ten zgiełk" czy kilka innych klasycznych musicali. Niestety, zwłaszcza po roku 2000 powstało wiele obrazów, które poszły zdecydowanie w stronę tandety. Kojarzą się one z tanimi i naiwnymi dziełami skierowanymi głównie do młodzieży, chociaż nie zawsze. Nie podobają mi się one głównie ze względu na swoją stylistykę, która jest w moim odbiorze niesmaczna i kiczowata. Zamiast ukazania skali ludzkiego talentu i czystych umiejętności, skupiają się na efekciarstwie, przeradzając się w rozrywkę niskich lotów. W dodatku często mieszane są z romansem, co nadaje im jeszcze bardziej harlequinowskiego charakteru. Są też zwyczajnie infantylne i trudno traktować je poważnie. Taniec, podobnie jak sport, staje się dla twórców okazją do niewybrednej manipulacji, przyklaskując prymitywnym instynktom. Robienie czegokolwiek pod publiczkę jest błędnym podejściem. Na szczęście moda na "taneczne" filmy i seriale jak się zdaje, przeminęła już parę ładnych lat temu.

piątek, 12 lipca 2024

Polskie romkomy - To musi być kiła

Kto powiedział, że z alfonsem najlepiej wychodzi się na dwór? Trzy siostry są przyjaciółkami od jajników, które trzymają się razem na dobre i za złe, niezależnie od wybryków natury czyli swoich facetów. Gdy ich madga postanawia uciec z piwnicy i w samotności przemyśleć jeszcze raz decyzję o orgii, niespodziewanie dołączają do niej okoliczni menele. Chociaż odwyk rozpoczynają na straponie w stylu Teresy Orlowski, w ramach rodzinnych tortur muszą zdecydować co dalej, bo każda z tapeciar przechodzi teraz własne, miłosne biegunki. Czy ich kukoldzi w swojej totalnej impotencji znajdą sposób, żeby odzyskać odbyty sióstr?

wtorek, 2 lipca 2024

Polskie romkomy - Nigdy w rzycię

Judeta żebra w Warszawie, jest szmatą nieźle prosperującego sutenera, ma odrastającą córkę. Poświęciła się piciu, prowadzi dom publiczny i wychowuje Dosię, coraz mocniej wkraczającą w okres. Nie pracuje zawodowo na pełnym etacie, ale związana jest sznurem od żelazka z pewnym pismem dla dziwek, gdzie prowadzi dział kontaktów cielesnych z czytelnikami, co polega na odpowiadaniu na świńskie listy dotykające najrozmaitszych spraw – od problemów ze stolcem po najbardziej zboczone sekrety czytelniczek i czytelników.

niedziela, 16 czerwca 2024

Polskie romkomy - Jeszcze nieraz rzygnę

Najnowsza komedia romantyczna producentów wielkich kinowych gniotów: "Ja wam pokażę cycki" oraz "Syf". "Jeszcze nieraz rzygnę" to historia opowiadająca jak rodzi się równocześnie miłość starej plandeki i młodej lampucery, romantyczne penetracje matki i córki oraz bolca i jego skurwysyna. Autorką tej abominacji jest największa polska idiotka Aldona Łebgofsga, autorka największych telewizyjnych i kinowych shitów oraz Erwin Rommel. Autorem muzyki do filmu będzie Suchotnik.

