Kino wojenne to jeden z najbardziej popularnych gatunków filmowych. Mimo że dzieł tego typu powstaje może mniej niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, to nadal od czasu do czasu raczeni jesteśmy jakąś wysokobudżetową produkcją. Prym wiodą niezmiennie obie wojny światowe. Trzeci najbardziej nośny konflikt, czyli wojna w Wietnamie, zdecydowanie straciła na zainteresowaniu, co jest w sumie naturalne. Był to odległy już konflikt lokalny, a Hollywood bardziej interesuje się nowszymi starciami zbrojnymi, jak chociażby tym w Iraku. Amerykanie ogólnie nieźle to sobie wymyślili. Najpierw rozpętują wojny, a potem kręcą o nich epickie filmy i przyznają sobie za nie Oscary. Dobry plan. Żeby jednak nie było, że tylko oni są źli. Na początku XX wieku to Niemcy wiedli prym w tworzeniu konfliktów na światową skalę. Od zakończenia jednak II wojny światowej, to właśnie USA jest tym mocarstwem, które napadło na największą ilość innych krajów. Cały czas przy tym utrzymując, że to oni są tym dobrym policjantem. I co ciekawe wielu im nadal wierzy. To między innymi dzięki filmom udało się stworzyć mit bohaterskiej walki o wolność i demokrację nawet tam, gdzie nikt ich nie potrzebuje. W kinematografii istnieje jednak również nurt kina antywojennego i w moim zestawieniu jego właśnie przedstawiciele stanowią większość.
10. Johnny poszedł na wojnę - 1971
Z filmami wojennymi sytuacja ma się podobnie jak z westernami. Oba gatunki przeszły podobną ewolucję. Od pełnych patosu i bohaterstwa produkcji, które idealizowały przedstawioną rzeczywistość, po przepełnione goryczą, tragiczne historie ludzi, nieupiększające niczego, lecz ukazujące prawdziwe realia życia. Z uwagi na to oba nurty zyskały sobie nową nazwę, poprzez dodanie na początku przedrostka "anty". I tak oto powstał film antywojenny. I nie ma chyba dzieła bardziej wymownego w tej sferze niż "Johnny poszedł na wojnę". Obraz powstał na podstawie książki o tym samym tytule i przedstawia losy pewnego szeregowca, który po odniesieniu poważnych obrażeń trafia do szpitala. Nie jest on w stanie normalnie funkcjonować, a rola lekarzy ogranicza się do podtrzymywania go przy życiu. Film został początkowo zapomniany, lecz gdy zespół Metallica użył jego fragmentów w jednym ze swych teledysków, zaciekawieni ludzie zaczęli po niego sięgać. Od tego czasu zyskał on sobie sławę oraz status kultowego. Film nie pozostawia złudzeń co do istoty wojny. Jest to tylko zabawa możnych tego świata, w której najwyższą cenę płacą zwykli, nic nie znaczący, szarzy ludzie. Za pomocą drastycznego przykładu, ukazuje bezsens wojny oraz zakłamanie tych, którzy wysyłają na nią żołnierzy. Bym może obraz jest momentami zbyt dosadny, jednak wydaje się to zasadne, jako środek do wywołania w widzu reakcji. Jest to smutna i tragiczna historia, człowieka, którego spotkał jeden z najgorszych losów, jaki można sobie wyobrazić.