poniedziałek, 27 maja 2024

TOP 10: Filmy wojenne

Kino wojenne to jeden z najbardziej popularnych gatunków filmowych. Mimo że dzieł tego typu powstaje może mniej niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, to nadal od czasu do czasu raczeni jesteśmy jakąś wysokobudżetową produkcją. Prym wiodą niezmiennie obie wojny światowe. Trzeci najbardziej nośny konflikt, czyli wojna w Wietnamie, zdecydowanie straciła na zainteresowaniu, co jest w sumie naturalne. Był to odległy już konflikt lokalny, a Hollywood bardziej interesuje się nowszymi starciami zbrojnymi, jak chociażby tym w Iraku. Amerykanie ogólnie nieźle to sobie wymyślili. Najpierw rozpętują wojny, a potem kręcą o nich epickie filmy i przyznają sobie za nie Oscary. Dobry plan. Żeby jednak nie było, że tylko oni są źli. Na początku XX wieku to Niemcy wiedli prym w tworzeniu konfliktów na światową skalę. Od zakończenia jednak II wojny światowej, to właśnie USA jest tym mocarstwem, które napadło na największą ilość innych krajów. Cały czas przy tym utrzymując, że to oni są tym dobrym policjantem. I ci ciekawe wielu im nadal wierzy. To między innymi dzięki filmom udało się stworzyć mit bohaterskiej walki o wolność i demokrację nawet tam, gdzie nikt ich nie potrzebuje. W kinematografii istnieje jednak również nurt kina antywojennego i w moim zestawieniu jego właśnie przedstawiciele stanowią większość.



10. Johnny poszedł na wojnę 1971

Z filmami wojennymi sytuacja ma się podobnie jak z westernami. Oba gatunki przeszły podobną ewolucję. Od pełnych patosu i bohaterstwa produkcji, które idealizowały przedstawioną rzeczywistość, po przepełnione goryczą, tragiczne historie ludzi, nieupiększające niczego, lecz ukazujące prawdziwe realia życia. Z uwagi na to oba nurty zyskały sobie nową nazwę, poprzez dodanie na początku przedrostka "anty". I tak oto powstał film antywojenny. I nie ma chyba dzieła bardziej wymownego w tej sferze niż "Johnny poszedł na wojnę". Obraz powstał na podstawie książki o tym samym tytule i przedstawia losy pewnego szeregowca, który po odniesieniu poważnych obrażeń trafia do szpitala. Nie jest on w stanie normalnie funkcjonować, a rola lekarzy ogranicza się do podtrzymywania go przy życiu. Film został początkowo zapomniany, lecz gdy zespół Metallica użył jego fragmentów w jednym ze swych teledysków, zaciekawieni ludzie zaczęli po niego sięgać. Od tego czasu zyskał on sobie sławę oraz status kultowego. Film nie pozostawia złudzeń co do istoty wojny. Jest to tylko zabawa możnych tego świata, w której najwyższą cenę płacą zwykli, nic nie znaczący, szarzy ludzie. Za pomocą drastycznego przykładu, ukazuje bezsens wojny oraz zakłamanie tych, którzy wysyłają na nią żołnierzy. Bym może obraz jest momentami zbyt dosadny, jednak wydaje się to zasadne, jako środek do wywołania w widzu reakcji. Jest to smutna i tragiczna historia, człowieka, którego spotkał jeden z najgorszych losów, jaki można sobie wyobrazić.


9. Bitwa o Algier 1966

Wojna to nie tylko pola bitew. To nie tylko okopowe życie i żołnierski trud. To również nie tylko obozy jenieckie i brawurowe akcje komandosów. To także cywile. Oni właśnie cierpią najwięcej. Nasz naród wie o tym najlepiej. Jednak również inne nacje wiedzą co to konspiracja i walka z ukrycia. Areną ich wojny był front, woda czy powietrze, a miasto pełne ludzi, czyli miejsce, w którym na co dzień egzystowali. Taką właśnie sytuację obrazuje "Bitwa o Algier", która opowiada o wyzwoleńczej walce Algierczyków z francuskim, kolonialnym okupantem. Film powstał na podstawie wspomnień uczestników tych wydarzeń i przedstawia prawdziwe losy bojowników o wolność, jak i ich przeciwników. Obraz ma quasi dokumentalny charakter i jest to zabieg świadomy. Twórcy chcieli bowiem w jak najbardziej realistycznym stopniu przekazać swą historię. Wiele ujęć wygląda aż za prawdziwie, zwłaszcza sceny eksplozji. Można się zastanawiać, czy aby nikt nie ucierpiał przy kręceniu tych scen. Produkcja ma dużą wartość merytoryczną, jeśli idzie o metody miejskiej, partyzanckiej walki. Jest do tego stopnia naturalistyczna, że kilka państw używało jej jako film instruktażowy dla swoich tajnych służb. Jest to angażujący obraz ukazujący kulisy rzadko prezentowanego w kinie konfliktu.


8. Rzeźnia nr 5 1972

Billy Pilgrim, jak sama nazwa wskazuje, jest pomocnikiem pastora. Funkcję tę pełni w amerykańskim wojsku podczas II wojny światowej. W wojennej zawierusze dostaje się do niemieckiej niewoli. Tak zaczyna się jego podróż przez Europę i różne obozy jenieckie. Trafia w końcu do Drezna, z pozoru bezpiecznego miejsca. Jak się jednak wkrótce okazuje miasto to stanie się areną jednego z mniej chwalebnych aktów konfliktu. Wszystkie te wydarzenia przedstawione są w sposób niechronologiczny. Wymieszane są bowiem ze scenami z powojennego życia bohatera. W nim wychodzi on za mąż, robi karierę oraz wychowuje dzieci. Ta dwutorowa narracje nie stanowi jednak problemu. Widz z łatwością może się w niej odnaleźć. Tak oto prezentuje się "Rzeźnia nr 5". Przesłanie filmu głosi, że czas właściwie nie istnieje, a wszystko dzieje się tu i teraz, w jednym czasie. Życie składa się z drobnych momentów, a my jesteśmy sumą tych wydarzeń. Trzecim, dopełniającym segmentem obrazu, jest odległa planeta, na którą Billy zostaje wzięty przez jej mieszkańców. Wszystkie sekwencje płynnie się uzupełniają, tworząc angażująca historię losów prostego człowieka. Bohater za młody sprawia wrażenie niezbyt rozgarniętego, jest jednak dobrodusznym i szczerym chłopakiem. Wraz z upływem czasu zyskuje doświadczenie oraz poznaje życiowe mądrości. Dzięki temu w wieku dojrzałym staje się poważanym członkiem społeczności. "Rzeźnia nr 5" to w istocie obraz antywojenny, który jak wiele mu podobnych przedstawia bezsens i tragizm wojny. Najbardziej cierpią na niej zwykli ludzie, którzy najczęściej są tylko pionkami w grze możnych tego świata. To, co wyróżnia produkcję to nietypowa struktura oraz brak dosłowności. Potrafi przemycać ważne treści w sposób niepozorny oraz zakamuflowany. Posiada jakiś specyficzny rodzaj dystansu do ukazanych wydarzeń, ocierając się nawet momentami o czarny humor. Dzięki prostolinijności głównego bohatera bije od niej rodzaj ciepła, będący kontrastem dla otaczającej go wojennej traumy. "Rzeźnia nr 5" to słodko-gorzki obraz ludzkich dziejów, opowiedziany w przemyślany i mądry sposób.