9. Bitwa o Algier - 1966
Wojna to nie tylko pola bitew. To nie tylko okopowe życie i żołnierski trud. To również nie tylko obozy jenieckie i brawurowe akcje komandosów. To także cywile. Oni właśnie cierpią najwięcej. Nasz naród wie o tym najlepiej. Jednak również inne nacje wiedzą co to konspiracja i walka z ukrycia. Areną ich wojny był front, woda czy powietrze, a miasto pełne ludzi, czyli miejsce, w którym na co dzień egzystowali. Taką właśnie sytuację obrazuje "Bitwa o Algier", która opowiada o wyzwoleńczej walce Algierczyków z francuskim, kolonialnym okupantem. Film powstał na podstawie wspomnień uczestników tych wydarzeń i przedstawia prawdziwe losy bojowników o wolność, jak i ich przeciwników. Obraz ma quasi dokumentalny charakter i jest to zabieg świadomy. Twórcy chcieli bowiem w jak najbardziej realistycznym stopniu przekazać swą historię. Wiele ujęć wygląda aż za prawdziwie, zwłaszcza sceny eksplozji. Można się zastanawiać, czy aby nikt nie ucierpiał przy kręceniu tych scen. Produkcja ma dużą wartość merytoryczną, jeśli idzie o metody miejskiej, partyzanckiej walki. Jest do tego stopnia naturalistyczna, że kilka państw używało jej jako film instruktażowy dla swoich tajnych służb. Jest to angażujący obraz ukazujący kulisy rzadko prezentowanego w kinie konfliktu.
8. Rzeźnia nr 5 - 1972
Billy Pilgrim, jak sama nazwa wskazuje, jest pomocnikiem pastora. Funkcję tę pełni w amerykańskim wojsku podczas II wojny światowej. W wojennej zawierusze dostaje się do niemieckiej niewoli. Tak zaczyna się jego podróż przez Europę i różne obozy jenieckie. Trafia w końcu do Drezna, z pozoru bezpiecznego miejsca. Jak się jednak wkrótce okazuje miasto to stanie się areną jednego z mniej chwalebnych aktów konfliktu. Wszystkie te wydarzenia przedstawione są w sposób niechronologiczny. Wymieszane są bowiem ze scenami z powojennego życia bohatera. W nim wychodzi on za mąż, robi karierę oraz wychowuje dzieci. Ta dwutorowa narracje nie stanowi jednak problemu. Widz z łatwością może się w niej odnaleźć. Tak oto prezentuje się "Rzeźnia nr 5". Przesłanie filmu głosi, że czas właściwie nie istnieje, a wszystko dzieje się tu i teraz, w jednym czasie. Życie składa się z drobnych momentów, a my jesteśmy sumą tych wydarzeń. Trzecim, dopełniającym segmentem obrazu, jest odległa planeta, na którą Billy zostaje wzięty przez jej mieszkańców. Wszystkie sekwencje płynnie się uzupełniają, tworząc angażująca historię losów prostego człowieka. Bohater za młody sprawia wrażenie niezbyt rozgarniętego, jest jednak dobrodusznym i szczerym chłopakiem. Wraz z upływem czasu zyskuje doświadczenie oraz poznaje życiowe mądrości. Dzięki temu w wieku dojrzałym staje się poważanym członkiem społeczności. "Rzeźnia nr 5" to w istocie obraz antywojenny, który jak wiele mu podobnych przedstawia bezsens i tragizm wojny. Najbardziej cierpią na niej zwykli ludzie, którzy najczęściej są tylko pionkami w grze możnych tego świata. To, co wyróżnia produkcję to nietypowa struktura oraz brak dosłowności. Potrafi przemycać ważne treści w sposób niepozorny oraz zakamuflowany. Posiada jakiś specyficzny rodzaj dystansu do ukazanych wydarzeń, ocierając się nawet momentami o czarny humor. Dzięki prostolinijności głównego bohatera bije od niej rodzaj ciepła, będący kontrastem dla otaczającej go wojennej traumy. "Rzeźnia nr 5" to słodko-gorzki obraz ludzkich dziejów, opowiedziany w przemyślany i mądry sposób.