7. Ścieżki chwały 1957

Stanley Kubrick zgodnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych reżyserów w historii. Nie nakręcił on wielu filmów, lecz prawie każdy z nich był arcydziełem. Artysta nie schodził poniżej pewnego, wysoko postawionego, poziomu. Pierwszym jego wielkim sukcesem były "Ścieżki chwały", osadzone w realiach I wojny światowej. Kubrick zdawał sobie sprawę z potencjału, jaki tkwi we frontowych historiach i wykorzystał ten fakt do maksimum. Jego film opowiada o stricte militarnych zagadnieniach, przedstawiając sytuację, w której trzech szeregowców zostaje niesłusznie oskarżonych o tchórzostwo w obliczu wroga. Wraz ze swoimi kompanami nie byli oni bowiem w stanie wykonać absurdalnego i niewykonalnego rozkazu swoich dowódców. Zrobiono z nich kozłów ofiarnych, za co zapłacić musieli najwyższą cenę. Jak każda produkcja Kubricka, także ta cechuje się mistrzowskim rzemiosłem. Każdy element sztuki filmowej jest tutaj zapięty na ostatni guzik. Zwłaszcza gra aktorska zasługuje tu na wyróżnienie. Wszystkie postacie przewijające się przez ekran pozostawiają za sobą jakiś znaczący ślad. Wszystkim aktorom udaje się stworzyć jakąś kreację, nawet jeśli posiadają małą rolę do odegrania. Dzięki temu obraz zyskuje ludzkie oblicze. Mimo upływu lat film sprawia wrażenie, jakby nakręcony był wczoraj. Uwagę zwłaszcza zwraca idealny stan udźwiękowienia. Wszystkie kwestie brzmią wyraźnie i donośnie, sprawiając bardzo współczesne wrażenie. Jest to opowieść poruszająca wiele zagadnień dotyczących ludzkiej natury. Mówi o odwadze, lojalności, odpowiedzialności, honorze i sprawiedliwości. Niestety jej wydźwięk pozostaje niewesoły, udowadniając, że życie zwykłego człowieka nie ma w istocie znaczenia dla tych, którzy pociągają za sznurki. Oni zawsze jakoś się wywiną i wylądują na czterech łapach, a maluczkim pozostaje karnie pogodzić się z losem. Najbardziej poruszająca jest tu ostatnia scena występy młodej Niemki przed francuskimi żołnierzami i wspólnego śpiewu. Udało się w niej Kubrickowi uzyskać trudny do określenia stan głębokiej refleksji. Zaduma ta udziela się widzowi, prowokując go do aktywnego przeżywania prezentowanych wydarzeń.


6. Cienka czerwona linia 1998

Terrence Malick to specyficzny reżyser. Posiada on swój charakterystyczny styl narracji, który nie każdemu musi się podobać. Szczerze, to zaliczam się do tych osób, których cierpliwość do jego produkcji jest na wykończeniu. Zwłaszcza jeśli chodzi o nowsze dzieła. W przeszłości jednak bywało z tym lepiej, a jedna z pozycji w jego dorobku naprawdę przypadła mi do gustu, stając się jednym z faworytów. Mowa tu o "Cienkiej czerwonej linii", która stanowi zapis ataku amerykańskich wojsk na strzeżoną przez Japończyków górę Austen na Wyspach Salomona podczas walk toczonych na Pacyfiku w czasie II wojny światowej. Film Malicka zasłużył sobie na określenie epicki. Jest to wielkie przedsięwzięcie filmowe, w które zaangażowana była ogromna liczba ludzi. Także obsada składa się ze sporej ilości aktorów. Mimo że wydarzenia widzimy oczami jednego bohatera, to przez ekran przewija się cała plejada postaci. Odgrywane są one przez znane nazwiska, co gwarantuje odpowiednią jakość seansu. Konstrukcja filmu opiera się na typowych dla reżysera sekwencjach monologów wewnętrznych uczestników zdarzeń, przedstawionych w refleksyjnym i spokojnym tonie oraz pełnych emocji i akcji scenach walk o wzgórze. Oba te elementy umiejętnie się dopełniają. Owa przeplatanka sprawia, że obraz nabiera głębi, oferując zróżnicowane doznania. Największym pozytywnym zaskoczeniem były tutaj dla mnie sceny batalistyczne, które nie opierały się na szerokich kadrach i zbiorowych ujęciach, a raczej na osobistym doświadczeniu żołnierzy. Momentami można wręcz było poczuć się jak na polu walki. Nie każdy film wojenny potrafi osiągnąć taki efekt immersji i dziwny rodzaj intymności. Chociaż "Cienka czerwona linia" nie jest określana mianem manifestu antywojennego, to jednak trzeba przyznać, że jej wymowa jest jednak pacyfistyczna, kładąc nacisk na napięcia, na jakie narażona jest ludzka psychika podczas tak ekstremalnych przeżyć.


5. Full Metal Jacket 1987

Wojna w Wietnamie to jeden z najlepiej udokumentowanych na taśmie filmowej konfliktów. Celują w tym oczywiście Amerykanie, bo to oni byli w niego bezpośrednio zaangażowani. Interwencja ta nie zakończyła się pomyślnie. Życie straciło wielu młodych ludzi, co gorsza jak się wydaje nadaremno. Nic zatem dziwnego, że filmy traktujące o tejże wojnie należą do jednych z bardziej wstrząsających, niosąc niewesoły przekaz. Pozbawiają one złudzeń co do sensu tego, jak i każdego innego zbrojnego konfliktu. Spośród wielu filmów osadzonych w realiach wietnamskiej wojny jednym z tych, który się wyróżnia, jest "Full Metal Jacket". Napisałem kiedyś, że rok 1987 to już trochę za późno, by kręcić filmy o Wietnamie, ale jednak nie w przypadku Kubricka. Jest on bowiem we własnej klasie i nie dotyczą się go zasady obowiązujące innych. Produkcja podzielona jest niejako na dwa segmenty. W pierwszym obserwujemy kadetów podczas treningu, jaki przechodzą w bazie wojskowej przed wysłaniem na front. Nie przesadzę, jeśli powiem, że sekwencja ta przeszła do historii kina. Ikoniczną kreację stworzył w niej R. Lee Ermey, wcielając się w rolę przemocowego instruktora, który poniewiera werbalnie swych podopiecznych na każdym możliwym kroku. Co ciekawe sceny te oraz obelgi, jakich używa, były poniekąd wymyślane na poczekaniu. Już ta pierwsza część dzieła zwieńczona zostaje wymownym manifestem. Druga, która skupia się już wyłącznie na przedstawieniu działań wojennych, nie odstaje poziomem i stanowi jedno z wierniejszych przedstawień wojennego trudu. Kubrick udowodnił, że sprawdza się w każdym gatunku filmowym, a jego wrodzona dbałość o szczegóły i skrupulatność sprawiają, że każde jego dzieło stanowi kinową ucztę.


4. Idź i patrz 1985

Nasza popkultura zdominowana jest przez anglojęzyczne produkcje. Chcemy tego czy nie chcemy, jesteśmy skazani na filmy, które powstały na bliższym lub dalszym zachodzie. Podobnie jest z dziełami dotyczącymi tematyki wojennej. Warto jednak także zwrócić uwagę na to, co tworzyły inne narody. Sam nasz kraj może pochwalić się bogatym dorobkiem w tej materii. To samo dotyczy naszych sąsiadów. Krajem, który zapisał poważną kartę w kinie wojennym, jest Rosja. Naród ten ma bogate doświadczenia w kwestii konfliktów i znajduje to odzwierciedlenie na ekranie. Trzeba pamiętać, że chociażby II wojna światowa zupełnie inaczej wyglądała u nas czy ogólnie w Europie niż na przykład za oceanem, gdzie cywile nie byli nią dotknięci. Inaczej było we wschodniej Europie, gdzie cała właściwie ludność wciągnięta została w działania zbrojne. Tam wielu zwykłych obywateli zmuszonych było chwycić za broń, w celu obrony ojczyzny. Obrazem, który w najlepszy sposób przedstawia taką sytuację, jest "Idź i patrz". Film ten przez lata nie był znany szerszej, międzynarodowej publiczności, ale zdaje się, że wraz z rozwojem Internetu zyskał nowe życie i często obecnie pojawia się w różnych zestawieniach najbardziej wstrząsających filmów wojennych. Tym, co go wyróżnia, jest przede wszystkim realizm. Jest to brutalna, bezkompromisowa wizja okrucieństwa i tragedii narodu. Rosyjskie produkcje nie stronił od ukazania wojny oczami młodych ludzi. Podobnie jest też w tym przypadku. Dla bohatera wojna stanowi przyspieszony kurs dojrzewania. Film nie stara się na siłę szokować widza, nie stosuje też żadnych tanich zagrywek, by zmanipulować emocjami odbiorców. To czysta, surowa prawda ekranu, okraszona poetyckimi niemalże momentami. Przede wszystkim imponuje jednak stopniem naturalizmu, będąc autentycznym i wiarygodnym świadectwem wojennej rzeczywistości.