7. Ścieżki chwały - 1957
Stanley Kubrick zgodnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych reżyserów w historii. Nie nakręcił on wielu filmów, lecz prawie każdy z nich był arcydziełem. Artysta nie schodził poniżej pewnego, wysoko postawionego, poziomu. Pierwszym jego wielkim sukcesem były "Ścieżki chwały", osadzone w realiach I wojny światowej. Kubrick zdawał sobie sprawę z potencjału, jaki tkwi we frontowych historiach i wykorzystał ten fakt do maksimum. Jego film opowiada o stricte militarnych zagadnieniach, przedstawiając sytuację, w której trzech szeregowców zostaje niesłusznie oskarżonych o tchórzostwo w obliczu wroga. Wraz ze swoimi kompanami nie byli oni bowiem w stanie wykonać absurdalnego i niewykonalnego rozkazu swoich dowódców. Zrobiono z nich kozłów ofiarnych, za co zapłacić musieli najwyższą cenę. Jak każda produkcja Kubricka, także ta cechuje się mistrzowskim rzemiosłem. Każdy element sztuki filmowej jest tutaj zapięty na ostatni guzik. Zwłaszcza gra aktorska zasługuje tu na wyróżnienie. Wszystkie postacie przewijające się przez ekran pozostawiają za sobą jakiś znaczący ślad. Wszystkim aktorom udaje się stworzyć jakąś kreację, nawet jeśli posiadają małą rolę do odegrania. Dzięki temu obraz zyskuje ludzkie oblicze. Mimo upływu lat film sprawia wrażenie, jakby nakręcony był wczoraj. Uwagę zwłaszcza zwraca idealny stan udźwiękowienia. Wszystkie kwestie brzmią wyraźnie i donośnie, sprawiając bardzo współczesne wrażenie. Jest to opowieść poruszająca wiele zagadnień dotyczących ludzkiej natury. Mówi o odwadze, lojalności, odpowiedzialności, honorze i sprawiedliwości. Niestety jej wydźwięk pozostaje niewesoły, udowadniając, że życie zwykłego człowieka nie ma w istocie znaczenia dla tych, którzy pociągają za sznurki. Oni zawsze jakoś się wywiną i wylądują na czterech łapach, a maluczkim pozostaje karnie pogodzić się z losem. Najbardziej poruszająca jest tu ostatnia scena występy młodej Niemki przed francuskimi żołnierzami i wspólnego śpiewu. Udało się w niej Kubrickowi uzyskać trudny do określenia stan głębokiej refleksji. Zaduma ta udziela się widzowi, prowokując go do aktywnego przeżywania prezentowanych wydarzeń.
6. Cienka czerwona linia - 1998
Terrence Malick to specyficzny reżyser. Posiada on swój charakterystyczny styl narracji, który nie każdemu musi się podobać. Szczerze, to zaliczam się do tych osób, których cierpliwość do jego produkcji jest na wykończeniu. Zwłaszcza jeśli chodzi o nowsze dzieła. W przeszłości jednak bywało z tym lepiej, a jedna z pozycji w jego dorobku naprawdę przypadła mi do gustu, stając się jednym z faworytów. Mowa tu o "Cienkiej czerwonej linii", która stanowi zapis ataku amerykańskich wojsk na strzeżoną przez Japończyków górę Austen na Wyspach Salomona podczas walk toczonych na Pacyfiku w czasie II wojny światowej. Film Malicka zasłużył sobie na określenie epicki. Jest to wielkie przedsięwzięcie filmowe, w które zaangażowana była ogromna liczba ludzi. Także obsada składa się ze sporej ilości aktorów. Mimo że wydarzenia widzimy oczami jednego bohatera, to przez ekran przewija się cała plejada postaci. Odgrywane są one przez znane nazwiska, co gwarantuje odpowiednią jakość seansu. Konstrukcja filmu opiera się na typowych dla reżysera sekwencjach monologów wewnętrznych uczestników zdarzeń, przedstawionych w refleksyjnym i spokojnym tonie oraz pełnych emocji i akcji scenach walk o wzgórze. Oba te elementy umiejętnie się dopełniają. Owa przeplatanka sprawia, że obraz nabiera głębi, oferując zróżnicowane doznania. Największym pozytywnym zaskoczeniem były tutaj dla mnie sceny batalistyczne, które nie opierały się na szerokich kadrach i zbiorowych ujęciach, a raczej na osobistym doświadczeniu żołnierzy. Momentami można wręcz było poczuć się jak na polu walki. Nie każdy film wojenny potrafi osiągnąć taki efekt immersji i dziwny rodzaj intymności. Chociaż "Cienka czerwona linia" nie jest określana mianem manifestu antywojennego, to jednak trzeba przyznać, że jej wymowa jest jednak pacyfistyczna, kładąc nacisk na napięcia, na jakie narażona jest ludzka psychika podczas tak ekstremalnych przeżyć.