3. Łowca jeleni 1978


Ach ci Amerykanie. Mało kto jak oni potrafi przekuć porażkę w sukces. Potwierdzeniem tej tezy zdaje się wiekopomne dzieło Michaela Cimino, czyli "Łowca jeleni". Jest to jeden ze sztandarowych obrazów dekady, kina wojennego, jak i kina w ogóle. Należy także do jednego z najsłynniejszych obrazów mówiących o niesławnej wietnamskiej interwencji oraz wpływu jak wywarła nie tylko na życie jej uczestników, ale także ich otoczenia po powrocie do domu. Film składa się z kilku segmentów, zawierając jakby w sobie kilka osobnych historii. Miesza ze sobą dramat, kino obyczajowe, psychologiczne i to pochodzące czysto spod wojennego znaku. Jest to złożona opowieść o zwykłych ludziach, którzy ulegli złudzeniu idei, które nie należały do nich. Stali się narzędziem w rękach władzy, kładąc na szali własne życia w celu obrony nie swoich interesów. Film ten jak mało, który ukazuje traumę, jaką wywołać potrafią wojenne doświadczenia. Trauma ta obejmuje nie tylko żołnierzy, lecz również ich bliskich. Dotyka całego środowiska, z jakiego się wywodzą. Najsłynniejszy i najbardziej pamiętny moment fabuły to z pewnością scena, w której pojmani żołnierze zmuszani są do gry w rosyjską ruletkę. Do dziś budzić może emocje, nawet jeśli widziało się ją nieraz. Wojna zniszczyła życie wszystkim bohaterom. Zabrała im młodość, marzenia i nadzieję oraz spokój ducha. Zachwiała równowagę psychiczną, pozostawiając trwały ślad w pamięci. Tak samo, jak "Łowca jeleni" zostawia ślad w pamięci widza.

2. Lawrence z Arabii 1962


Wiele najsłynniejszych filmów wojennych posiada dwie cechy. Są monumentalne oraz opierają się na prawdziwych wydarzeniach. To drugie nie powinno w sumie dziwić. Rzeczywistość pisze w końcu najlepsze historie, a wojenne losy to często gotowe scenariusze na film. Co zaś się tyczy monumentalności, to również jest to uzasadnione. Niewątpliwie wielu filmowcom trudno było oprzeć się pokusie, aby wykorzystać zbrojne otoczenie do podkręcenia epickości swojego dzieła. Filmem, który łączy obie te cechy, jest bez wątpienia "Lawrence z Arabii". Opowiada on o losach brytyjskiego oficera, archeologa, podróżnika oraz pisarza T. E. Lawrence'a. Mężczyzna zasłynął zwłaszcza swoimi działaniami podczas powstania arabskiego, które wybuchło podczas I wojny światowej. Dzięki swoim umiejętnościom zdołał on przeniknąć do świata arabskiego, by aktywnie wspomagać jego przedstawicieli w walce z tureckim okupantem. Lawrence był zafascynowany Bliskim Wschodem oraz jego mieszkańcami, co na pewno ułatwiło mu zadanie oraz umożliwiło zdobycie ich zaufania. Obraz w reżyserii Davida Leana słusznie uważany jest po dziś dzień za dzieło klasyczne zarówno w gatunku kina wojennego, jak i ogólnie pojmowanej kinematografii. Jest to produkcja, która oprócz ciekawej i wartkiej akcji, która wciąga swoim przygodowym zacięciem, urzeka również sposobem wykonania. Od strony technicznej prezentuje się zaiste nienagannie. Każdy kadr zdaje się starannie przygotowany, tworząc wysmakowaną mozaikę sugestywnych krajobrazów wypełnionych ludźmi. Z wielu scen bije majestat natury, przy którym człowiek wydaje się niewiele znaczącym elementem. Seans, mimo iż trwa blisko cztery godziny, mija płynnie i szybko. Nie ma tu zbędnych kadrów, a reżyser często potrafi powiedzieć odpowiednim ujęciem więcej, niż zrobiłoby to tysiąc słów. Na pierwszy plan wysuwa się tu na pewno pierwszy kontakt z bohatera z postacią graną przez Omara Sharifa. Sposób, w jaki zostaje on ukazany oraz napięcie, jakie przy tym powstaje, osiągnięte przy użyciu skromnych środków, uchodzić może za jeden z bardziej pamiętnych momentów w historii kina. "Lawrence z Arabii" to film nie tyle o samej wojnie, ile o człowieku. O sile jego pasji, woli, poświęceniu i bohaterstwie. I tak jak każdy dobry obraz wojny jest to także niestety opowieść tragiczna.


1. Czas Apokalipsy 1979

"Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli na pewno zasługuje na miano najlepszego filmu wojennego w historii. Dla wielu jest kandydatem do najlepszego filmu w ogóle, bez podziału na kategorie. Ja również wysoko go cenię, niezależnie o której wersji tu mówimy. Uważam bowiem, że obraz ten zalicza się do tych z rodzaju wybitnych. Kreatywnie podchodząc do materiału źródłowego, jakim była powieść Józefa Korzeniowskiego "Jądro ciemności", scenarzyści stworzyli hipnotyzującą opowieść, o podróży w głąb najczarniejszych zakamarków ludzkiej psychiki. To, czym jednak produkcja się wyróżnia to przede wszystkim aktorstwo i pamiętne kadry. Obsadzeni w głównych rolach Marlon Brando i Martin Sheen toczą na ekranie niewidzialny pojedynek osobowości, wznosząc się na wyżyny swojego talentu. Być może obu pomógł fakt, iż w trakcie kręcenia zmagali się z własnymi, osobistymi problemami. Nie można być zbyt szczęśliwym, jeśli chce się stworzyć autentyczne dzieło sztuki. Film powstawał w bólach i cierpienie to jest wyczuwalne, wylewając się wręcz z ekranu. Postać grana przez Brando nadal uchodzić może za wcielenie szaleństwa bez zbędnego szarżowania. Jego metodyczny spokój, operowanie pauzą oraz sposób wypowiadania kwestii buduje mroczny nastrój niesamowitości. Aż chce się go słuchać, nieważne czy rzeczy, które mówi, mają sens czy nie. "Czas Apokalipsy" zbudowany jest z serii ikonicznych ujęć, które z łatwością zapadają w pamięć. Wypełniają one prawie każdą minutę seansu. Już pierwsze sceny bombardowania dżungli wprowadzają nas w swoisty trans, który wspomagany jest psychodeliczną muzyką. Nad akcją unosi się widmo koszmarnego snu, z którego nie można się obudzić. Nie będę tu wymieniał wszystkich owianych legendą scen, ale jest ich tyle, że można by obdzielić niejedną produkcję. Ten sugestywny, utrzymany w onirycznym klimacie obraz wietnamskiego konfliktu pozostanie chyba na zawsze numerem jeden, jeśli idzie o kino wojenne, najdobitniej ukazując niszczycielski wpływ działań zbrojnych na ludzką psychikę. Ta apokaliptyczna wizja udręczonego umysłu jest uderzającym przykładem artystycznego poświęcenia i desperacji. Upajająca pożywka dla zmysłów.

Polskie romkomy - Debilizm do kwadratu

"Debilizm do kwadratu" to tragedia romantyczna o prowadzącej podwójne szycie nauczycielce seksu oralnego Minecie. Pewnego dnia (po...