5. Full Metal Jacket - 1987
Wojna w Wietnamie to jeden z najlepiej udokumentowanych na taśmie filmowej konfliktów. Celują w tym oczywiście Amerykanie, bo to oni byli w niego bezpośrednio zaangażowani. Interwencja ta nie zakończyła się pomyślnie. Życie straciło wielu młodych ludzi, co gorsza jak się wydaje nadaremno. Nic zatem dziwnego, że filmy traktujące o tejże wojnie należą do jednych z bardziej wstrząsających, niosąc niewesoły przekaz. Pozbawiają one złudzeń co do sensu tego, jak i każdego innego zbrojnego konfliktu. Spośród wielu filmów osadzonych w realiach wietnamskiej wojny jednym z tych, który się wyróżnia, jest "Full Metal Jacket". Napisałem kiedyś, że rok 1987 to już trochę za późno, by kręcić filmy o Wietnamie, ale jednak nie w przypadku Kubricka. Jest on bowiem we własnej klasie i nie dotyczą się go zasady obowiązujące innych. Produkcja podzielona jest niejako na dwa segmenty. W pierwszym obserwujemy kadetów podczas treningu, jaki przechodzą w bazie wojskowej przed wysłaniem na front. Nie przesadzę, jeśli powiem, że sekwencja ta przeszła do historii kina. Ikoniczną kreację stworzył w niej R. Lee Ermey, wcielając się w rolę przemocowego instruktora, który poniewiera werbalnie swych podopiecznych na każdym możliwym kroku. Co ciekawe sceny te oraz obelgi, jakich używa, były poniekąd wymyślane na poczekaniu. Już ta pierwsza część dzieła zwieńczona zostaje wymownym manifestem. Druga, która skupia się już wyłącznie na przedstawieniu działań wojennych, nie odstaje poziomem i stanowi jedno z wierniejszych przedstawień wojennego trudu. Kubrick udowodnił, że sprawdza się w każdym gatunku filmowym, a jego wrodzona dbałość o szczegóły i skrupulatność sprawiają, że każde jego dzieło stanowi kinową ucztę.
4. Idź i patrz - 1985
Nasza popkultura zdominowana jest przez anglojęzyczne produkcje. Chcemy tego czy nie chcemy, jesteśmy skazani na filmy, które powstały na bliższym lub dalszym zachodzie. Podobnie jest z dziełami dotyczącymi tematyki wojennej. Warto jednak także zwrócić uwagę na to, co tworzyły inne narody. Sam nasz kraj może pochwalić się bogatym dorobkiem w tej materii. To samo dotyczy naszych sąsiadów. Krajem, który zapisał poważną kartę w kinie wojennym, jest Rosja. Naród ten ma bogate doświadczenia w kwestii konfliktów i znajduje to odzwierciedlenie na ekranie. Trzeba pamiętać, że chociażby II wojna światowa zupełnie inaczej wyglądała u nas czy ogólnie w Europie niż na przykład za oceanem, gdzie cywile nie byli nią dotknięci. Inaczej było we wschodniej Europie, gdzie cała właściwie ludność wciągnięta została w działania zbrojne. Tam wielu zwykłych obywateli zmuszonych było chwycić za broń, w celu obrony ojczyzny. Obrazem, który w najlepszy sposób przedstawia taką sytuację, jest "Idź i patrz". Film ten przez lata nie był znany szerszej, międzynarodowej publiczności, ale zdaje się, że wraz z rozwojem Internetu zyskał nowe życie i często obecnie pojawia się w różnych zestawieniach najbardziej wstrząsających filmów wojennych. Tym, co go wyróżnia, jest przede wszystkim realizm. Jest to brutalna, bezkompromisowa wizja okrucieństwa i tragedii narodu. Rosyjskie produkcje nie stronił od ukazania wojny oczami młodych ludzi. Podobnie jest też w tym przypadku. Dla bohatera wojna stanowi przyspieszony kurs dojrzewania. Film nie stara się na siłę szokować widza, nie stosuje też żadnych tanich zagrywek, by zmanipulować emocjami odbiorców. To czysta, surowa prawda ekranu, okraszona poetyckimi niemalże momentami. Przede wszystkim imponuje jednak stopniem naturalizmu, będąc autentycznym i wiarygodnym świadectwem wojennej rzeczywistości.
2. Lawrence z Arabii - 1962
1. Czas Apokalipsy - 1979
"Czas Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli na pewno zasługuje na miano najlepszego filmu wojennego w historii. Dla wielu jest kandydatem do najlepszego filmu w ogóle, bez podziału na kategorie. Ja również wysoko go cenię, niezależnie o której wersji tu mówimy. Uważam bowiem, że obraz ten zalicza się do tych z rodzaju wybitnych. Kreatywnie podchodząc do materiału źródłowego, jakim była powieść Józefa Korzeniowskiego "Jądro ciemności", scenarzyści stworzyli hipnotyzującą opowieść, o podróży w głąb najczarniejszych zakamarków ludzkiej psychiki. To, czym jednak produkcja się wyróżnia to przede wszystkim aktorstwo i pamiętne kadry. Obsadzeni w głównych rolach Marlon Brando i Martin Sheen toczą na ekranie niewidzialny pojedynek osobowości, wznosząc się na wyżyny swojego talentu. Być może obu pomógł fakt, iż w trakcie kręcenia zmagali się z własnymi, osobistymi problemami. Nie można być zbyt szczęśliwym, jeśli chce się stworzyć autentyczne dzieło sztuki. Film powstawał w bólach i cierpienie to jest wyczuwalne, wylewając się wręcz z ekranu. Postać grana przez Brando nadal uchodzić może za wcielenie szaleństwa bez zbędnego szarżowania. Jego metodyczny spokój, operowanie pauzą oraz sposób wypowiadania kwestii buduje mroczny nastrój niesamowitości. Aż chce się go słuchać, nieważne czy rzeczy, które mówi, mają sens czy nie. "Czas Apokalipsy" zbudowany jest z serii ikonicznych ujęć, które z łatwością zapadają w pamięć. Wypełniają one prawie każdą minutę seansu. Już pierwsze sceny bombardowania dżungli wprowadzają nas w swoisty trans, który wspomagany jest psychodeliczną muzyką. Nad akcją unosi się widmo koszmarnego snu, z którego nie można się obudzić. Nie będę tu wymieniał wszystkich owianych legendą scen, ale jest ich tyle, że można by obdzielić niejedną produkcję. Ten sugestywny, utrzymany w onirycznym klimacie obraz wietnamskiego konfliktu pozostanie chyba na zawsze numerem jeden, jeśli idzie o kino wojenne, najdobitniej ukazując niszczycielski wpływ działań zbrojnych na ludzką psychikę. Ta apokaliptyczna wizja udręczonego umysłu jest uderzającym przykładem artystycznego poświęcenia i desperacji. Upajająca pożywka dla zmysłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz